Znamy kulisy samodzielnej wyprawy Denisa Urubki na K2. Rano nic jej nie zwiastowało
- Prawdopodobnie jeszcze rano spędzali czas, zjedli śniadanie. Ktoś zauważył, że Denis oddala się od obozu - relacjonuje Michał Leksiński, rzecznik polskiej zimowej ekspedycji. Urubko zaszedł tak daleko, że nie było szansy na natychmiastową reakcję.
Leksiński podkreśla, że nie słyszał o konfliktach w grupie. Decyzja Urubki jest związana z determinacją, oparta na filozofii zimowych wyjść. Niestety w kontrze do całej wyprawy.
Rzecznik ekspedycji nie chce ferować wyroków i mówić o ewentualnych karach dla rosyjsko-kazachsko-polskiego wspinacza. Na informacje w tej sprawie trzeba będzie zaczekać do jego powrotu. - Powstaje pytanie, jak rozegra się nadchodzący tydzień. Wiatr na K2 wzmaga się. Mówiąc wprost - jeszcze wszyscy z podkulonym ogonem mogą wrócić do bazy. I wtedy będą rozstrzygnięcia.
Jeśli Urubce udałoby się wejść na K2, to on oficjalnie byłby pierwszym zimowym zdobywcą szczytu. Niezależnie od tego, że brał udział w polskiej wyprawie. Tak przynajmniej twierdzi emerytowany himalaista, który chce zachować anonimowość. - Będzie informacja, że Rosjanin wyszedł na szczyt. Putin da mu medal. Jak na igrzyskach - albo jest się pierwszym albo nie - komentuje były wspinacz.
Nieco inaczej do sprawy podchodzi Leksiński. - Kwestia interpretacji. Bo czyj byłby to sukces? Realnie rzecz biorąc, pracowali wszyscy razem. Razem poręczowali, przeszli trekking. Działali wszyscy. Jeśli Urubko zdobyłby szczyt, mielibyśmy sytuację z osiągnięciem całej wyprawy. Pozostaje jeszcze kwestia smaku i stylu tego sukcesu.
Denis Urubko. Nadczłowiek, który żony się nie słucha - przeczytaj sylwetkę himalaisty