Rocznica śmierci Tomasza Mackiewicza. Dominik Szczepański: przez 8 lat wszyscy się z niego śmiali

Krzysztof Gieszczyk
Krzysztof Gieszczyk

Możemy tę akcję nazwać sukcesem? Uratowano Revol, ale zmarł inny członek wyprawy.

Cała akcja to był cud, że się odbyła. Było zaangażowanych w nią kilkanaście osób z kilku krajów na świecie. Przez 3 dni korespondowali ze sobą, załatwiali ubezpieczenie, helikoptery, rozważali różne scenariusze, kontaktowali się z bazą pod K2, z ambasadą polską i francuską. Do końca nie wiadomo było, czy polecą. Czy sukcesem jest, że jedna uratowana, a nie dwójka - nie wiem. Nie potrafię tego ocenić.

To nie była pierwsza akcja ratunkowa, gdzie niemal na żywo mogliśmy obserwować umieranie człowieka.

Takie rzeczy już się działy. Nie tylko na Broad Peaku, ale na przykład w 2005 roku akcja ratowania Słoweńca Tomaza Humara. Wchodził na Nanga Parbat, utknął na wysokości 6000 m, wszyscy o tym trąbili. Akcja z Tomkiem nie była jakimś precedensem pod tym względem.

Wyprawę Tomasza Mackiewicza krytykował Krzysztof Wielicki, Marcin Miotk (polski alpinista - dop. red.) wytykał zmarłemu, że myślał o górze, choć w domu czekały na niego dzieci. Aleksander Lwow, znakomity himalaista, również wygłaszał krytyczne oceny - że Mackiewicz powinien zawrócić w krytycznym momencie, czego nie zrobił.

Pisząc biografię, musisz postawić się po wielu stronach sporu wokół Tomka. Trzeba patrzeć na jego całe życie. Zaczął jeździć na Nanga Parbat dla frajdy, ale w pewnym momencie zdobycie tej góry stało się jego celem. Miał dużo długów, niepoukładane życie, chciał zostawić coś dzieciom. W pewnym momencie zaczął myśleć, że tam wejdzie jako pierwszy w historii i zarobi porządne pieniądze, przez co pomoże wielu osobom i samemu sobie. Także mieszkańcom pakistańskich wiosek, którym obiecał doprowadzenie prądu czy wody. Zawsze podczas poprzednich sześciu wypraw wiedział, kiedy zawrócić. Ludzie uważali go za wariata, ale niech ci krytykujący go zauważą, że wcześniej potrafił podjąć słuszną decyzję. I to niezależnie od tego, jak blisko był od szczytu - 300 czy 600 metrów.

Na ostatnią wyprawę jechał skryty w sobie, z depresją, bo Nanga Parbat została zdobyta zimą 2 lata wcześniej (26 lutego 2016 na szczyt weszli: Simone Moro, Muhammad Ali i Alex Txikon - dop. red.). Tomek w to nie wierzył, nigdy się z tym nie pogodził. Podczas ostatniej wyprawy chciał coś udowodnić, także to, że jego zdaniem Nanga Parbat wciąż nie została zdobyta. Zderzył się ze swoim ego, przecież na szczycie nie czekał żaden skarb, tylko kupa kamieni, ale z drugiej strony liczył, że wreszcie coś zarobi.

ZOBACZ: Ratownicy z Nanga Parbat uhonorowani. To prestiżowa nagroda >>

Liczył także, że pokaże środowisku - jestem wspinaczem z pierwszej ligi?

Tak. Środowisko przez 8 lat się z niego śmiało. W końcu zdobył górę bez tragarzy, w małym zespole, niemal bez lin poręczowych. To był styl bliski stylowi alpejskiemu. Do ataku szczytowego wychodził z zatruciem pokarmowym, o czym się nie mówiło. Wspomniał tylko o tym raz lekarz Elisabeth Revol.

Tomasz Mackiewicz mówił w jednym z wcześniejszych wywiadów, że mógł wyjechać za granicę i zarabiać 2,5 tys. euro miesięcznie, ale go to nie pociągało. O regularnej pracy nie myślał. Miał zaległości alimentacyjne, których nie spłacał, firma - długi i plajta. Pojechał w Himalaje z linami kupionymi gdzieś w sklepie rolniczym, właściwie bez ubezpieczenia. Jak masz dzieci i długi wobec nich, to zaciskasz pasa i myślisz o nich. Tymczasem Tomasz Mackiewicz wziął plecak i nie przejmując się niczym, pojechał na kawałek zamarzniętej skały.

Dbał o dzieci, kiedy tylko mógł. Spędzał z nimi wolną chwilę, troszczył się o byłą żonę i obecną partnerkę. Nie wyciągał od nich pieniędzy. Pracował cały rok, żeby rodzinę zabezpieczyć, ale Nanga była jego pasją. Trochę jestem stawiany w sytuacji, że muszę ocenić osobę, o której pisałem. Jedni mogą uważać, że najpierw zadbaj o rodzinę, a kiedy masz dzieci, zostaw góry, bo możesz zginąć. A może rację mają inni, dla których ważniejsze są wartości bardziej abstrakcyjne, które nas pociągają. Może ewolucja człowieka odbywa się także dlatego, że ktoś poszedł tam, gdzie innych nie było.

To jednak nie był taki przypadek jak Kolumb odkrywający nowy ląd 500 lat temu. Wiemy, co jest na górze i poza nią. Poza dodaniem 2 linijek w Wikipedii twoje wejście nic nie zmieni.

A może zmieni ciebie? Czy każda zmiana, żeby była coś warta, musi być akceptowana społecznie, przez wszystkich dookoła? Tomek chciał udowodnić coś bardzo ważnego: kiedy wszyscy ci mówią, że się nie da, że zwariowałeś, ty pokażesz, że się da. Zauważmy też, że dla Tomka zdobywanie Nangi było próbą zmiany ekonomicznej: myślał, że na tym zarobi. Wiedział, że jeśli zostanie pierwszym zimowym zdobywcą, to skończą się problemy i zapanuje nad swoim życiem.

Nie znosił mieszkać w Polsce, wiele rzeczy go tu denerwowało. Mieszkając w Irlandii, dla tamtejszych mieszkańców wspinanie było czymś tak abstrakcyjnym, że wszyscy raczej byli zaskoczeni jego pasją, nie oceniali go. Zarabiał pieniądze, dobrze się czuł wśród nowych sąsiadów.

Helena Pyz, polska misjonarka z ośrodka dla trędowatych w Indiach, mówiła dla "Faktu", że Mackiewicz nie cierpiał się z Simone Moro, co z kolei mogło mieć wpływ na postępowanie naszego wspinacza w górach. To prawda?

Helena Pyz nie mogła mieć o tym zielonego pojęcia, bo Tomek był u niej na początku lat 2000. Dobre kilkanaście lat wcześniej, zanim poznał Moro. Na pierwszych wyprawach Tomek dobrze podchodził do Włocha, widać to w jego pamiętnikach. To była sportowa rywalizacja, ale w którymś momencie - według jego wspomnień - wydawało mu się, że Moro zaczyna kłamać. Według Tomka, zawyżał wysokości, na których się znalazł.

Na późniejszych wyprawach Mackiewicz, ze swoim często anarchistycznym podejściem do życia, denerwował się na Włocha, za którym stały sponsorujące go wielkie firmy. Tomek nie lubił takiego alpinizmu. Doszły do tego inne zarzuty Tomka, jednak nie są one do potwierdzenia.

Jakie?

W 2016 roku wychodząc powyżej 7000 m dostał SMS-a do Simone, że będzie zła pogoda i żeby razem z Elisabeth schodzili. Nie wiemy, jaka rzeczywiście była wtedy pogoda wysoko w górach, ale Tomek twierdził, że dobra. Ta wiadomość miała jedynie osłabić ich morale. Inna sprawa, że i tak nie mieli wystarczająco dużo jedzenia i gazu, by bezpiecznie atakować wierzchołek. Miesiąc później - już po zimowym zdobyciu ośmiotysięcznika przez Moro, Alego i Txikona - Elisabeth poleciała do domu.

Tomek został, bo nie miał pieniędzy, żeby zakończyć wyprawę. On i włoski wspinacz Daniele Nardi twierdzili, że Moro blokował Polakowi dostęp pod Nangę. Miał dzwonić do policjantów i wojska, żeby Mackiewicz nie doszedł pod górę. Tomek twierdził, że musiał podpisać jakiś papierek, że nawet jak będzie pod górą, to się nie zbliży do bazy Simone.

Próbowałem to wyjaśnić, ale bezskutecznie. Dodatkowo miał pretensje do Moro, że ten dołączył do wyprawy Txikona i skorzystał z zaporęczowanej przez jego ekipę drogi na szczyt, czyli ułatwił sobie robotę. Nie da się jednak postawy Tomka oceniać jednoznacznie. I czy naprawdę musimy oceniać? Może lepiej się nad tym wszystkim po prostu po cichu zastanowić.

Rozmawiał Krzysztof Gieszczyk

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×