Tylko wielkie wydarzenia zbliżają nasz kraj do świata - rozmowa z Andrzejem Personem, działaczem sportowym

Andrzej Person w wywiadzie dla portalu SportoweFakty.pl przekonuje do organizacji igrzysk olimpijskich w naszym kraju i dzieli się swoimi wrażeniami z imprezy w rosyjskim Soczi. Zapraszamy do lektury!

Maciej Mikołajczyk
Maciej Mikołajczyk

Maciej Mikołajczyk: XXII zimowe igrzyska olimpijskie przeszły już do historii. Jak ocenia pan organizację najważniejszej imprezy sportowej przez Rosję? Jak podobały się panu ceremonie otwarcia i zamknięcia?

Andrzej Person: Organizacja była fantastyczna. Na pewno najlepsza z tych wszystkich zimowych igrzysk, które miałem przyjemność oglądać. Wszyscy organizatorzy i woluntariusze byli bardzo profesjonalni. Widać gołym okiem, że byli oni długo szkoleni, ale jednocześnie także bardzo życzliwi i pomocni na każdym kroku. Zgrzeszyłbym mówiąc, że czegokolwiek mi tam brakowało. Jasne, że ciągłe kontrole były sporym obciążeniem dla wszystkich, ale jadąc do Soczi wiedzieliśmy, że tak właśnie będzie. Otwarcie i zamknięcie od wielu lat to znakomite spektakle. Zawsze jednak rodzi się pytanie, czy na imprezach sportowych potrzebne są aż takie widowiska. Rosjanie pochwalili się wszystkim, co mają wspaniałego w swoim wielkim dorobku, w kulturze, sztuce. Oszołomieni wychodziliśmy z tego pięknego stadionu, na którym, jak pamiętamy, rozegrane zostaną mecze mistrzostw świata w piłce nożnej w 2018 roku.

Samo miasto - Soczi jest niezwykłe. Zimowa stolica Rosji leży nad morzem. Co pana zdaniem sprawia, że to miejsce jest tak wyjątkowe?

- Najpierw wyjaśnię pewne nieporozumienie. Ani Turyn ani Vancouver ani też Nagano nie były miastami górskimi, czy podbiegunowymi. Taka dzisiaj jest reguła. W stolicy igrzysk, tak jak w Soczi, odbywają się dyscypliny lodowe, a wysoko w pobliskich górach jeżdżą po śniegu. Putin wybudował sobie taki zimowy Disneyland, bo miał taki kaprys. Czy słusznie? Polityka jest brutalna. Naiwnością jest wierzyć, że gdyby nie igrzyska, to ten bezwzględny dyktator podarowałby 50 miliardów dolarów biednym.

W Soczi Polacy zdobyli w sumie sześć medali, w tym aż cztery złota. Spodziewał się pan tak fantastycznego wyniku? Jakie sukcesy biało-czerwonych było panu dane na żywo zobaczyć w Rosji?

- Pojechałem na drugi tydzień igrzysk. Sukces Bródki oglądaliśmy w telewizji na lotnisku. Podczas skoków na dużym obiekcie byliśmy już w Soczi. To był wspaniały dzień. No i niedziela. 24 godziny później, gdy pomimo deszczu i tłumu kibiców większość Polaków stała pod sceną podczas dekoracji, śpiewając dwa razy Mazurka Dąbrowskiego. Piękna chwila. Jedna z piękniejszych w mojej olimpijskiej historii. W środku Rosji pod Kaukazem nad Morzem Czarnym grano nasz hymn. Warto kochać sport dla takich momentów!

Na jakim etapie są obecnie przygotowania do organizacji przez Polskę i Słowację igrzysk olimpijskich w 2022 roku? Kto pana zdaniem będzie najgroźniejszym konkurentem naszej wspólnej kandydatury?

- 14 marca zgodnie z planem Kraków przedstawił w Lozannie wszystkie dokumenty potrzebne do ubiegania się o miano miasta-kandydata. Decyzja o tym, kto zostanie zakwalifikowany do tej grupy zapadnie w MKOL-u w lipcu tego roku. Za rok w Singapurze podczas sesji MKOL dowiemy się, kto zorganizuje igrzyska w 2022 roku.

Jak przekonałby pan Polaków, którzy nie popierają tej olimpijskiej inicjatywy w naszym kraju?

- Nie bójmy się wyzwań! Tylko wielkie wydarzenia zbliżają nasz kraj do świata. Takie jak piłkarskie EURO 2012 i takie jak zimowe igrzyska olimpijskie. To nie są przecież gigantyczne koszty. Nie musimy robić takich igrzysk jak Putin.

Polska w łyżwiarstwie szybkim zajęła w tabeli medalowej w Soczi drugie miejsce, tuż za bezkonkurencyjną reprezentacją Holandii. Biało-czerwoni po taki sukces sięgnęli, trenując poza własnym krajem, bo w naszym państwie nie ma krytego toru dla panczenistów. Czy pana zdaniem coś w najbliższym czasie się w tej kwestii zmieni?

- Nie mam wątpliwości, że muszą nastąpić zmiany. Tor łyżwiarski to nie jest żaden luksus, to konieczność. I porównania do toru kolarskiego w Pruszkowie są zupełnie nieuprawnione. Tylko w tym roku przez kilka miesięcy na Stadionie Narodowym ślizgało się na łyżwach ćwierć miliona ludzi, drugie tyle na torze Stegny. Taka liczba wystarczy do utrzymania krytego toru. Zresztą poza sportem wyczynowym na pewno odbywać się będą tam lekcje wuefu i wiele innych zajęć. Latem targi, wystawy itp. rzeczy. Taka inwestycja nie jest wcale droga, a jej brak to wstyd dla 40. milionowego kraju.

Superbohaterzy igrzysk i wielkie rozczarowania. Którzy sportowcy zrobili na panu w Soczi ogromne wrażenie, a którzy spisali się pana zdaniem znacznie poniżej oczekiwań?

- Superspryciarzami na pewno byli Rosjanie. Dokonali rekordowych transferów. Jeden czerwonowłosy Koreańczyk w short tracku i jeden amerykański snowboardzista dali im w sumie sześć złotych medali. No ale my też mamy importowanych piłkarzy. Szkoda, że nie tak dobrych jak Koreańczyk. Mówiąc już poważnie, to podziwiałem przede wszystkim Domraczewą, kanadyjskich hokeistów, Marit Bjoergen i Kamila Stocha. Muszę przyznać, że żal mi było rosyjskich kibiców hokeja po meczu z Finlandią. Myślę, że w łyżwiarstwie figurowym też nie wszyscy byli zachwyceni startem swoich idoli, no ale taki to sport.

W cieniu sukcesów Kamila Stocha, Justyny Kowalczyk i naszych reprezentantów w łyżwiarstwie szybkim wyniki Polaków w konkurencjach snowboardowych, narciarstwie alpejskim, saneczkarstwie, bobslejach, biegach narciarskich oraz biathlonie mężczyzn pozostawiają sporo do życzenia. Czy widzi pan szansę na poprawę tej sytuacji w tych sportach? Co jest pana zdaniem powodem kryzysu, jeśli chodzi o te wymienione przeze mnie dyscypliny?

- Zła organizacja, brak środków nie tylko centralnych, ale przede wszystkim samorządowych. Mogli skoczkowie pokazać wspaniały system szkolenia, mogą i inne dyscypliny zimowe. Narciarz Maciej Staręga pochodzi z Siedlec, czym udowadnia, że na nartach można jeździć w całej Polsce. Jeśli myślimy o organizacji igrzysk zimowych, to musimy myśleć także o starcie we wszystkich dyscyplinach. To jednocześnie szansa na nadrabianie wielkich zaległości w kilku sportach. Będę szczery. Czasami można się zastanowić nad sensem wyjazdu na igrzyska zawodników, których klasa nie daje gwarancji na dobry wynik. Polskie zimowe igrzyska dałyby nadzieję na nowe rozdanie w tych dyscyplinach.

Czy według pana istnieje szansa na to, że za cztery lata podczas igrzysk w południowokoreańskim Pyeongchang zobaczymy polską reprezentację w hokeju na lodzie lub w curlingu?

- Oczywiście! Zwłaszcza w curlingu naprawdę niewiele brakowało kobietom do awansu na igrzyska w Soczi. Mimo kłopotów organizacyjnych, czyli mówiąc po ludzku, braku środków, młodych polskich curlerów od czołówki europejskiej dzieli niewielki krok. Bardzo im życzę sukcesów, bo byłem pierwszym komentatorem telewizyjnym tego sportu w Polsce i mam duży sentyment do "czajników". W Soczi kilka razy odwiedzałem halę do curlingu, gdzie zresztą panowała, jak zawsze, fantastyczna, familijna atmosfera. Z hokejem trudna sprawa, bo to przecież bardzo drogi sport, ale wspaniały. Wychowałem się na hokeju toruńsko-bydgoskim, gdy na Tor-torze mecze oglądał nadkomplet, a i reprezentacja osiągała wspaniałe wyniki. Choćby pamiętny mecz z ZSRR w Katowicach wygrany przez biało-czerwonych 6:4 na mistrzostwach świata. Dzisiaj niestety ten wspaniały sport, a na igrzyskach zimowych powiedzmy sobie szczerze, najważniejszy, przeżywa w Polsce ogromny kryzys. Wiem, że może to jest magiczne zaklęcie, ale bardzo liczę na Mariusza Czerkawskiego, który, mam nadzieję, że zostanie prezesem PZHL. Jego ogromna energia, pasja i miłość do sportu na pewno jest niezwykle ważna dla przyszłości polskiego hokeja.

Jesteśmy na Facebooku, dołącz do nas.

Czy chciałbyś, aby w 2022 roku odbyły się w Polsce zimowe igrzyska olimpijskie?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×