Rodzinne fatum

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Kowalski - to nazwisko dobrze znane leszczyńskim - i nie tylko, kibicom. Na pewno tym starszym i tym, dla których przeszłość ma jeszcze jakieś znaczenie, gdy współczesność nakazuje żyć chwilą i nie spoglądać wstecz. Jednak bez przeszłości nie byłoby dnia dzisiejszego i być może Unia Leszno byłaby w zupełnie innym miejscu gdyby nie wielkie nazwiska tych, pośród których znaleźć można braci Kowalskich.

W tym artykule dowiesz się o:

Mały wojownik

Jerzy Kowalski zadebiutował w ligowym składzie w 1962 roku mając zaledwie osiemnaście lat, licencję uzyskując rok wcześniej, co na ówczesne czasy było rzadkim zjawiskiem. Powoli zdobywał niezbędne doświadczenie, które owocowało coraz większymi zdobyczami punktowymi w rozgrywkach ligowych. W roku debiutu na jego szyi zawisł pierwszy z czterech brązowych medali DMP jakie zdobył w przeciągu swojej kariery.

Po trzech latach startów w I lidze wraz z kolegami przeżywa gorycz spadku. Pięć następnych sezonów spędzonych na zapleczu I ligi dodało mu pewności i pomogło stać się solidnym żużlowcem.

Pierwsze indywidualne sukcesy pojawiły się w 1967 roku. Zwycięstwa w indywidualnych zawodach towarzyskich oraz pokaźne zdobycze punktowe w spotkaniach ligowych sprawiły, że przestano drwić z jego niskiego wzrostu (metr pięćdziesiąt cztery), który nieraz maskował butami na koturnach, a zaczęto z uznaniem wypowiadać się o jego sportowych sukcesach.

W 1969 roku zadebiutował w finale indywidualnych mistrzostw Polski. Debiut nie wypadł okazale, gdyż Jurek z 2 punktami zajął odległą, XV pozycję. Rok później, zespół trapiony kontuzjami zanotował kolejny spadek. Nie pomogły dobre występy Kowalskiego.

Pierwszą ligę udało się odzyskać dopiero w 1972 roku. Duży wkład w awans miał właśnie Jerzy, legitymujący się doskonałą średnią biegową na poziomie 2,42 punktu. Wybornie radził sobie we wszystkich imprezach na jakie go zapraszano. Przebojem przedarł się do finału indywidualnego czempionatu stając na drugim stopniu podium ćwierćfinału w Częstochowie oraz na najniższym gnieźnieńskiego półfinału. Niestety, finał nie okazał się dla niego szczęśliwy. Po błędzie popełnionym na jednym z łuków swojego pierwszego wyścigu zaliczył upadek, który spowodował wycofanie się z zawodów.

Lata 1975 - 77 to brązowe pasmo w historii leszczyńskiej Unii. Trzy medale rozgrywek drużynowych Jurek okrasił dwoma startami w finałach IMP. Nie miał jednak szczęścia do indywidualnej rywalizacji. W 1975 roku w Częstochowie pełnił rolę rezerwowego i wyjechał na tor czterokrotnie, w tym aż trzy razy w drugiej serii zawodów! Zgromadził 5 punktów pokonując między innymi Henryka Gluecklicha w VIII biegu dnia.

Iskierka nadziei na dobry występ w prestiżowej rywalizacji pojawiła się 22.07.1976 roku w Gorzowie. W drugim biegu finału przywiózł za swoimi plecami Jerzego Szczakiela, zaś w szóstym między innymi Pawła Waloszka. Po dwóch seriach startów plasował się w ścisłej czołówce z 5 punktami na koncie, niestety w trzech kolejnych startach nie powiększył swojej zdobyczy punktowej, a 5 punktów wystarczyło na odległą, XII lokatę.

Anglia

Na początku 1978 roku, 17 marca popłynął do Anglii. Reprezentować miał barwy klubu z Wolverhampton. Na miejsce przybył o świcie dnia następnego, a wieczorem w pierwszych zawodach zdobył tylko jeden punkt.

Inne występy nie były lepsze. Nie radził sobie ze zmianą otoczenia, z trudnymi torami, z przeciwnikami jakim musiał stawić czoło. 28 kwietnia wrócił do Polski. Stwierdził, że Anglia to dla niego za wysokie progi, że nikt tam się nim nie interesuje, a jako przykład podawał sytuację, gdy podczas zawodów w Reading pękła kość, którą sam musiał opatrzyć.

Chciał odzyskać miejsce w składzie rodzimego klubu. Było to trudne, gdyż w klubie pojawiła się grupa uzdolnionej młodzieży mającej stanowić o sukcesach Unii w latach osiemdziesiątych.

Kowalski narzekał na sprzęt, który gwarantował mu klub. Uważał, że jego silnik dostaje "jakiś tam" młodziak, zdobywający de facto coraz pokaźniejszą liczbę punktów w zawodach ligowych. Kiedy otrzymuje szansę startu w zawodach ligowych coraz częściej zawodzi. Jego zdobycze punktowe oscylują pomiędzy 1, a 3 punktami nawet gdy przychodzi ścierać się z ligowymi słabeuszami. Jest coraz bardziej nerwowy, zamknięty w sobie... Znajomi mówią, że czekał na propozycję klubu po której mógłby zająć się mechaniką bądź trenowaniem.

Wypadek

Mimo wszystko walczył o miejsce w składzie. O możliwości startu w spotkaniu z Falubazem decydować miał trening, który odbył się w sobotę 12 sierpnia 1978 roku. Tor, na jakim przyszło startować zawodnikom, był twardy i suchy. Wśród kibiców krążyły pogłoski, że o miejsce w składzie biją się Czesław Piwosz i właśnie Jerzy Kowalski.

Tuż po godzinie 13 obaj zainteresowani pojawili się na torze. Podobno Piwosz proponował Kowalskiemu tory jakimi będą jechać. Jurek nie zgodził się. Był zdesperowany. O godzinie 13:12 nastąpił wypadek opisany w stosownym formularzu słowami: Na wirażu w motor Piwosza Kowalski uderzył, jakby chciał jechać dalej po stycznej.

Czesław Piwosz zakończył trening ze złamaną nogą. Gorzej wyglądały obrażenia Kowalskiego. Stłuczenie głowy i mózgu, złamanie kręgosłupa, zatrzymanie pracy serca. Po dziesięciu dniach, 22 sierpnia 1978 zmarł mimo wysiłków lekarzy, nie odzyskawszy przytomności.

Dwadzieścia kilka lat wcześniej...

Stanisław Kowalski był starszym bratem Jerzego, urodzonym 13.10.1934 roku. W latach 1952 - 55 reprezentował barwy Unii Leszno zdobywając z nią trzy mistrzowskie tytuły.

Należał do najbardziej utalentowanych zawodników początku lat pięćdziesiątych. Wytypowany został do startu w zawodach finałowych IMP składających się wówczas z czterech turniejów. Wcześniej z powodzeniem pojawił się w stawce międzynarodowych imprez indywidualnych.

Debiut w finale indywidualnych mistrzostw Polski to 9 punktów w Rybniku. Gorzej powiodło mu się w Lesznie, gdzie na swoim torze zgromadził tylko 3 punkty. 30 października do Bydgoszczy już nie dotarł...

Zginął 26 września 1955 w wypadku drogowym, jadąc na... motocyklu. Wszyscy żegnający Stasia Kowalskiego, zdawali sobie sprawę jaki talent opuścił ziemski padół.

Epilog

Niewiele brakło, a cała historia miałaby swój nieszczęśliwy ciąg dalszy. Nad rodziną Kowalskich ciążyć musiało jakieś fatum, gdyż w latach osiemdziesiątych na torach żużlowych pojawił się syn Jerzego... Stanisław Kowalski. Znawcy uważali, ze zdradzał smykałkę do uprawiania tej niezwykle niebezpiecznej dyscypliny sportu.

Pojawił się w zawodach o młodzieżowe drużynowe mistrzostw Polski. 11 maja w Rybniku w trzech startach uzbierał dwa punkty, 20 czerwca w Lesznie dwukrotnie przyjechał trzeci, zaś na zakończenie eliminacji w Opolu do dorobku drużyny dorzucił 3 punkty. W zawodach finałowych rozegranych w Toruniu wraz z kolegami wywalczył srebrny medal, pełniąc rolę rezerwowego i dwukrotnie wyjeżdżając na tor (2,0).

Dostąpił także zaszczytu startu w zawodach o DMP startując w wyjazdowym spotkaniu Unii Leszno 12 września w Toruniu (u,0,-,u).

Podczas jednego z ostatnich treningów przy wyjściu z wirażu nie opanował motocykla. Naoczni świadkowie twierdzą, że cudem uniknął najgorszego, jednak już nigdy nie powrócił na tor.

Na leszczyńskim cmentarzu ciała obu braci spoczywają w jednym grobie. Na tablicy nagrobka wyryto pozłacanymi literami napis: Stanisław Kowalski (18.10.1934 zginął śm. trag. 26.09.1955), Jerzy Kowalski (5.1.1944 zginął śm. trag. 22.8.1978) Zasłużeni żużlowcy KS. "Unia" Leszno

Bartłomiej Jejda

Źródło artykułu: