Paweł Kapusta z Francji: Eli, himalaistka z obrzeża prowincji

- Eli na pewno nie porzuci gór, to jej prawdziwa miłość. Ale na Nanga Parbat już nie wróci - mówią nam sąsiedzi Elisabeth Revol. Większość mieszkańców malutkiej miejscowości Saou, których spotkaliśmy, woli jednak mądrze milczeć, niż głupio mówić.

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta
Elisabeth Revol Facebook / Elisabeth Revol/Facebook / Na zdjęciu: Elisabeth Revol
Miasteczko Saou śpi popołudniową drzemką. Sklepy - nieczynne, restauracje - zamknięte, tutejsi - schowani za okiennicami, słońce - za okolicznymi górami. Wąskimi ulicami od czasu do czasu przemknie jedynie jakiś mieszkaniec. Patrząc na nieznajomych uśmiecha się serdecznie, ale obserwuje ukradkiem, zastanawia się, czego chcesz i po co zawitałeś na obrzeża prowincji. Ginie za rogiem, a rynek znów milczy. Gęstość zaludnienia gminy - dziewięć osób na kilometr kwadratowy.

Gdyby ktoś powiedział, że w takiej scenografii na co dzień swoją rolę próbuje odgrywać osoba, która przed kilkoma dniami szturmowała dziewiąty co do wysokości szczyt świata, wypadałoby chwycić za mapę i gorączkowo poszukać innego Saou. Ale nie, to tu, dobrze trafiliśmy. Elisabeth jest stąd, z miasta w skali mikro. Pracuje jako nauczycielka w prywatnej szkole jeszcze piętnaście kilometrów dalej.

- Zna pani Revol? - pytam po kilkudziesięciu minutach pobytu tutaj właścicielkę kawiarni oddalonej od domu Eli o trzy i pół minuty piechotą. Jej mina to pomieszanie zniechęcenia i obrzydzenia. Słowa wypluwa jak żyletki.

- To wspaniała kobieta! Wspaniała! Ale wypowiadać się nie mam zamiaru - mówi. Kolejna próba - burmistrz. Nic z tego. Kolejna - pani z psem, efekt podobny.

Żeby ten opis jednak nikogo nie zmylił. To nie tak, że gdy himalaistka wpadła w tarapaty w wielkim świecie, ten mały zapadł w sen. Jeśli ktoś wspomina o niej do mikrofonu, to z szacunkiem i podziwem. Ostatnie dni są jednak bardzo oszczędne w słowa najbliższego otoczenia Revol, wiele słów padło bowiem w sieci. Tej polskiej, ale także francuskiej, gdzie po publikacji jedynego jak na razie wywiadu z sympatyczką wspinaczki wysokogórskiej wybiło szambo. Oskarżenia o zostawienie Mackiewicza niemal na szczycie Nanga Parbat, szydera, obrzydliwe żarty... Tego musiało być dla wszystkich za dużo. I chyba dlatego wszyscy wolą milczeć zamiast mówić.

W Polsce toczy się dziś dyskusja, czy Francja aby na pewno zdaje sobie sprawę z tego, kto uratował jej córę. Odpowiedź brzmi: prawdopodobnie szeroka grupa Francuzów o akcji ratunkowej nawet nie słyszała, tak jaki i o samej Revol. Tu media - w porównaniu do tych polskich - o zdarzeniu jedynie szeptały, z małym wyjątkiem krzyku w wywiadzie dla AFP. Saou natomiast wie to wszystko doskonale. Gdy sytuacja stała się dramatyczna, mąż Revol (właściciel sklepu z antykami, przybytku w kamiennym budynku niedaleko wspomnianej kawiarni, trzydzieści męskich kroków) jednym mailem uruchomił sąsiadów. Wszyscy zadeklarowali pomoc, śledzili przebieg akcji ratunkowej, czekali. I podziwiali.

- Dwóch Polaków błyskawicznie wspięło się na stromą ścianę. Na dodatek w ogromnym zimnie, przy wietrze i w nocy. Elisabeth odnaleźli dwa razy szybciej niż przewidywano! - relacjonują mi sąsiedzi Revol, starsi ludzie odpoczywający na ławce naprzeciwko jej domu. I dodają: - Należy im się medal! To co zrobili, jest niesamowite!

A co myślą o dramatycznej decyzji zostawienia Mackiewicza i zejściu Revol w kierunku nadchodzącej pomocy?

- Gdyby zostali na górze we dwoje, zapewne we dwoje już by stamtąd nie zeszli. Ona też by zginęła. Rozdzielenie się było najlepszym rozwiązaniem, jej partner nie był w stanie dalej iść - uważają.

Uratować palce i stopę

- Eli poddawana jest intensywnej kuracji, nie ma najmniejszych szans na spotkanie z nią - powiedziała nam Misha Gordon, jej znajoma, która uruchomiła zbiórkę na akcję ratunkową. Burza, przede wszystkim medialna, która wokół niej miejscami rozgorzała, musiała tak mocno na nią wpłynąć, że himalaistka jest teraz izolowana od dziennikarzy. Zabroniła pracownikom szpitala w Sallanches mówić o jej stanie zdrowia i postępach w leczeniu. Sprawa dotarła do samego dyrektora. Nie mówi mąż, nie mówi inny przyjaciel - Ludovic Giambiasi.

Jest pod opieką najlepszych specjalistów w dziedzinie odmrożeń. Szpital w Sallanches zatrudnia bowiem cały zastęp lekarzy w ramach grupy "medycyna górska". Co jakiś czas nad dach szpitala nadlatuje helikopter transportujący obolałych narciarzy z okolicznych stoków, przyziemia na kilka minut, po czym podrywa się, kręci piruet dosłownie metry od szpitalnych ścian i znów gna w stronę stoków, w kierunku widocznego stąd Mont Blanc. Medycyna górska ma tu wzięcie. Na czele wspomnianej grupy stoi były ratownik górski, Frederic Champly. - Prowadzimy badania w kwestii odmrożeń, ściśle współpracujemy ze szpitalem w Genewie, mamy wspólny program badawczy. Nasz ośrodek łączy jednak wszystkich ludzi na świecie, którzy cierpią na poważne odmrożenia. Mamy wielu takich podopiecznych, znamy się na tym - mówi nam Champly.

Dopytujemy go o choć najmniejsze szczegóły związane ze stanem zdrowia pacjentki przywiezionej do Sallanches prosto z Pakistanu. - Elisabeth jest w trakcie leczenia wstępnego. Każdego dnia podajemy jej lek Ilomedin, codziennie jeździ też do Genewy na kurację tlenową w komorze hiperbarycznej. Kuracja zakończy się w przeciągu czterech dni, wówczas stwierdzimy, w jakim stanie są jej ręce i nogi. W tym momencie nie wiemy, jakie skutki przyniesie kuracja, więc nie chcemy o tym mówić. Elisabeth przebywa u nas, jest poddawana procesowi bardzo intensywnego leczenia. Mamy wielką nadzieję, że uda się uratować jej palce i stopę - zdradza jedynie.

Z lekarzem spotkaliśmy się w jego gabinecie w sobotę o świcie. Mężczyzna w kwiecie wieku, w jeansach i górskich butach. Swój chłop, człowiek, który na akcjach ratunkowych w górach zjadł zęby. Jak sam jednak mówi, takiej akcji, jak ta na Nanga Parbat, jeszcze w życiu nie widział: - Jesteśmy pod ważeniem. Jesteśmy ratownikami górskimi, ale warunki, w jakich tutaj pracujemy są zupełnie inne, niż warunki, w których Polacy przeprowadzali akcję ratunkową. wspinaczka na ponad 6000 metrów, w zimnie sięgającym -40 stopni, przy bardzo silnym wietrze... Wszystkie te czynniki czyniły tę akcję jeszcze trudniejszą. Jesteśmy pod wrażeniem tego, co zrobili Polacy. Niewiele osób byłoby w stanie tego dokonać. Dzięki nim Elisabeth może być dziś tutaj - dodał.

Sąsiedzi: - Eli na pewno nie porzuci gór, to jej prawdziwa miłość. Ale na Nanga Parbat już nie wróci. To pewne.

Z Sallanches i Saou we Francji Paweł Kapusta

ZOBACZ WIDEO To tam mieszka na co dzień Elisabeth Revol - zobacz reportaż WP SportoweFakty
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×