Koronawirus. Ratownik wyznaje, jak wygląda wyjazd do COVID-19. Włos się jeży

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Bartosz Komsta
WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Bartosz Komsta
zdjęcie autora artykułu

Jadąc karetką przez ulicę Hetmańską zawsze spoglądam na opustoszały Stadion Miejski. Kwiecień jak nigdy, akurat w tym roku przynosi nam żużlową pogodę, której zawsze brakowało na inaugurację. Z dwojga złego lepszy najobfitszy deszcz, niż koronawirus.

Ubiegły rok był przerwą od żużla w Rzeszowie. Aby zaspokoić potrzebę zobaczenia jakiegokolwiek widowiska trzeba było dotrzeć do innego żużlowego miasta. Najbliższą ekstraligę oferował Lublin, gdzie miałem okazję być na meczu z Falubazem Zielona Góra. Co jakiś czas starałem się zorganizować w pracy wolny weekend, aby móc ze znajomymi wyruszyć na któryś z meczy. Kilka takich wypadów zaliczyliśmy, ale najmilej wspominam warszawską rundę Grand Prix, na której miałem okazję być ratownikiem medycznym dedykowanym dla zawodników na torze.

Widok wypełnionego po brzegi PGE Narodowego z perspektywy środku toru zrobił na mnie niesamowite wrażenie, a możliwość uczestnictwa w tym wszystkim od środka i podglądania zachowań zawodników na parę godzin przed inauguracją cyklu SGP było spełnieniem marzeń jako kibic żużla oraz ogromną satysfakcją jako ratownik medyczny.

W tym roku miało być podobnie. Pamiętam, jak jeszcze na początku marca kolega ratownik spytał mnie, czy wybieram się w maju na warszawskie Grand Prix. Przyznam szczerze, że jeszcze przed miesiącem moja odpowiedź była twierdząca, ale teraz już wiem, że to się nie uda, a 16 maja najprawdopodobniej będę na dyżurze. Jeśli nie na moim, to w zastępstwie za któregoś z kolegów. Mam jednak nadzieję, że w Warszawie zobaczymy się w sierpniu, gdy aktualna sytuacja będzie już historią. Jako ratownik medyczny, który na każdym dyżurze przynajmniej raz zakłada biały lub pomarańczowy kombinezon nie wyobrażam sobie robić to latem przy trzydziestostopniowych upałach.

ZOBACZ WIDEO: Nasz dziennikarz na pierwszym froncie walki z koronawirusem. "To staje się rutyną"

Piszę ten tekst pomiędzy dyżurami. Wczoraj wróciłem z dniówki, a jutro przede mną kolejny dobowy dyżur. 24h temu zakładałem kombinezon i jestem bardziej niż pewny tego, że jutro znowu go założę. Nauczony doświadczeniem zabiorę do pracy dwie koszulki. Jeden taki wyjazd trwa czasami po kilka godzin, a wystarczy temperatura dwudziestu stopni na zewnątrz, aby po 10 minutach być spoconym. Działając szybko, w stresie, dźwigając niezbędne torby z lekami, kardiomonitor nierzadko pot z czoła leje się jeszcze przed kontaktem z pacjentem. Oczywistym jest, że nie można go wytrzeć, bo zalecenia mówią, że maskę powinno się dotykać dwa razy: zakładając i ściągając. To niezwykle istotna informacja biorąc pod uwagę to, że od czwartku wszyscy poruszamy się w maseczkach.

Dlaczego te wyjazdy trwają tak długo? Oddziały zakaźne nie są częścią każdego szpitala. Często trzeba pokonać kilkadziesiąt kilometrów, aby dotrzeć do referencyjnego ośrodka, a tego, czy pacjent zostanie tam przyjęty, nigdy nie można być pewnym. Nawet, gdy wcześniej przyjęcie zostało ustalone. Jakiś czas temu przebyliśmy 40 km, aby dowiedzieć się od lekarza dyżurnego, że wolne miejsce na ostatniej izolatce zajęła pacjentka w cięższym stanie od naszego pacjenta, a my musimy jechać kolejne 20 km do innego szpitala. Po przekazaniu pacjenta zespół wraca do bazy będąc wciąż ubranym w kombinezony, bo przecież wszystko z czym pacjent miał w samochodzie kontakt wciąż pozostaje potencjalnie skażone.

Po powrocie na bazę czeka nas dezynfekcja ambulansu. Paradoksalnie chce się ją zrobić jak najszybciej, aby w końcu móc ściągnąć kombinezon i dać odpocząć uszom od ucisku gogli lub przyłbic, jednak całą procedurę dezynfekcji trzeba wykonać dokładnie, a w tym przypadku pośpiech jest złym doradcą. Dopiero po wymyciu całego wnętrza karetki, klamek, sprzętu i upewnieniu się, że nic nam nie zagraża, możemy się, jakkolwiek to brzmi, nawzajem rozebrać. W ogóle cała ta epidemia wymaga od nas - ratowników medycznych, lekarzy, pielęgniarek i całego personelu medycznego - jeszcze bardziej zespołowej pracy niż dotychczas. Po skończeniu mojego dyżuru do karetki wchodzą koledzy, którym przekazuję samochód i sprzęt zapewniając, że wszystko jest czystsze niż w dniu wyjazdu karetki z salonu.

Dziękuję każdemu z Państwa za każde słowo wsparcia i gest wdzięczności skierowany w naszą stronę. Dziękuję również Panu, z którym ostatnio zrównaliśmy na skrzyżowaniu jadąc do pacjenta z objawami koronawirusa, za pokazany przez szybę symboliczny gest trzymania kciuków. Mała rzecz, a cieszy!

Bartosz Komsta

Czytaj też: [urlz=/zuzel/878727/bosse-wirebrand-szwedzka-liga-nie-pojedzie-bez-kibicow-nie-stac-nas-na-to-wywiad]Żużel. Bosse Wirebrand: Szwedzka liga nie pojedzie bez kibiców! Nie stać nas na to (wywiad)

Z[/urlz]obacz także: Żużel. Vaclav Milik kończy budowę toru żużlowego obok domu. W czerwcu zostanie ojcem w czasach zarazy (wywiad)

Źródło artykułu: