Stefan Smołka: Gdański kociołek

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Hitem transferowym lat sześćdziesiątych było przejście idola Leszna Henryka Żyto do Gdańska w apogeum jego kariery. Długo by o tym mówić, był to bądź co bądź skutek ostrego starcia lidera Unii z działaczami klubu gdzie się wychował.

W tym artykule dowiesz się o:

W konsekwencji rozstajne drogi i długotrwały kryzys u wielokrotnego mistrza ligi. Henryk Żyto w 1965 roku opuścił Leszno i zamieszkał w Gdańsku, w sąsiedztwie innego bożyszcza Trójmiasta Zbigniewa Podleckiego.

Henryk Żyto

W Gdańsku próbowano stworzyć żużlową potęgę już od początku lat 60. Wtedy to przeniesiono z Warszawy na Wybrzeże Legię z całym dobrodziejstwem jej inwentarza. Wprawdzie ludzie ze stolicy robili to niezbyt chętnie i na krótko, tak jak Euzebiusz Goździk, a inni wprost odmówili zgdańszczenia, jak: Jan Fijałkowski emigrujący do Nowej Huty, Janusz Komandowski do Zielonej Góry, Janusz Suchecki do Bydgoszczy, ale jednak część przeszła na rozkaz bez większych oporów, co nie jest wszak żadną hańbą. Do nich należeli bracia Waloszkowie, bracia Kaiserowie. Z dalekiego Rybnika w tym samym 1960 roku przyjechał Roman Wieczorek – lwie serce dla żużla, wulkan energii, żużlowiec bardzo średni, za to nad wyraz zdolny biznesmen nie uznający granic - menedżer, sponsor całego gdańskiego speedway’a, zwłaszcza Zenona Plecha w szczytowym okresie dla jego kariery. Ze Świętochłowic przybył nad morze mało znany Czesław Kraska. W następnych latach 1961-62 pojawili się jeszcze w Gdańsku Jan Tkocz i Bogdan Berliński - także obaj z Rybnika - ludzie dotąd z niewielkim dorobkiem. W Gdańsku dostali to, czego najbardziej potrzebowali dla rozwoju swych karier. Sprzęt i… jazda, jazda, jazda. W Rybniku te odejścia przyjęto z tzw. mieszanymi uczuciami. Nikt wtedy jeszcze nie mógł przewidzieć rozwoju wydarzeń, narodzin epokowych talentów. Jan Tkocz był przecież bratem Stanisława - jednego z dwóch liderów Górnika. Boguś Berliński był może mniej błyskotliwym, za to pewnym punktem drużyny, człowiekiem bardzo lubianym przez wszystkich - koleżeńskim, bezkonfliktowym. W 1960 roku żona urodziła mu w Rybniku syna – Mirka, który też wyrósł na wysokiej klasy żużlowca, jednego z liderów Wybrzeża, reprezentanta Polski w latach osiemdziesiątych. U boku Zenka Plecha też sięgał po medale DMP (srebro 1985). Nie da się ukryć, że to centralne ustanowienie, czyli przeniesienie żużlowej Warszawy do Gdańska, jak również wszystkie wielkopolsko-śląskie wzmocnienia wyniosły Wybrzeże ku strefie medalowej DMP (1960,65,67). A brakowało tak niewiele do upragnionego do dziś złota ligi dla Gdańska. Nie znaczy to, że nie szkolono nad Motławą własnych wychowanków. Poza ikoną Zbigniewa Podleckiego, którego imieniem zaszczyca się stadion na Długich Ogrodach, byli też inni rdzenni, przed nim i po nim. W tym miejscu pozwolę sobie na konstatację, iż rajcy wolnego miasta pokazali, że są wyrazicielami woli swoich wyborców, obywateli, których reprezentują. Namawiam do naśladownictwa.

Bogdan Berliński

Za wychowanków gdańskiej szkoły uznać należy Władysława Kamrowskiego, który co prawda zaczynał tuż po wojnie w Sopocie, dalej - oprócz wspomnianego Podleckiego - Jana Ziółkowskiego, Gerarda Sikorę – późniejszego cenionego trenera, z tych tak zwanych starych dobrych szkoleniowców - nie menedżerów, Leszka Marsza, a nieco później Bolesława Ślaza, Romana Zielińskiego i Leszka Papakula, gdyby ograniczyć się tylko do tych najbardziej znanych. Jeśli chodzi o zaciężnych, wzmacniających klub gdański w latach sześćdziesiątych, to godzi się wspomnieć dwóch Janów z Zielonej Góry: Szurkowskiego i Sulewskiego, a potem jeszcze Stanisława Kowalskiego z Torunia.

Przemysł stoczniowy w socjalistycznej Polsce należał do strategicznych. Czy teraz musi być inaczej? Nie nam to w tym miejscu rozstrzygać. Trudno dziś oprzeć się tezie, iż władze PRL świadome siły robotniczych mas, zwłaszcza po roku 1956 (Poznań-Budapeszt), chciały spacyfikować, a przynajmniej skanalizować społeczną energię poprzez sport. Gwardyjski klub świetnie się do tego nadawał. Stąd, głównie jednak z politycznych przesłanek zrodzony, upadek żużlowej Legii w Warszawie i równie świadome przeniesienie owej silnej sekcji niszowego już wówczas z punktu widzenia stolicy "czarnego sportu' do Trójmiasta. Potem dorzucono z Warszawy do Gdańska sekretarza PZPR Stanisława Kociołka - współobwinionego za masakrę robotników Wybrzeża w 1970 roku. Kpiono wówczas, iż powstała nowa dyscyplina sportowa: rzut kociołkiem na odległość. Formalnie podczas krwawego Grudnia’70 Kociołek był znów z powrotem w stolicy, rzekomo "neutralny" jako wicepremier. Swąd zdrady wszak nie opada do dziś.

Dlaczego przy Gdańsku Kociołek i Speedway? Bo na dnie kociołka zawsze jest żużel. Niech tak na wieki zostanie.

Stefan Smołka

Źródło artykułu:
Komentarze (0)