Żużel. Bartosz Zmarzlik w trybie zwycięzcy. Niesamowity weekend Polaka

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Bartosz Zmarzlik po pierwszym meczu finału PGE Ekstraligi był noszony na rękach
WP SportoweFakty / Tomasz Jocz / Bartosz Zmarzlik po pierwszym meczu finału PGE Ekstraligi był noszony na rękach
zdjęcie autora artykułu

Wrzesień to etap sezonu, w którym dochodzi do decydujących rozstrzygnięć w najważniejszych rozgrywkach. Bartosz Zmarzlik na ten czas przygotował wyśmienitą formę i prezentuje obecnie najlepszą wersję samego siebie.

Choć może to zabrzmieć niedorzecznie, w trakcie bieżącego sezonu chwilami pojawiały się głosy, że Bartosz Zmarzlik nieco spuścił z tonu względem poprzednich lat. Coraz częściej przytrafiały mu się bowiem wpadki np. na własnym torze, na którym przegrywał podwójnie czy dawał się pokonywać juniorom rywali. W cyklu Grand Prix, mimo że właściwie od początku w nim przewodzi, brakowało wyraźnego stempla w postaci zwycięstwa w turnieju.

Dwukrotny, a wszystko na to wskazuje, że wkrótce już trzykrotny indywidualny mistrz globu na najistotniejszy fragment rozgrywek żużlowych przygotował jednak coś specjalnego. Zmarzlik włączył swój tryb zwycięzcy w zeszłym tygodniu podczas rewanżu w półfinale PGE Ekstraligi w Częstochowie i od tamtej pory w nim pozostaje.

Zawodnik Moje Bermudy Stali Gorzów w tym starciu był liderem z prawdziwego zdarzenia. Nie tylko pozostał niepokonany na domowym owalu Włókniarza, ale także poza nim motywował zespół. - Każdy wyścig jest decydujący - mówił na jednej z odpraw w trakcie spotkania, co uchwyciły kamery Canal+ do "Kuchni meczu".

ZOBACZ WIDEO Na czym polega praca menedżera w żużlu?

Zmarzlik szalał po szerokiej na częstochowskim torze i był nieuchwytny dla rywali. Nakręcony sukcesem w postaci awansu gorzowian do finału PGE Ekstraligi, w poniedziałek w Rzeszowie sięgnął po kolejne Indywidualne Mistrzostwo Polski. Jemu jednak jest ciągle mało, więc za ciosem poszedł w sobotniej rundzie Grand Prix na torze w Vojens.

W Danii co prawda przydarzyła mu się wpadka w postaci czwartego miejsca, ale tam przez zasadniczą część turnieju karty rozdawały pola startowe. Warto tu przypomnieć, że to właśnie Bartosz Zmarzlik przerwał impas i jako pierwszy wygrał ruszając do biegu z drugiego pola startowego. Szukał odpowiednich ustawień i te znalazł na kluczową część zawodów.

W półfinale odważnie przedarł się przed Jasona Doyle'a, a w finale dokończył dzieła. Po raz drugi w tym sezonie, a 17. w karierze stanął na najwyższym stopniu podium. Jego przewaga w mistrzostwach nad drugim Leonem Madsenem wynosi już 20 punktów, a przed nam pozostały tylko dwie rundy cyklu. Szanse na to, że Bartosz Zmarzlik nie zostanie w tym roku mistrzem świata są iluzoryczne. Powiedzmy to wprost: musiałby się po prostu wydarzyć kataklizm.

Tym bardziej, że głód zwycięstw Bartosza Zmarzlika wciąż nie został zaspokojony. W niedzielę w finale PGE Ekstraligi przegrał tylko raz, z Dominikiem Kuberą. Ponadto dbał też jak tylko mógł o kolegów z pary, czego doświadczył Patrick Hansen. Duńczyk jadąc za plecami Zmarzlika otrzymywał od niego sygnały gestami, jaką ma obierać linię jazdy. Skorzystał z podpowiedzi i Stal wygrała podwójnie, a cały mecz 51:39.

Gorzowianie mają dość pokaźną zaliczkę przed rewanżem w Lublinie, a rozpędzony Zmarzlik, który po tym sezonie opuszcza Stal, ewidentnie chce zostawić swój macierzysty klub z mistrzostwem Polski. W ten sposób spiąłby klamrą swoje 12 lat startów w lidze w barwach gorzowskiej drużyny.

Czytaj również: - Pożegnanie z Gorzowem godne mistrza świata - Moje Bermudy Stal wyraźnie zwycięska w pierwszym meczu finału!

Źródło artykułu: