Żużel. O nich mówiło się najwięcej. Oto najbardziej kontrowersyjne transfery ostatnich lat

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: Grigorij Łaguta na stadionie Motoru Lublin
WP SportoweFakty / Michał Chęć / Na zdjęciu: Grigorij Łaguta na stadionie Motoru Lublin
zdjęcie autora artykułu

Żużlowcy często zmieniają pracodawców i nie jest to czymś wielce zaskakującym. Zawodnicy chętnie przystają na lepsze warunki finansowe, a niektórzy są po prostu zmuszeni do zmiany barw klubowych. Jednak i w żużlu nie brakuje kontrowersyjnych ruchów.

Tomasz Gollob do Unibaxu Toruń

Przejście Tomasza Golloba do Unibaxu to jeden z najbardziej zaskakujących transferów w historii ekstraligi. Pomimo ogromnej klasy sportowej i miana ikony światowego speedway'a, w Toruniu był znienawidzony przez dużą część kibiców Apatora, w szczególności tych najbardziej zagorzałych.

Kiedy poinformowano, że Gollob od następnego sezonu będzie jeździć z aniołem na piersi, fani odebrali to jak nóż w plecy wbity przez ówczesnego właściciela Romana Karkosika, który miał zamiar budować dream team. Ten argument nie przemawiał do sympatyków toruńskiego klubu. Sam fakt, że mistrz świata jest z Bydgoszczy przekreślał go w ich oczach, dodatkowo pamiętali oni jego słowa sprzed wielu lat, kiedy powiedział, że mógłby jeździć wszędzie, tylko nie w Apatorze.

I tak, niemal w każdym meczu, kiedy do biegu wyjeżdżał Tomasz Gollob, wstrzymywano doping, a w stronę żużlowca kierowano całą masę obelg i przeraźliwych gwizdów. Ostatecznie Gollob w Toruniu spędził dwa sezony i choć wzbudzało to wiele kontrowersji, to ze strony mistrza był to jak najbardziej zrozumiały ruch. Toruński klub płacił dobrze, trzymając się terminów, poza tym nie musiał on pokonywać setek kilometrów, aby wrócić do domu, ponieważ w zasadzie cały czas był na miejscu. Na tamtą chwilę z pewnością na tym mu zależało, co z resztą potwierdza również późniejsze przejście do MRGARDEN GKM-u Grudziądz.

ZOBACZ WIDEO: Żużel. #MagazynBezHamulców. Prezes Włókniarza w ogniu pytań o Drabika, Cieślaka i Doyle’a

[tag=868]

[/tag]Martin Vaculik do Stelmet Falubazu Zielona Góra

Przejście Martina Vaculika z truly.work Stali Gorzów do Stelmet Falubazu Zielona Góra można porównać do transferu Luisa Figo z Barcelony do Realu. Dwa naprawdę nienawidzące się kluby, a Słowak jak gdyby nigdy nic przeniósł się do rywala zza miedzy. I to jako kapitan Stali. Choć w sezonie 2018 zawodnik przez długi czas zmagał się z kontuzją, w klubie nie myśleli o rezygnacji z jego usług. Od początku mówiono, że ma być to zawodnik na lata i podobno jeszcze w trakcie rozgrywek była jasność między obiema stronami.

Sprawy nabrały jednak nieoczekiwanego obrotu, stało się jasne, że Vaculik w kolejnych latach nie będzie startować w Gorzowie. Pojawiały się informacje, że chciał on dużej podwyżki i generalnie jazda dla Stali nie jest już dla niego zbyt interesująca. Zawodnik wszystkiemu zaprzeczył, kiedy przedstawiono go jako nowy nabytek Falubazu. Twierdził, że jego były już klub miał pierwszeństwo w rozmowach, a on sam nie chciał większego wynagrodzenia.

Według Słowaka wszystko było ustalone, a dopiero podczas gali PGE Ekstraligi, trener Stanisław Chomski, w imieniu prezesa, miał przekazać mu informację, że powinien szukać sobie innego klubu. Zupełnie inne zdanie na ten temat miał Ireneusz Maciej Zmora, który po wypowiedzi Vaculika wydał nawet specjalne oświadczenie. Według jego wersji mieli być oni dogadani, po czym zawodnik zmienił decyzję i przedstawił inne warunki współpracy. Te miały zostać zaakceptowane przez Stal, jednak klub przez długi czas nie mógł doczekać się odpowiedzi, a z zewnątrz pojawiły się sygnały, że żużlowiec negocjuje z innym klubem i ponadto próbuje przekonać do zmiany barw jednego z liderów Gorzowian.

Prezes Zmora określił zachowanie Vaculika jako niegodne. Obie strony rozstały się w negatywnej atmosferze, a Słowak raczej już nigdy nie będzie mile widziany przez gorzowskich kibiców, którzy mają mu za złe odejście do największego rywala.

Grigorij Łaguta do Speed Car Motoru Lublin 

Wpadka dopingowa rosyjskiego żużlowca była dla PGG ROW-u Rybnik ogromnym ciosem, ponieważ po odjęciu jego punktów klub musiał pożegnać się z PGE Ekstraligą. Przez wiele miesięcy prezes Krzysztof Mrozek zamiast żywić urazę, walczył jak lew o los Grigorija Łaguty. Działania nie przyniosły pożądanych efektów, ponieważ Rosjanin został zawieszony, jednak w Rybniku stano za nim murem. Zaplanowano, że ich współpraca będzie kontynuowana, a relacje na linii zawodnik-prezes były wręcz przyjacielskie.

Łaguta miał wrócić do ścigania i odpłacić się za otrzymane zaufanie. Miał być największą armatą ''Rekinów'' i wprowadzić zespół ponownie do elity. Zawodnik dał słowo, że odkupi winy i nie będzie rozmawiać z innymi klubami. Tak się jednak nie stało, ponieważ w ogromnej potrzebie był beniaminek ekstraligi - Speed Car Motor Lublin, a Łaguta był ich jedyną opcją na głośny transfer.

Działacze ''Koziołków'' dopięli swego, a ROW został na lodzie. Rosyjski zawodnik z uśmiechem pozował do zdjęć w nowych barwach, a prezes rybnickiego klubu był wściekły. Nie szczędził złych słów w kierunku Łaguty, nazywając go m.in. "perfidną ruską świnią" i twierdząc, że uprawia najstarszy zawód świata. Krzysztof Mrozek miał także pretensje do klubu z Lublina, ponieważ najpierw sami zarzucali złamanie danego słowa Gregowi Hancockowi, a później wiedząc, że Łaguta ma coś do zrobienia w Rybniku, pomachali mu przed nosem pieniędzmi.

Przez te słowa Krzysztof Mrozek miał z resztą problemy. Rosyjska federacja chciała dla niego surowej kary i wysłała pisma do FIM, FIM Europe i PZM, a on sam w końcu przeprosił i uznał swoje wypowiedzi za niestosowne. Relacje obu stron podobno się polepszyły, jednak w przyszłym sezonie żużlowiec na pewno nie zostanie dobrze przyjęty przez sympatyków rybnickiego klubu, kiedy ROW zmierzy się z Motorem Lublin.

Jason Doyle do KS Get Well Toruń

Najpierw Jason Doyle odszedł z Torunia do Falubazu, jednak dwa lata później wrócił jak bumerang, już jako mistrz świata. Rozgoryczenia nie krył ówczesny trener klubu z Winnego Grodu - Marek Cieślak, który zarzucał Australijczykowi, że ten nie potrafi jasno poinformować o swojej decyzji, a także to, że przez dwa lata psioczył na Toruń, a jednak zdecydował się ponownie podpisać kontrakt z Get Well.

Stwierdził również, że Falubaz zrobił z niego topowego zawodnika i zaproponował kontrakt, kiedy nikt inny go nie chciał. Doyle miał powiedzieć, że chce jeździć w Zielonej Górze, jeśli Marek Cieślak dalej będzie trenerem. Wtedy jeszcze wydawało się, że nadal będzie pełnić tę funkcję, a ostatecznie z Falubazu odeszli oboje.

Media żyły tym tematem, uważano nawet, że selekcjoner reprezentacji Polski jedzie specjalnie na GP Australii, aby przekonywać Doyle'a do zmiany decyzji, jednak on sam stanowczo zaprzeczał i twierdził, że skoro zawodnik nie jest zdecydowany na pozostanie, to nie zamierza go o to prosić. Kibice Falubazu nadal mają żal do Australijczyka o rozstanie się z klubem w kiepski sposób, ponieważ miał być on dogadany z działaczami.

Podczas meczów z Toruniem na trybunach można było zobaczyć specjalnie przygotowane banery w kierunku zawodnika z Antypodów. W 2018 roku było to "Jason, why? For money!", a w 2019 "Ja$on we remember". Póki co nie zanosi się na to, aby Doyle miał kolejny raz jeździć dla Zielonej Góry, za to ponownie będzie miał on okazję do współpracy z Markiem Cieślakiem, który pełni rolę menadżera w jego nowym klubie - forBET Włókniarzu Częstochowa.[tag=862]

[/tag]Vaclav Milik do Betard Sparty Wrocław

Czeski zawodnik świetnie wypromował się w barwach rybnickiego klubu, gdzie spędził dwa sezony. Wszystko zapowiadało długoletnią współpracę, zawodnik dobrze czuł się w Rybniku, a działacze doceniali jego wkład w wyniki drużyny i chcieli aby Vaclav Milik mógł dalej rozwijać swój talent w ich zespole. Czech zapowiedział nawet na spotkaniu z kibicami i sponsorami, że zostaje w drużynie. Jak się okazało były to puste słowa, ponieważ chwile później Milik został zaprezentowany jako nowy zawodnik Betard Sparty Wrocław.

Miał być to naturalny krok do przodu, wielka szansa, jednak w Rybniku tę informację odebrano bardzo negatywnie. Zarzucono mu zdradę i złamanie danego słowa. Przez długi czas kibice i działacze nie kryli urazy, jednak po latach konflikt ucichł, a teraz drogi żużlowca i klubu ponownie się przecinają, ponieważ czeski zawodnik będzie bronić barw ''Rekinów" w nadchodzącym roku. Jeśli pomoże im utrzymać się w ekstralidze, z całą pewnością będzie można stwierdzić, że odkupił winy i grzechy z przeszłości zostaną mu zapomniane.

Grigorij Łaguta do KS Get Well Toruń

Grigorij Łaguta podczas swojego pobytu we Włókniarzu Częstochowa zachwycał widowiskową jazdą i świetnymi wynikami. Dzięki temu stał się ulubieńcem kibiców klubu spod Jasnej Góry. Po jednym ze spotkań, wraz z tłumem, ochoczo śpiewał słynne "kto nie skacze ten z Torunia". Historia zmieniła się jednak o 180 stopni, ponieważ Łaguta najpierw skakał, a później z charakterystycznym dla siebie uśmiechem podpisywał kontrakt z Get Well.

Włókniarz co prawda miał wtedy ogromne kłopoty i nie otrzymał licencji na starty, jednak fani byli oburzeni faktem, że rosyjski żużlowiec musiał zdecydować się akurat na Apator, do którego, delikatnie mówiąc, nie pałali sympatią. W Toruniu również nie przyjęto Łaguty z otwartymi rękoma, szybko zaczęto przypominać wideo, na którym widać jak popularny "Grisza" skacze, wykrzykując obraźliwą dla klubu przyśpiewkę.

Przemawiały za nim jednak argumenty sportowe, miał być on dużym wzmocnieniem drużyny. W rezultacie tak się nie stało, ponieważ Łaguta nieco obniżył loty i po sezonie odszedł do ROW-u Rybnik.

Adrian Miedziński do forBet Włókniarza Częstochowa

Po kilkunastu latach jazdy dla Apatora Toruń, Adrian Miedziński postanowił rozstać się ze swoim macierzystym klubem i znaleźć zatrudnienie w innej drużynie ekstraligowej. Wybór padł na odradzający się Włókniarz Częstochowa, który szukał solidnego polskiego seniora. Dla obu stron współpraca wydawała się dobrym rozwiązaniem, ponieważ Miedziński potrzebował spokoju i regularnej jazdy, a drużyna zawodnika gwarantującego kilka dodatkowych punktów, z którego można wycisnąć jeszcze więcej.

Patrząc z tej perspektywy, ciężko dostrzec problem, natomiast sympatycy częstochowskiego klubu nie byli zachwyceni sprowadzeniem żużlowca, o którym nie mieli zbyt dobrego zdania, a na dodatek takiego, który był mocno związany akurat z Toruniem. Miedziński podszedł jednak bardzo profesjonalnie do startów z lwem na piersi, nie można było zarzucić mu braku zaangażowania, a w potyczkach z Apatorem był jedną z jaśniejszych postaci. Duża część częstochowskich fanów zaakceptowała popularnego "Miedziaka" i jak się wydaje, jest wdzięczna za dwa lata spędzone przez niego w Częstochowie.

Zobacz także: Żużel. Zawodnicy nie potrzebują rarytasów do integracji. W Stali trener nagrywał z zawodnikami piosenki

Źródło artykułu: