Marcin Motyka: Nadtrener (felieton)

Andy Murray i Ivan Lendl wyznaczyli szlak. Podążyli nim inni, także dołączając do swojego sztabu "nadtrenerów". W końcu przyszła kolej na Rafaela Nadala. Od soboty Hiszpan jest kolejnym tenisistą, który do swojego sztabu zatrudnił gwiazdę sprzed lat.

Marcin Motyka
Marcin Motyka
PAP/EPA / CATI CLADERA

Murray pionierem

Postać "nadtrenera" bądź - jak kto woli - "trenera-konsultanta" lub "supertrenera" wykreował niejako Andy Murray, nawiązując współpracę z Ivanem Lendlem. Chodzi o kogoś, kto przed laty był wybitnym tenisistą, zdobywał tytuły wielkoszlemowe, ale po zakończeniu zawodniczej kariery zniknął z tenisowego świata.

Po Murrayu, który dzięki współpracy z Lendlem sięgnął po upragniony tytuł wielkoszlemowy, "nadtrenerów" do swoich sztabów szkoleniowych dołączali inni tenisiści z czołówki. Roger Federer zatrudnił Stefana Edberga, Kei Nishikori - Michaela Changa, a Novak Djoković skorzystał z pomocy Borisa Beckera, choć tak naprawdę to Niemiec pełnił rolę głównego szkoleniowca Serba, spychając w hierarchii Mariana Vajdę.

"Nadtrener" to nie trener

Po co tenisiści zatrudniają byłych mistrzów w roli "nadtrenerów"? Przecież "nadtrener" nie dokonuje rewolucji w tenisie swojego podopiecznego. Lendl nie zmienił gry Murraya, tak jak Becker nie uczynił z Djokovicia woleisty. Nie towarzyszy również tenisiście, z którym współpracuje, przez cały sezon. Pojawia się tylko podczas największych turniejów.

Ale, jak zgodnie podkreślają ci, którzy zdecydowali się na współpracę z "nadtrenerem", te osoby mają bezcenne doświadczenie w walce o najważniejsze trofea. - Boris wie, jaka presja towarzyszy, gdy gra się w finale Wielkiego Szlema - mówił Djoković po zatrudnieniu Beckera. - John tam był i wie, co to znaczy - powiedział z kolei Milos Raonić, kiedy cały świat tenisa nie ukrywał zdumienia, gdy na czas sezonu gry na trawie Kanadyjczyk nawiązał współpracę z kontrowersyjnym Johnem McEnroe'em. A efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania. Raonić dotarł do finału Wimbledonu.

ZOBACZ WIDEO To dlatego Maja Włoszczowska odniosła życiowy sukces na igrzyskach

Przełamanie Rafy

Rafael Nadal długo opierał się trendowi posiadania w sztabie "nadtrenera". Z wujkiem Tonim zawsze szedł swoją drogą i niewiele wskazywało, że to kiedykolwiek się zmieni. Sam Rafa również wielokrotnie to deklarował, mówiąc, że ma odpowiedni sztab, że nie potrzebuje "supertrenera" i że wujek Toni będzie jego trenerem aż po kres przygody z zawodowym tenisem. Ale w sobotni poranek pojawiła się informacja, która zaszokowała wielu sympatyków tenisa - Nadal zatrudnił "nadtrenera". Został nim Carlos Moya, który wcześniej w podobnej roli współpracował z Raoniciem.

Już sam fakt, że Nadal zdecydował się dołączyć do swojego sztabu nową osobę, jest bardzo wymowny. Nakazuje sądzić, że Hiszpan doszedł do wniosku, iż potrzebuje zmian. Za nim bowiem przeciętny, jak na jego możliwości, sezon. Wygrał "tylko" dwa turnieje (w Monte Carlo i Barcelonie), zdobył złoty medal olimpijski, lecz w deblu. W rankingu ATP spadł na dziewiąte miejsce, a w imprezach wielkoszlemowych najdalej dotarł do IV rundy (US Open).

Kumple z Majorki

To z pewnością nie zadowala Hiszpana, który wciąż marzy o zdobyciu 15. tytułu wielkoszlemowego. Dlatego, wzorem rywali z rozgrywek, sięgnął po "nadtrenera". Znamienne jest, że wybór padł nie na kogoś z zewnątrz, jak McEnroe, który niegdyś zaproponował Nadalowi współpracę, czy Becker, ale swojego dobrego znajomego, także Majorkanina, Moyę. Ceniący swoją prywatność, bardzo pilnie jej strzegący Nadal mógł nawiązać współpracę tylko z kimś, kogo zna od lat. Wobec tego, skoro uznał, że potrzebuje "nadtrenera", wybór Moyi jest jak najbardziej naturalny. - Jestem szczęśliwy, że Carlos do nas dołączył. To nasz wielki przyjaciel i wspaniały człowiek. Jestem pewien, że bardzo mi pomoże i nasza współpraca będzie się dobrze układać - powiedział Nadal.

- Toni Nadal zadzwonił do mnie, gdy uczestniczyłem w International Premier Tennis League. Byłem bardzo podekscytowany tą ofertą. Móc pomagać Rafie to dla mnie coś szczególnego. Jestem pewien, że współpraca w teamie będzie dobrze się układała. Rafa to wyjątkowy zawodnik, ale także wspaniała osoba i dobry przyjaciel. Jestem pewny, że może wrócić do zdobywania tytułów, na co wszyscy liczymy - mówił natomiast Moya, który - jak ujawniły niektóre hiszpańskie media - w sztabie Nadala ma odpowiadać za przygotowanie taktyczne.

Zatrudniając Moyę, Nadal wysyła w świat jasny przekaz - "jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa". Ale co wyniknie z tej współpracy, pokaże czas. Becker i Djoković mieli ze sobą nie wytrzymać dłużej niż pół roku, a pracowali razem przez trzy sezony i w tym czasie Serb zdobył sześć wielkoszlemowych pucharów. Nishikori pod okiem Changa rozwinął się w kandydata do najważniejszych tytułów. O efektach współpracy Murraya z Lendlem napisano już wszystko.

Być jak Lendl

Ale, by nie tworzyć iluzji, że każdy tenisista, który zatrudniał byłego mistrza, odnosił wielkie sukcesy, historia tenisa XXI wieku zna też przypadki, gdy takie kooperacje nie były udane i szybko kończyły się fiaskiem. Pod wodzą Matsa Wilandera 21-letni wówczas Marat Safin, świeżo koronowany mistrz US Open 2000, miał zdobywać szczyty, a obaj panowie przepracowali ze sobą ledwie rok niemal bez wartościowych wyników. Szwed starał się pomóc również Paulowi-Henriemu Mathieu, lecz i to zakończyło się niepowodzeniem. Jimmy Connors miał znaleźć Andy'emu Roddickowi receptę na Federera. Cel nie został osiągnięty i pożegnał się ze stanowiskiem po dwóch latach.

Moya podąży śladem Lendla i Beckera? A może będzie jak Wilander bądź Connors, którzy swej trenerskiej bądź "nadtrenerskiej" przygody miło nie wspominają? To z pewnością jedno z najważniejszych pytań stawianych przez wszystkich sympatyków białego sportu na 2017 rok.

Marcin Motyka

Zobacz więcej tekstów Marcina Motyki -> 

Czy Rafael Nadal podjął dobrą decyzję, zatrudniając "nadtrenera"?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×