Patryk Dudek: Wolę nie wiedzieć ile wydałem kasy, walcząc o medal w Grand Prix (wywiad)

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Patryk Dudek i Kacper Rogowski, mechanik zawodnika
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Patryk Dudek i Kacper Rogowski, mechanik zawodnika
zdjęcie autora artykułu

Patryk Dudek przed ostatnią rundą Grand Prix, choć ma 14 punktów straty do lidera, zapowiada walkę o złoto. - Nigdy jeszcze nie wydałem tyle kasy na sprzęt co w tym roku, więc tak łatwo nie odpuszczę - mówi.

[b][tag=60082]

Dariusz Ostafiński[/tag], WP SportoweFakty: Jak samopoczucie przed ostatnią rundą Grand Prix?[/b]

Patryk Dudek, żużlowiec Ekantor.pl Falubazu Zielona Góra, uczestnik Grand Prix: Bardzo dobre. Zanim wyleciałem do Australii, mieliśmy piękną jesień w Polsce. Nie mam też żadnych powodów do zmartwień. Skrzynia ze sprzętem dotarła. Wszystko jest w porządku.

Pierwszy raz w Australii?

Tak, ale długie loty i zmianę strefy czasowej już wcześniej miałem na rozkładzie. Lecieliśmy z dziewczyną na wakacje w takie miejsce, gdzie wskazówki na zegarku trzeba było cofnąć siedem godzin. Zniosłem to dobrze, problemu nie było, więc zakładam, że i teraz żadne zmęczenie mnie nie dopadnie.

ZOBACZ WIDEO: Efektowne wypłynięcie na pełne morze podczas startu Volvo Ocean Race w Alicante (WIDEO)

A naprawdę wierzy pan w to, że może z Jasonem Doylem powalczyć o złoto?

Jasne, że tak. Poza tym najlepszą obroną jest atak. Przed ostatnim turniejem jestem na drugim miejscu, ale jeszcze mogę to srebro stracić. W Melbourne nie będę się jednak skupiał na obronie, tylko będę patrzył przed siebie. Nawet jak nie dogonię Doyle’a, to może, chociaż kolejny puchar do domu przywiozę. Po każdych zawodach najlepsza trójka w danym turnieju jest nagradzana. Trochę tych pucharów w tym roku zgarnąłem, ale następny jest mile widziany. Najlepiej taki za pierwsze miejsce.

Rozmawiał pan ostatnio z Doylem? Byliście w tym roku klubowymi kolegami w Falubazie?

Ostatnio siedzieliśmy obok siebie na Gali PGE Ekstraligi. Nie rozmawialiśmy jednak o żużlu. To były takie luźne rozmowy o wszystkim. A poza klubem nie mamy ze sobą kontaktu. Dobrze znam jego mechaników. Parę razy byłem z nimi na mieście. Oni przyjeżdżali na mecze do Zielonej Góry wcześniej niż Jason, więc była okazja, by razem miło spędzić czas.

Co sądzi pan o Doyle’u? Ma połamane kości, ale jedzie i walczy. Jak jakiś terminator.

Na pewno jest bardzo dobrym sportowcem, który wiele przeżył. Rok temu doznał kontuzji i złoty medal uciekł mu z rąk. Najlepsze jest to, że sześć lat temu jeździł w drugoligowym Rawiczu, a teraz walczy o mistrza. O jego karierze można by książkę napisać.

O pańskich chyba też. Wrócił pan do żużla po rocznej przerwie spowodowanej dopingową wpadką i też jedzie pan o złoto.

Każdy pisze swoją historię. On miał swoje perypetie, ja swoje, a w Melbourne spotkamy się, by powalczyć o złoto. To jest fajne.

Co poradził panu psycholog przed wylotem do Australii?

Moje rozmowy z psychologiem traktuję jako prywatną sprawę. Nie słyszałem, by ktoś się chwalił, o czym rozmawia z psychologiem i ja też tego nie zrobię. Nie widzę potrzeby.

Możemy chyba natomiast ujawnić, że tata Sławomir Dudek mówił, że jedziecie wykonać dobrą robotę.

To jest takie założenie, które robimy przed każdymi zawodami. Zawsze mamy cel taki, żeby pojechać dobrze i zakończyć turniej zdrowo i w jednym kawałku. Nigdy nie jakoś specjalnie nie napinamy, bo jak jest forma i sprzęt, to wynik przyjdzie prędzej czy później.

Po turnieju w Melbourne zostaje pan w Australii?

Nie, wracam od razu do Polski. Po przylocie mam imprezę, którą organizuję dla moich sponsorów. Chcę podziękować ludziom za pomoc w trakcie sezonu. W zasadzie to świętuję też dziesięciolecie startów.

Wielu ekspertów mówi, że wyprzedzenie Doyle’a graniczy z cudem. Pan przeżył w tym sezonie już jakieś cudowne zrządzenia losu.

Na pewno jedno. Lecąc na Grand Prix Challenge do Togliatti, miałem nie zabierać ze sobą silnika. Sprzęt miał mi pożyczyć na miejscu Andriej Kudriaszow. Okazało się jednak, że on jedzie i trzeba było coś na szybko zapakować. Wziąłem pierwszy lepszy silnik i wygrałem.

A w samym cyklu miał pan jakąś ciekawą przygodę?

Nic sensacyjnego. Pamiętam tylko, że na pierwsze zawody w Krsko przyjechaliśmy o dziewiątej rano. Nikt nam nie powiedział, że można później i kilka godzin kręciliśmy się na stadionie w kółko, zamiast odpoczywać w hotelu. Jak ktoś nas z boku zobaczył, to mógł się nieźle uśmiać. Wyciągnęliśmy jednak wnioski. Na kolejne zawody przyjeżdżaliśmy trzy godziny przed. Wszystko robimy na luzie.

Tak trzeba. Grand Prix przegrywają ci, którzy niepotrzebnie się napinają, traktując te zawody w sposób wyjątkowy.

Jeszcze na treningach jadą nieźle, ale w zawodach, jak dojdzie presja i pełne trybuny, to niesamowicie się spalają.

Proszę zdradzić, jakie silniki zapakował pan do skrzyni, która poleciała do Melbourne?

Te same, które miałem w Toruniu, gdzie wygrałem turniej Grand Prix. W sumie mamy w tym roku silnikowy zawrót głowy. W trakcie sezonu kupiliśmy sześć nowych silników. Do tego dochodzą stare. Mam nawet takie trzyletnie.

Utrzymanie takiego parku maszyn musiało sporo kosztować.

Tak, bo to nie tylko kupno nowych silników, ale i remonty. Finansowo nas to Grand Prix mocno po kieszeni uderzyło. Ile dokładnie wydałem? Nie wiem i trzymam się z dala od kalkulatora. Tata za wszystko płaci, a ja tylko wyrażałem akceptację dla tych zakupów. Czasami człowiek im mniej wie, tym lepiej sobie żyje.

Czy silniki, na których będzie pan walczył z Doylem o złoto, mają jakieś nazwy?

Tego jest tyle, że już się pogubiłem. Na pewno mam silnik o nazwie Queen, Monster, ale są też takie, które nazwałem Janek 1, dwa i trzy. Janek, bo to silniki od tunera Jana Anderssona.

Na koniec trzeba przypomnieć słowa prezesa PZM Andrzeja Witkowskiego, który przed sezonem mówił, że Dudek powalczy o złoto, bo dostał od życia w tyłek.

Prezes miał nosa, ale jest w tym sporcie na tyle długo, że się zna. Ciekawe co powie za rok?

Źródło artykułu: