Stefan Machel - gitarzysta legendarnej kapeli TSA: Jestem skazany na żużel. Żona zna regulamin jak mało kto (wywiad)

Długa rozmowa z gitarzystą TSA, z której dowiecie się m.in. kto z jego rodziny widział na żywo złoty medal IMŚ Jerzego Szczakiela w 1973 roku, z kim stworzył duet podczas benefisu Adama Skórnickiego i czy miał propozycję nagrania hymnu żużlowego.

Kamil Hynek
Kamil Hynek
Stefan Machel Facebook / Na zdjęciu: Stefan Machel
Kamil Hynek, WP SportoweFakty: Pochodzi pan z Opola i ma pan dwie wielkie pasje: muzykę i żużel. A co było pierwsze w pana życiu?

Stefan Machel, gitarzysta legendarnej kapeli TSA, wielki sympatyk żużla: Biorąc pod uwagę chronologię, to jednak speedway. Na stadion Kolejarza zabrał mnie ojciec i miałem wówczas zaledwie kilka lat. Pamiętam takie tłumy, że nie szło szpilki wbić. Z racji niskiego wzrostu kompletnie nic nie widziałem, a starszyzna była tak zaaferowana wydarzeniami na torze, że nie zwracała na mnie uwagi. Plątałem się gdzieś między nogami. Ale nie tylko ja, bo takich szkrabów biegających bez opieki było więcej. Słyszałem za to ryk motocykli, po nozdrzach ładował charakterystyczny zapach. Kompletnie mnie to jednak nie zraziło, bo od tamtej pory, pod opieką taty, dalej chodziłem na zawody, a później stałem się jego regularnym bywalcem. Co do muzyki, zaszczepił mi ją z kolei starszy brat. Pod jego wpływem zacząłem się nią zajmować dopiero w wieku nastoletnim. Uczęszczałem do Domu Kultury i tam pobierałem lekcje gry na instrumentach.

CZYTAJ TAKŻE: Wielka kasa w pierwszej lidze. Apator rozbił bank

Udało się panu komuś żużel wśród znajomych albo rodziny podać dalej, lub kogoś zarazić czarnym sportem?

W środowisku posiadam wielu kumpli interesujących się żużlem. Ale żebym to ja komuś zaszczepił ten sport, nie przypominam sobie. Familii nie trzeba było, ponieważ każdy u nas żywo pasjonuje się speedway'em. Moja żona np. zna regulamin jak mało kto, a program zawsze ma wypełniony bezbłędnie. Została zarażona przez swojego ojca, który jest wielkim entuzjastą żużla. Teść na własne oczy widział z trybun pierwsze indywidualne mistrzostwo świata zdobywane przez Polaka - Jerzego Szczakiela na Stadionie Śląskim w Chorzowie w 1973 roku. Mamy w domu program z tych zawodów. Traktowany jest trochę jak relikwia. Dlatego nie muszę chyba tłumaczyć, że żużel w naszej rodzinie stanowi mocny punkt w każdej dyskusji.

To może warto namówić żonę do spróbowania swoich sił w żużlu, dobry kierownik z regulaminem w jednym palcu jest na wagę złota. W Opolu ostatnio dość często zmieniają trenerów/menedżerów?

Małżonka ma zawodowo co robić i bardziej ją ta dyscyplina kręci pod kątem piękna w pojęciu globalnym. Ale ja mam podobnie. Mijanki, szybkość, to zawsze mnie fascynowało. Zdecydowanie mniej wynik drużyny, jeśli mówimy np. o rozgrywkach ligowych.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Bartosz Zmarzlik o sukcesie, drodze do złota i marzeniach, które się spełniają

Czyli nie jest tak, że urodził się pan w Opolu i siłą rzeczy jest pan kibicem Kolejarza?

Jestem sympatykiem całej dyscypliny, regionalizmy jak najdalej. Mam naturę mocno kosmopolityczną i w lokalny fanatyzm się nie angażuję.

Pochodząc z Opola, stolicy polskiej piosenki i żużla, da się w ogóle nie mieć w genach jednego i drugiego?

Ciekawe pytanie, bo Opole nie jest żadną aglomeracją, to stosunkowo niewielkie miasto. A i tak stadion bez problemu wypełni się po brzegi. Opole ma swój urok, choćby z tego względu, że mieszka tutaj wspominany Jerzy Szczakiel. Nie dość, że pierwszy polski czempion, to na dodatek jedyny jednodniowy.

Jerzy Szczakiel był pana pierwszym idolem i później całą sympatię przerzucił pan na Tomasza Golloba?

Bez dwóch zdań, moja słabość do Golloba była ogromna. Szczakiel w Opolu jest nazwiskiem absolutnie magicznym. Oczywiście stąd wywodzi się multum świetnych żużlowców, ale z panem Jerzym nie ma nawet jak ich porównywać. Fajne jest to, że nie prowadzi żywotu celebryty. Jest normalnym mieszkańcem, ale wszyscy mają do niego olbrzymi szacunek za to co zrobił i nikt nie przechodzi obok niego obojętnie.

Podczas tras koncertowych, na wyjazdach ma pan czas na śledzenie wydarzeń żużlowych?

Wtedy nie ma nawet chwili, żeby odwiedzić znajomych, a co dopiero oglądać żużel w TV. Teraz już nie, ale kiedyś sporo podróżowaliśmy wyłącznie w celu zobaczenia rozmaitych lokalizacji na żużlowej mapie Polski. Na szybko teraz tego nie porachuję, ale chyba na palcach jednej ręki policzę stadiony w naszym kraju, których nie udało mi się odwiedzić.

Trasa koncertowa układana stricte pod żużel?

Aż tak to nie (śmiech). Były wizyty na stadionach organizowane specjalnie w tym celu, bez grania w danym mieście.

Ma pan w sezonie chwilę, aby teraz wybrać się na mecz, bo pamiętam, że kilkanaście lat temu był pan częstym gościem w studio, na turniejach Grand Prix transmitowanych przez stację Canal+?

Faktycznie zdarzało mi się siedzieć w studio podczas transmisji z turniejów o IMŚ. Udzielałem się z miłą chęcią i świetnie te momenty wspominam. Wynikało, to poniekąd z kontaktów z dziennikarzami tej redakcji. W tamtym czasie poczyniłem oprawę muzyczną do filmu o Krzysztofie Cegielskim "Przerwany sen" w reżyserii Grzegorza Milko. Nadal z wypiekami na twarzy oglądam żużel w telewizji, bo jest tego całe mnóstwo, praktycznie od piątku do niedzieli po kilka relacji.

Pojawiła się propozycja skomponowania hymnu żużlowego, może dla jakiegoś klubu, albo utworu muzycznego stricte pod czarny sport? Kilka lat temu był to dość popularny trend?

Były luźne zapytania, ale z utworów zamówionych nic zazwyczaj nie wychodzi. Do konkretnych rozmów, czy współpracy z żadnym z podmiotów nie doszło. Pojawiliśmy się za to na zawodach żużlowych dwa razy jako oprawa muzyczna. Raz w Zielonej Górze i potem drugi w Ostrowie, gdy odbywało się tam spotkanie reprezentacji Polski i Australii. Tam wystąpiliśmy w charakterze części programu artystycznego. Hymnu więc nie zrobiliśmy, natomiast wiem, że Adam Skórnicki jeszcze w okresie aktywności zawodniczej zrobił teledysk promujący swój team i w podkładzie miał utwór zespołu TSA. Zresztą uczestniczyłem w benefisie "Skóry" w Lesznie i dane mi było wstąpić w duecie ze znanym fotografem żużlowym Jarkiem Pabijanem.

O, a to ciekawe.

Jarek ma swoją kapelę, udziela się wokalnie i ad hoc zagraliśmy parę piosenek. Bardzo miłe wspomnienie.

Pabijan jest dobrym wokalistą?

Bardzo dobrym. Nie musieliśmy robić żadnych prób, spotkaliśmy się z gitarą w samochodzie, przygotowaliśmy parę utworów, które znaliśmy wspólnie.

Żużel i ciężkie brzmienia gitarowe, to idealna mieszanka?

Ten wątek poruszaliśmy także z dziennikarzami Canal+. Przyczyna była prosta. Życie żużlowca i członka grupy rockowej jest bardzo podobne. Bez ustanku na walizkach, w rozjazdach, rzadko się zagląda do domu. Udało mi się poznać wielu żużlowców, z którymi utrzymuję kontakt, ale zgrać w sezonie jakiś termin, jest szalenie trudno. Gdy ma się aktywny projekt, to wręcz niemożliwe. Jeśli chodzi o samą muzykę, zaglądając na polskie obiekty dało się słyszeć, że ten rock rozbrzmiewa w głośnikach praktycznie wszędzie. I on najbardziej speedway'owi pasuje. Dziwne czułem się kiedyś w... Opolu, bo puszczali jakąś dziwną dance'ową składankę. I ta oprawa byłą jedna z najgorszych jakiej doświadczyłem (śmiech). Na szczęście to już przeszłość. Aktualnie pod tym względem jest o niebo lepiej.

W środowisku muzycznym ma pan postaci, z którymi może pan przedyskutować tematy żużlowe?

Jest jeden człowiek, który tkwi w tym bardzo głęboko. Nazywa się Adam Drewniok z zespołu Carrantuohill. On mieszka w Rybniku, a ja w tym mieście bywam najczęściej jeśli chodzi o mecze żużlowe. Mamy tam wspólnych znajomych i przyjaciół, z którymi spędzamy razem czas. Adam mocno się nawet angażuje w życie klubu, stuprocentowy zapaleniec.

Wspominaliśmy o Jerzym Szczakielu i Tomaszu Gollobie jako idolach z przeszłości. A teraz, którego zawodnika darzy pan wyjątkowym uznaniem?

Głównie kibicowaliśmy Patrykowi z uwagi na to, że jego barwy są podobne do moich. Tata Sławomir jeździł w Opolu. Patryk jako kilkuletnie dziecko próbował swoich sił na małym motorku jeszcze u nas. Z tego powodu sentyment do rodziny Dudków pozostał. A tak serio, to trzymam kciuki za każdego zawodnika w biało-czerwonych barwach i orzełkiem na kewlarze.

To może warto uderzyć do firmy Monster, skoro te same kolory w logo?

Tego Mosntera chyba wszyscy chcieliby mieć. Patryk dzierży w dłoniach zielony bidon, a na dodatek reprezentuje Zieloną Górę, więc jest w pewnym stopniu usprawiedliwiony. Nawet ukułem takie powiedzenie: zielone górą!

CZYTAJ TAKŻE: Kto z najlepszymi juniorami w PGE Ekstralidze?

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Czy chciałbyś zobaczyć Stefana Machela ponownie podczas transmisji żużlowych w roli gościa?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×