Start bez zwycięstwa od ponad roku! Piętnaście meczów ligowych z rzędu bez triumfu

Ponad rok minął od ostatniego zwycięstwa gnieźnieńskiego Startu. Tak, to nie jest pomyłka. Fani klubu z Grodu Lecha z niepokojem patrzą na sytuację czerwono-czarnych, wyczekując lepszego jutra.

Mateusz Domański
Mateusz Domański
10 sierpnia 2014 roku - to właśnie wtedy kibice Orłów cieszyli się z triumfu swoich ulubieńców po raz ostatni. W ten dzień ówczesny Carbon Start Gniezno pokonał na własnym torze KMŻ Lublin 53:36. Po tym zwycięstwie nastała olbrzymia posucha, która ciągle trwa. Śmiało można rzec, że nad klubem z pierwszej stolicy Polski zawisły bardzo ciemne chmury, wręcz burzowe. Aż strach pomyśleć, co może się wydarzyć, gdy ta burza się rozpęta. Wtedy już chyba pozostanie tylko jedno wyjście - ucieczka z deszczu pod rynnę. "A przecież miało być tak pięknie" - to sformułowanie pada bardzo często w gnieźnieńskim środowisku żużlowym. Miało, ale nie jest. Dlaczego?
Przed sezonem chyba nikt nie spodziewał się tego, że czerwono-czarni będą się spisywać aż tak katastrofalnie, bo inaczej ich postawy nazwać nie można. Ekipa prowadzona przez Dariusza Śledzia po trzynastu kolejkach ligowych ma na swoim koncie zaledwie jeden punkt. Punkt wywalczony w trudach i znojach - po walce z rozbitą drużyną Orła Łódź. Start kompletnie zawiódł swoich kibiców, których cierpliwość pomału dobiega końca albo i już dobiegła. Fakt ten doskonale obrazuje frekwencja podczas ostatniego meczu ligowego. W minioną niedzielę na Stadionie Miejskim imienia pułkownika Franciszka Hynka zasiadło 300, w porywach do 400 osób.

Co zawiodło? Przyczyn porażek czerwono-czarnych można szukać w różnych aspektach. Na pewno rozczarowali zawodnicy, na czele z Jonasem Davidssonem oraz Wadimem Tarasienką. Szwed z króla gnieźnieńskiego toru został sprowadzony, a może lepiej napisać, że sam się sprowadził, do poziomu plebsu. Natomiast Rosjanin... niby ma problemy wizowe, kłopoty z firmą i tak po kolei. Największym niewypałem okazał się być prezent gwiazdkowy dla kibiców Startu. Ci chyba musieli być bardzo niegrzeczni, skoro pod choinkę zostali obdarowani Mikkelem Bechem, który w Nice Polskiej Lidze Żużlowej wystąpił zaledwie raz, prezentując się dość mizernie. Swoją drogą - nie należy też zapominać o innym jeźdźcu z Danii. Podobno kapitan opuszcza tonący okręt jako ostatni. Chyba tylko w teorii. W tym przypadku Bjarne Pedersen wziął przykład z dowódcy Costa Concordii, czego kibice nie potrafią mu wybaczyć.

Mawiają, że po deszczu zawsze wychodzi słońce. Zapewne lizanie ran zajmie włodarzom gnieźnieńskiego klubu jeszcze sporo czasu. Sytuacja nie wydaje się być łatwa, co doskonale obrazują wyniki sportowe. Kibicom Orłów pozostaje życzyć jedynie cierpliwości. Być może w końcu choć promyk nadziei przebije się przez te gęste chmury. Czy czerwono-czarni pokonają trudny wiraż i zdołają wyjść na prostą? Zobaczymy. Póki co ekipa szkolona przez Dariusza Śledzia powinna skupić się na meczach barażowych, w których być może zmierzy się z lublinianami. Kto wie, może historia zatoczy koła i gnieźnianie właśnie w starciu z żółto-biało-niebieskimi przełamią dramatyczną serię?


 


Czy Łączyńscy-Carbon Start utrzyma się w Nice PLŻ?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×