Stefan Smołka: Książkowy Damian vel Bali

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Bohaterem kolejnej pozycji z bardzo interesującego wydawniczego cyklu "Żużlowcy znani i lubiani" jest przedstawiciel leszczyńskiej szkoły jazdy Damian Baliński.

Z barwnych stronic książki, wydanej w tym samym co poprzednio odważnym formacie, przyciętego do kwadratu A4, wyłania się sportowiec z krwi i kości, o już znaczącym dorobku, a mający przed sobą wciąż realne perspektywy wydatnego jego powiększenia.

Książkowy Bali z Leszna

Damian Baliński jest młodszym z żużlowych braci, z których wcześniej skutecznie szlakę przecierał najstarszy z czworga rodzeństwa - Dariusz. Siostra Kasia jakoś nie skosztowała żużla - a szkoda, natomiast Adam, owszem spróbował, szybko jednak poszukał dla siebie ciekawszych zajęć. Damian pozostał - ku chwale ojczyzny, Unii i rodu Balińskich.

Dwunastoletnia różnica wieku sprawiła, że schodzący ze sceny (nieco przedwcześnie - przed "trzydziestką", w 1993 roku) Dariusz mógł spokojnie wejść w rolę wymarzonego mentora - doradcy, menedżera, mechanika - dla Balinka beniaminka. Z takich braterskich zawiązków rodzą się dorodne owoce, a zwłaszcza, gdy całość kropiona jest ojcowskim błogosławieństwem taty - fana speedway’a i sportu w ogóle. - Darek był moim dobrym duchem. Pomagał przygotować się fizycznie, mobilizował do walki, wyłapywał błędy, starał się być ze mną na każdych zawodach - opowiada na kartach książki młodszy brat. Jeśli do tego dodać pierwszych profesjonalnych trenerów Damiana, w osobach Zdzisława Dobruckiego, Romana Jankowskiego i Andrzeja Pogorzelskiego, to nad genezą narodzin tej gwiazdy momentalnie rozwiewa się mgła tajemnicy.

Wiesław Dobruszek, pełen niespożytych sił i pomysłów, autor tego świetnego tomu, przedstawiając sylwetkę znanego twardziela na torze, zdanie po zdaniu obala mity, obiektywnym piórem rysuje portret walecznego sportowca, ale także wrażliwej natury człowieka. Zdjęcia z dzieciństwa i wczesnej młodości ukazują chłopca o fizjonomii grzecznego ministranta, upartego w dążeniu do wytyczonych sobie celów, oddanego bez reszty swemu powołaniu, na zewnątrz skrytego i małomównego, ale zachowującego zdrowy dystans do wszechobecnego "wyścigu szczurów". Okazuje się, że prywatnie Bali takim pozostaje do dziś. A na torze… to jest zupełnie inna "para kaloszy". Ciekawe, jaki sport mógł jeszcze porywać młodziutkiego Damiana? Można się domyślać bądź zajrzeć do książki - to może być sekret takiego a nie innego stylu prezentowanego przez tego żużlowca na torze. W innym miejscu dowiadujemy się jaką wartością dla Bali’ego jest rodzina, żona Aneta i dwaj mali "następcy tronu" - Mikołaj i Filip. W tym temacie Bali z małżonką pewnie nie "powiedzieli" jeszcze ostatniego słowa.

Zaczynał obiecująco. W drugim roku startów notował już dwucyfrowe zdobycze, co prawda w ówczesnej drugiej lidze, ale zaraz po awansie do ekstraklasy też zdarzały mu się, juniorowi, znakomite występy, przeplatane jeszcze wtedy nieco słabszymi. Zastanawiać musi fakt, że praktycznie od samego początku swej kariery był i pozostaje tak zwanym pewniakiem w składzie swojej drużyny, której poczciwej psiej wierności dochowuje do dziś. Jest to zjawisko coraz bardziej unikatowe w realiach "żużlowego cyrku objazdowego", a przecież - tak samo jak od zarania dziejów - cenne i godne pochwał najwyższych. Znamienne są słowa Damiana: "[...] Nigdy nie zmieniłem barw klubowych i chciałbym, aby tak pozostało. Jeździć przez całą karierę dla jednego klubu to rycerska sprawa". Ładnie powiedziane.

Swoją drogą widać, ma w sobie coś magicznego ta "bycza" Unia jako instytucja - niemal świątynia leszczyńskiej "drugiej religii" - skoro wierność barwom klubowym w tym miejscu jest w tak szczególnie dobrym tonie. Przykłady można by mnożyć, ale pozostańmy choćby przy legendach Romana Jankowskiego i Leigh Adamsa. W każdym ligowym podium dla Unii Leszno, lat 2002, 2007, 2008, 2010, Baliński miał udział niepośledni, co więcej jako uzupełnienie gwiazd był spełnionym snem trenerów. Zwłaszcza przy ostatnim tytule DMP Damian ze swoją ósmą średnią w Ekstralidze totalnie zaskoczył. Trzeba bowiem pamiętać, że przy ustalaniu składu Bali jest tym drugim do pary, a z Polaków w najsilniejszej lidze świata wyprzedzili go tylko trzej wielcy uczestnicy SGP - Gollob, Hampel i Kołodziej. No, z takim zapleczem, tzw. drugą linią, przyszłość przed Lesznem jawi się świetlana.

Indywidualnie Damian Baliński pnie się mozolnie w górę, może mniej błyskotliwie od innych motocyklowych celebrytów, ale za to z uporem maniaka - konsekwentnie. Od początku seniorskiej kariery jest w okolicach dziesiątki najlepszych żużlowców Polski, co roku praktycznie kwalifikując się do decydującej rozgrywki o tytuł IMP. Trzykrotnie pierwsza piątka finału i jedno "pudło" z brązowym krążkiem na szyi, to w odbiorze samego żużlowca, z tak niespotykaną ambicją, zdecydowanie za mało, choć tak niewielu może pochwalić się dorobkiem zbliżonym. Nie srebrem, lecz złotem pobłyskują marzenia Damiana w tej materii. Marzenia, dodajmy, całkiem realne. Dzielny leszczyniak zdobył za to Złoty Kask w 2008 roku i co by nie powiedzieć o upadającym prestiżu cyklicznej imprezy o pięćdziesięcioletniej tradycji, jest to wyczyn jak najbardziej historyczny.

To samo dotyczy występów w reprezentacji Polski, z którą Damian Baliński zdobył Drużynowy Puchar Świata w 2007 roku. Był w ekipie Marka Cieślaka tym języczkiem u wagi, czym swego czasu podobnie zasłynął Stanisław Tkocz, dwukrotnie wchodzący jako rezerwa do składu, i dwukrotnie przechylający szalę zwycięstwa zespołowego biało-czerwonych, w pamiętnych złotych latach 1961 i 1969. Liczne laury klubowe par juniorów i seniorów pokazują bezcenną wartość sportową Damiana - prawdziwego wirtuoza dopracowanych do perfekcji żużlowych duetów.

O tym wszystkim dowiadujemy się - za sprawą jak zwykle płynnego i swobodnego przekazu Wiesława Dobruszka - z szykownie wydanej albumowej pozycji pt. "Żużlowcy znani i lubiani Damian Baliński". Uzupełnieniem całości są piękne fotografie. Gratulujemy wydawnictwu, obu panom, nie pomijając także grupy zaangażowanych w dzieło fotoreporterów, a zwłaszcza Edwarda Baldysa, Rafała Paszka, Piotra Markowiaka, Jarosława Pabijana i Jerzego Rusko. Wysiłek wspólny, ale skądinąd wiem, że bez wyjątkowej osobistej determinacji samego autora, kolejnej niezwykle wartościowej pozycji na trudnym księgarskim rynku, po prostu by nie było. Podziw - wobec powyższego - tym większy.

Stefan Smołka

PS. Książkę można nabyć klikając na

www.ksiazkizuzlowe.pl

Źródło artykułu: