Grand Prix Europy przejdzie do historii

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Nie tylko z uwagi na to, że było to "Ostatnie starcie" na Smoczyku, sobotni turniej Grand Prix Europy przejdzie do historii zmagań o tytuł indywidualnego mistrza świata. Leszczyńska runda zdaniem wielu bezpośrednich obserwatorów, fachowców oraz samych zawodników, należała do najciekawszych i zarazem najbardziej dramatycznych w całej osiemnastoletniej historii cyklu.

W tym artykule dowiesz się o:

Czasami zdarzały się turnieje, że walki na trasie było jak na lekarstwo. Grand Prix Europy w Lesznie jest zdecydowanie zaprzeczeniem takich zawodów. Walki na dystansie było mnóstwo. Momentami ataki zapierały dech w piersiach. Bywały akcje, że cała czwórka wchodziła równo w wiraż i to bynajmniej nie pierwszy. Na metę także wpadała czwórka, że wszystkich można by nakryć jednym dużym kapeluszem. - Bez wątpienia to jedno z najbardziej emocjonujących Grand Prix. Widzowie mogą być w pełni usatysfakcjonowani - oceniał leszczyński turniej aktualny mistrz świata, Greg Hancock.

W podobnym tonie wypowiadał się zwycięzca Grand Prix w Lesznie, Chris Holder. - Zawody były ekscytujące. Walczyliśmy często przez całe cztery okrążenia. Zresztą nawet finał pokazał, że mogłem z czwartej pozycji przebić się na pierwszą. Warunki torowe zmieniały się w trakcie zawodów, ale można było na nim świetnie się ścigać - uważa młody Australijczyk.

Nie tylko za walkę na torze, ale i poprzez dramaturgię i wyścig finałowy kibice na długie lata zapamiętają sobotni wieczór, 28 kwietnia na Stadionie im. Alfreda Smoczyka. - Myślę, że było tutaj wszystko, co kochają kibice. Do końca rundy zasadniczej nie było wiadomo, czy awansujemy do półfinału. Jechaliśmy w kratkę, ale ostatecznie stanęliśmy na podium. Szkoda tylko, że nie udało i się wygrać, bo bardzo chciałem zwyciężyć na swoim torze - podsumował Grand Prix Europy, Jarosław Hampel.

Grand Prix Europy w Lesznie było także jednym z najbardziej wyrównanych turniejów jeśli chodzi o rundę zasadniczą. Zwycięzca miał po 20 wyścigach 11 punktów, a jedenasty Emil Sajfutdinow zaledwie cztery mniej. Osiem punktów zazwyczaj daje awans do półfinału. W Lesznie Fredrikowi Lindgrenowi taki dorobek nie dał miejsca w TOP-8. Podobnie mogło być z Kennethem Bjerre, który wśliznął się do półfinału tylko na skutek zera w ostatnim wyścigu Przemysława Pawlickiego.

I tylko szkoda, że Grand Prix Europy w Lesznie, choć pięć razy odbywało się na Stadionie im. Alfreda Smoczyka, to jednak nigdy kończyło się Mazurkiem Dąbrowskiego. Najbliższej było w tym roku, ale najwyraźniej zdecydowanie bardziej lubianą melodią na tym stadionie jest hymn Australii - Naprzód, Piękno Australio, który rozbrzmiewał czterokrotnie po zakończeniu Grand Prix w Lesznie.

Źródło artykułu: