Ivanović kontra Janković - kiedy są emocje i bałkańska krew, nie ma miejsca na przyjaźń

W historii kobiecego tenisa rzadko zdarzało się, aby w jednym okresie rządziły dwie reprezentantki jednego kraju, zwłaszcza tak małego jak Serbia. Wspólne korzenie nie oznaczały jednak, że Anę Ivanović i Jelenę Janković łączyła wielka przyjaźń.

Kacper Kowalczyk
Kacper Kowalczyk
PAP/EPA / MARIJUAN MURAT

Belgrad, listopad 1994

Opuszczony basen w środku miasta. Na zewnątrz wojna, wewnątrz… również. Na prowizorycznie stworzonym tam korcie 9-letnia Jelena Janković gra z 7-letnią Aną Ivanović. Za kilkanaście lat te dwa nazwiska będą rządzić i dzielić w kobiecym tenisie, nie schodzić z planów gier na największych kortach na świecie, ale na razie to ta starsza okazuje się lepsza. Dużo lepsza, bo z ośmiu gemów przegrywa zaledwie jeden. Dwa lata kontaktu z tenisem więcej okazują się zbyt dużą różnicą.

Stuttgart, kwiecień 2014

Ivanović rewanżuje się za belgradzki mecz z nawiązką. Pokonuje rodaczkę w półfinale w Stuttgarcie. To jej 9. zwycięstwo w 12 pojedynkach, jakie stoczyły już jako profesjonalistki.

Przez te dwie dekady obydwie zawodniczki wspólnie budowały serbski i światowy kobiecy tenis. Chociaż mówienie o wspólnocie byłoby tu nadużyciem. Bałkański temperament daje o sobie znać, zawodniczki nie ukrywają wzajemnej niechęci do siebie. Ale to nie może dziwić.

- Nasze drogi rozeszły się już jako dzieci, ona [Janković] poleciała do Stanów Zjednoczonych, ja wyjechałam do Szwajcarii. Nie trenowałyśmy razem, nie rozgrywałyśmy ze sobą sparingów, nie miałyśmy ze sobą żadnego kontaktu – przyznała Ivanović w jednym z wywiadów dla ESPN. – Teraz to się nie zmieni. Podróżujemy w te same miejsca, ale każda ma swoją drużynę, swoje otoczenie, swój mały świat – dodała.

Paryż, maj 2008

Cały tenisowy świat zwrócony na kort Phillippe’a Chartiera. To tam pierwszy w historii wewnątrzserbski półfinał turnieju wielkoszlemowego. Stawką pozycja liderki rankingu WTA, ale nie tylko. W finale czeka już Dinara Safina, która nigdy nie mogła pochwalić się mocną psychiką, czemu zresztą nie zaprzeczyła dwa dni później.
Obydwie przeszły przez pięć pierwszych meczów jak burza, nie tracąc nawet seta.

Jako pierwsza przegrywa go Janković, ale w drugiej partii odradza się jak feniks z popiołu i nie dość, że wyrównuje stan pojedynku, to jeszcze wychodzi na prowadzenie 3:1 w decydującej odsłonie. Wtedy znów postrach zaczyna siać forhend Ivanović. Starsza z Serbek z bezradności tylko rozkłada ręce w kierunku swojego trenera.

Ana odrabia straty, daje jeszcze nadzieje rodaczce, ale kilkanaście minut później to ona przy serwisie Janković posyła trzy bomby z returnu, a do tego genialnego dropszota, czyli coś czym to Jelena zachwycała przez 2,5 seta. Serbki obejmują się przy siatce, choć jedna z nich straciła przy chwilą największą szansę na tytuł wielkoszlemowy w swojej karierze.

Ale na konferencji prasowej Janković wcale nie chwali swojej pogromczyni. Jej wytłumaczeniem staje się kontuzja lewego przedramienia, z którą miała zmagać się od pierwszego meczu. To właśnie dlatego zniknęła z Paryża przed pojedynkiem II rundy, poleciała do Belgradu, by zaczerpnąć rady u swojego lekarza.

To jednak nie psuje szyku Anie. Wznosi Puchar Suzanne Lenglen dwa dni później i po niespodziewanej decyzji Justine Henin zostaje kobiecym numerem jeden.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×