Trenerski dwugłos po meczu RKM ROW Rybnik - Speedway Miszkolc

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

W niedzielne popołudnie RKM ROW Rybnik bez najmniejszych problemów odprawił gości z Węgier, czyli ekipę Speedway Miszkolc. Trudno się zatem dziwić, że po meczu tym głównodowodzący obu zespołów byli w zupełnie odmiennych nastrojach. Trener Miszkolca Janusz Ślączka starał się szukać pozytywów oraz z nadzieją na lepsze patrzeć w przyszłość węgierskiego teamu na pierwszoligowych torach.

Ekipa Speedway Miszkolc w dotychczasowej swojej przygodzie z pierwszą ligą wygrała tylko raz. Było to w pierwszej rundzie na własnym torze, kiedy to rywalem był RKM ROW Rybnik. Na spotkanie rewanżowe Madziarzy awizowali swój najsilniejszy skład, który miał gwarantować walkę co najmniej o bonusa. Już w Rybniku okazało się jednak, że Scott Nicholls i Ales Dryml nie wspomogą drużyny. - Cóż mam zrobić. Co zrobił by ktoś inny na moim miejscu? Wyciągnął by własne pieniądze i zapłacił za przyjazd Nichollsa? Sytuacja jest zła, trzeba to jasno powiedzieć - skomentował sytuację Janusz Ślączka, trener ekipy z Miszkolca. - Pewnie, że chciałbym żeby w składzie byli Nicholls, Dryml czy Woodward.

Niedawno zaświeciło jednak światełko optymizmu nad węgierskim zespołem. - Coś tam mówią, że w przyszłym tygodniu ma się coś poprawić, ale nie wiem co to będzie. Trudno jest mi cokolwiek powiedzieć. Ja, jako trener, nie podpisuję kontraktów z zawodnikami i nie chodzę za sponsorami szukać pieniędzy. Nie wiem ile jest aktualnie pieniędzy w kasie klubowej - zastanawia się opiekun teamu z Miszkolca. - Myślę, że jeżeli będzie sponsor i będą pieniądze, to będzie nas stać na wygranie kilku meczy na naszym torze w Miszkolcu. Na wyjazdy jesteśmy za słabi, nawet jeżeli miałbym do dyspozycji pełny skład, czyli z Nichollsem, Drymlem czy Woodwardem.

Po czterech kolejnych porażkach w końcu zadowolony z wygranej mógł być natomiast manager RKM ROW Rybnik Dariusz Momot. Jego podopieczni wygrali pewnie i wysoko, spokojnie punktując rywala. - To był typowy mecz na przełamanie. Chłopaki się nieco podbudowali i pokazali, że potrafią jechać. Szkoda jedynie kontuzji Mariusza Węgrzyka - mówił po meczu sternik Rekinów. - Cieszy mnie bardzo bonus, bo punkty są nam w tabeli niezbędne. Ja cały czas powtarzam ludziom z zarządu, że wierzę w tych chłopaków. Wierzę w to, że potrafią skutecznie jechać. W tych zawodnikach jest ogromna złość, żeby odrobić tą pechową porażkę w Rybniku z Grudziądzem.

Niedawno opiekun Rekinów narzekał na to, że nie jedzie mu cała drużyna, ale tylko poszczególnie zawodnicy. Tym razem zapunktowali wszyscy, ale zdarzały się pojedyncze wpadki, które z takim rywalem mimo wszystko przydarzyć się nie powinny. - Klindt w pierwszym biegu źle dobrał przełożenia, kompletnie źle. Myślał, że jest troszeczkę bardziej przyczepnie, a było twardo. Został mocno na starcie, co było widać. Było też widać, że starał się gonić. W późniejszej fazie zawodów był już poza zasięgiem rywali - ocenia postawę Nicolaia Klindta Momot. Wpadkę zanotował też Daniel Nermark, który już tradycyjnie można powiedzieć, na jednym z łuków wypadł pod bandę. - Daniela postawiło z wyjścia na łuku. Mówił, że nie chciał ryzykować, wiedział że jest wygrany mecz. Na wariata starał się gonić rywala, żeby wywalczyć chociaż jeden punkt, ale niestety się nie udało, za co sam na siebie był bardzo zły. Nie takie tuzy już przyjeżdżały na ostatnich miejscach. Cały czas powtarzam, że to jest tylko sport i każdemu przytrafiają się wpadki - mówi optymistycznie szef Rekinów.

Momot po wygranej na własnym torze 63:27 nie potrafił odżałować porażki w pierwszym meczu tych zespołów, który odbył się w Miszkolcu. - Szkoda tego meczu w Miszkolcu, gdzie byliśmy rozbici po meczu z Grudziądzem - mówi. - Rybnik w tym sezonie trafia na jakieś kurioza. Pojechaliśmy do Miszkolca, to rywal był naładowany pełnym składem i miał na wszystko pieniądze. My natomiast na domiar złego byliśmy poobijani po meczu z Grudziądzem, a na Węgrzech poturbowali się jeszcze Karpow i Pyszny. Takie nieszczęścia się zdarzają. Mieliśmy kilka dni temu spotkanie z kibicami i poznali to wszystko od kuchni, dlatego teraz z pewnością wszystko rozumieją i nie będzie żadnych szowinistycznych wypowiedzi, że to wszystko jest wina Darka Momota. Tak ja to biorę na siebie, biorę to na swoją klatę bo jestem managerem tej drużyny. Chłopaki mówią do mnie "Darek trzeba wierzyć" i to pokazuje, że jest dobrze. Nie ma żadnego konfliktu w drużynie. Wszyscy razem walczymy, wszyscy razem przegrywamy i wszyscy razem wygrywamy. Taki jest sport.

Źródło artykułu: