Po bandzie: Kasprzak nie zrozumiał nominacji, ja też. I co z VAR-em?! [FELIETON]

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty / Krzysztof Konieczny / Na zdjęciu: Krzysztof Kasprzak w czerwonym kasku
WP SportoweFakty / Krzysztof Konieczny / Na zdjęciu: Krzysztof Kasprzak w czerwonym kasku
zdjęcie autora artykułu

- Kasprzak z premedytacją zrywał taśmę i markował defekty. Byle się nie ubrudzić w święta. Chyba niespecjalnie docenił nominację na rezerwę. Której ja kompletnie nie rozumiem - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.

***

Bartosz Zmarzlik zlał konkurencję w śmigus dyngus i założył Złoty Kask po raz trzeci z kolei. Wybaczcie, że będę upierdliwy, ale mnie się taki Złoty Kask nie podoba. Mianowicie selekcjoner Rafał Dobrucki nominował do imprezy, jak tłumaczono, aktualnych kadrowiczów oraz zawodników z kręgu jego zainteresowań, w tym 40-letniego Jarka Hampela czy będącego kompletnie bez formy Jakuba Miśkowiaka. A gdzie Maksym Drabik? Poza kręgiem zainteresowań? Gdzie Jakub Jamróg, Grzegorz Zengota, Krzysztof Buczkowski? Czy wreszcie Norbert Krakowiak, który sportowo napasiony nie jest i z pewnością chciałby się światu pokazać?

Żeby była jasność. Nie mam nic do 40-latków. Ba! Zawsze podwójnie trzymam kciuki za jeżdżące, długowieczne ikony. Niech walczą o Złoty Kask i pokazują młodzieży właściwe podejście do sportu. Pod jednym wszakże warunkiem - że awans wywalczą sobie na torze, w uczciwej rywalizacji. Tak samo jak 45- i 18-latkowie. Nominacje - NIE, eliminacje - TAK.

ZOBACZ WIDEO Chris Holder zdradził, co stoi za jego dobrą formą. Wpływ na to miał Maciej Janowski!

Nie oszukujmy się. Rezerwowy Krzysztof Kasprzak z premedytacją zrywał taśmę i markował defekty tuż po starcie. Byle się nie ubrudzić w święta. Chyba nie przekonał się do pomysłu trenera kadry, niespecjalnie doceniając nominację na rezerwę. Której, prawdę mówiąc, kompletnie nie rozumiem. To przecież mija się z celem i jest lekko uwłaczające dla 38-letniego byłego wicemistrza świata, mistrza Polski i masowego zdobywcy DPŚ. Nie ma też żadnego sensu, gdy chodzi o aspekt szkoleniowy. Zawsze jestem pierwszy do tego, by piętnować niesportowe zachowanie. Przyznam się Wam jednak, że... no rozumiem trochę Kasprzaka. Bo co on miał do ugrania z tej rezerwy? Nic. Oczywiście, poza uznaniem kibiców, które mógł zyskać przy zupełnie innej, aktywnej postawie.

Mam takie przypuszczenie, że gdyby w miejscu Kasprzaka znalazł się ktoś, kto tę pozycję rezerwowego wywalczyłby sobie wcześniej w półfinale, uszanowałby ten plastron znacznie bardziej. I przyjechał do Opola w innym celu niż tylko podpisać listę obecności. A tak sami sprowokowaliśmy zaistniałą sytuację, moim skromnym zdaniem.

Jasne, zapomnijmy o fazie ćwierćfinałowej Złotego Kasku, romantyczne czasy minęły. Ale czy nie jesteśmy w stanie skompletować dwóch szesnastek, dwóch półfinałów z udziałem tych, którzy mają też żyłkę sportowca, a nie już tylko biznesmena? Którzy wciąż mają chęci?

Drabik? Wychodzi na to, że choć zdyskwalifikowany został na rok, to z rozgrywek międzynarodowych, de facto, przynajmniej na dwa. Bo to właśnie Złoty Kask jest pierwszym oknem na świat dla polskiej czołówki. Pierwszym i jedynym oknem, przez które można czmychnąć do lepszego świata. Choć, oczywiście, nie można też wykluczyć scenariusza, że Drabik do Opola zapraszany był, jednak nie czuł się na siłach, by tam zajrzeć lub też odmówił z jakichś innych względów. Nie zdobyłem jednak żadnej wiedzy, by coś takiego miało miejsce.

Co do głośnego spotkania w Lesznie, siedziałem sobie na trybunach i gdy tylko spiker ogłosił ostateczne rzekomo rozstrzygnięcie, byłem pewien, że ten mecz się jeszcze nie skończył. W końcu regulamin jasno stanowi, że jeśli zdarzenie miało miejsce na ostatnim okrążeniu, to zaliczamy wyniki w momencie zdarzenia, a nie z kreski. Zatem sędzia podjął decyzję wbrew regulaminowi. Stworzył swój własny.

Ludzie zaczęli sugerować, że Fogo Unia winna złożyć protest. Nic z tych rzeczy, jaki protest?! Przecież to nie klub ma stać na straży prawa, tylko powołane do tego organy zarządzające rozgrywkami. Tu nie trzeba powtarzać żadnego biegu, znów się spotykać i wyznaczać nową datę dogrywki. Tu wystarczy zmienić wynik meczu zgodnie z literą prawa. Co zresztą obwieścił światu pan Leszek w Magazynie PGE Ekstraligi - klarownie i zdecydowanie. Nie było tym razem opinii w stylu: "Sędzia błędu nie popełnił, choć mógł też przyznać zwycięstwo Kołodziejowi i Fogo Unii..."

Niektórzy stawiali diagnozę, że Piotr Pawlicki w ostatnim wyścigu się podpalił. A ja myślę, że słusznie zauważył Jacek Frątczak, oceniając, iż nie miał on innego wyjścia, jeśli chciał rozstrzygnąć mecz na korzyść swojej ekipy. I że od strony żużlowej zrobił wszystko jak należy. Po prostu musiał zaryzykować na zasadzie - wyda, nie wyda. I to zrobił, bo członkowie rodziny Pawlickich przed podejmowaniem na torze ryzyka raczej nigdy nie stronili. Z leszczyńskiego punktu widzenia najbardziej wartościowe wydaje się to, że Pawlicki, jak na razie, prezentuje nową wersję siebie, znacznie ulepszoną, gdyby ją porównać do zeszłorocznej. Bo to on trzyma jeden z kluczy Fogo Unii do sukcesu. Przed rokiem w decydujących momentach zawodził. A teraz w decydującym momencie pokonał Zmarzlika. Zrobił coś ekstra, czego nie robił przed rokiem. I od razu drużynie jest łatwiej.

Natomiast, czy przepis mający zastosowanie przy okazji takich zdarzeń, jak to niedzielne z Leszna, jest optymalny? Zapewne nie i domyślam się, że Bartek Zmarzlik ma w temacie podobne zdanie. Otóż tak klasowi zawodnicy jak on zachowują w czasie wyścigu zimną krew, szykując decydujący manewr na ostatnie okrążenie czy też ostatni łuk. I tak właśnie Bartek zrobił. Musiał najpierw rozbujać swoją rakietę, by Janusza Kołodzieja dopaść tuż przed kreską. A później się dowiedział, że tego ataku, po prawdzie, nie było. Że został anulowany. To z pewnością temat warty przedyskutowania.

Na dziś sytuacja wygląda jednak w ten sposób, że zgodnie z regulaminem wynik niedzielnej potyczki leszczynian z gorzowianami należy zweryfikować. I choć władze ligi tłumaczą, że na podjęcie decyzji mają czternaście dni, ja bym z werdyktem nie zwlekał ani chwili. Dla dobra ligi wyjaśniłbym sprawę zaraz po świętach, by przeciąć spekulacje i zamknąć temat, który promocją rozgrywek z pewnością nie jest. Ewidentne błędy należy naprawiać najszybciej jak się da.

I jedno trzeba chyba zmienić. Słusznie prawi prezes Rusiecki, że wzorem futbolu należałoby wprowadzić sędziowski VAR, czyli grupę wsparcia. Bo jednego sędziego masa mnożących się obowiązków może przerosnąć. Otóż arbiter - obcy na stadionie, będący w podróży i w delegacji, co samo w sobie nie jest już bez znaczenia - musi się pojawić na obiekcie pięć godzin przed godziną zero. Musi czuwać nad stanem toru, pilnować jak i gdzie leją, zbadać zawodników na obecność alkoholu, sprawdzić licencje, książeczki zdrowia, książkę toru, sprawność urządzeń, program zawodów, obejść obiekt. A im dłużej to trwa, zmęczenie zaczyna rosnąć - wraz z presją zbliżającego się spotkania.

Wystarczy, że jedna rzecz zaszwankuje i trzeba jej poświęcić dodatkową uwagę. A z dwóch stron atakują, sorry, często nawiedzeni kierownicy drużyn. Bo właśnie poczuli krew, że można coś ugrać. Wreszcie zaczyna się mecz. I wpatrujesz się na ten start, jak na spławik ruszony przez szczupaka. Czy był mikroruch i czy należy się mikroostrzeżenie. Musisz też rozstrzygnąć, kto był winien bardziej - Woźniak czy Pawlicki. Połowa twierdzi, że ten, druga połowa, że tamten, a ty nie możesz stanąć w rozkroku. Tymczasem telefon gorący. A na trybunach bluzgi i presja.

Sędzia nie powinien być na wieżyczce sam. To żadna ujma i żadna plama na honorze. Grunt, żeby ludzkości ogłosić słuszną decyzję ostateczną. A czy będzie ona efektem własnych przemyśleń czy też pracy zespołowej, jakie to ma znaczenie? Wiadomo natomiast, że co dwie lub trzy głowy, to nie jedna. Zresztą, ten drugi czy nawet trzeci nie musi stać obok na wieżyczce. Wystarczy, że usiądzie przed telewizorem i będzie miał przy sobie telefon.

Wojciech Koerber

Zobacz także:Fatalne zachowanie byłego wicemistrza świata. "Po co go zapraszano?"Kuśmierz nie posędziuje! Zobacz obsadę arbitrów na 3. kolejkę PGE Ekstraligi

Źródło artykułu:
Komentarze (16)
avatar
Richard Varga Gatling
20.04.2022
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Ach ty Krzysiu, Krzysiu  
avatar
tejot_tejot
20.04.2022
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Kiedyś, gdy ZK odbywał się pod koniec sezonu, a nominacją do niego była średnia biegowa, te zawody miały prestiż. Dziś to właściwie zawody towarzyskie, pozbawione znaczenia.  
avatar
Edi077
19.04.2022
Zgłoś do moderacji
3
0
Odpowiedz
Znakomity felieton! Dokładnie tak to powinno wyglądać.  
avatar
Marco Polonia
19.04.2022
Zgłoś do moderacji
3
0
Odpowiedz
O Złoty kask powinni się ubiegać zawodnicy którzy sobie to miejsce wywalczyli, może w półfinałach a może najwyższym przelicznikiem średniej meczowej z poprzedniego sezonu lub jakimś innym. A Czytaj całość
avatar
Tomek z Bamy
19.04.2022
Zgłoś do moderacji
0
4
Odpowiedz
Czesc Wojtek. Czy w ksiazce Cieslak wspomina cos o Don Bartolo Czekanskim? Przeciez Marek byl dziesiec lat trenerem Sparty i na pewno korzystal z rad sasiada Macka Janowskiego. Moze Narodowy pr Czytaj całość