Adam Bielecki: Jestem cierpliwy. Przecież K2 nie ucieknie. Zaczeka [WYWIAD]

- Jeżeli wejdziemy na K2 z tlenem to pokażemy słabość człowieka. Oszukamy, a nie pokonamy naturę. To, że z tlenem da się wejść na K2, to wiemy. Czy da się bez tlenu? To już pytanie otwarte - mówi czołowy polski himalaista, Adam Bielecki.

Marek Bobakowski
Marek Bobakowski
Adam Bielecki Materiały prasowe / Jan Wierzejski / Na zdjęciu: Adam Bielecki
Marek BobakowskiWP SportoweFakty: Wedle ostatnich oficjalnych danych najwyższa góra ziemi - Mount Everest - "urosła", dokładnie o 86 centymetrów (TUTAJ przeczytasz więcej >>). Może warto teraz się tam wybrać?

Adam Bielecki, himalaista, pierwszy zimowy zdobywca ośmiotysięczników Gaszerbrum I i Broad Peak oraz zdobywca K2, Makalu i Gaszerbrum II: Haha, no tak. Pretekst zawsze się znajdzie. Jednak mam mieszane uczucia związane z tym szczytem. Oczywiście jako himalaista lubię "naj", więc myślę o najwyższej górze świata, ale z drugiej strony Everest przestaje być areną dla sportowców. A ja jestem sportowcem.

Chodzi o to, że na zboczach jest po prostu tłok?

Tak. Teraz to góra typowo komercyjna. Dlatego przestała być górą dla nas. Tłok mi przeszkadza, bo lubię się wspinać na własnych zasadach, czyli bez tlenu, w małej grupie, w ciszy i spokoju. To na razie chyba niemożliwe. Co ciekawe, kilka lat temu miałem już dopiętą wyprawę na Everest z Elisabeth Revol. Mieliśmy wyznaczać nową drogę. I? Kilka dni przed wyprawą złamałem rękę. W ogródku.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Justyna Kowalczyk i droga na obiad. Nagranie jest hitem sieci

Czyli Everest nie siedzi w pana głowie?

Powiem tak: są obecnie cele, które mnie o wiele bardziej pociągają.

Pandemia koronawirusa te cele dość poważnie storpedowała. Na przykład próbę pierwszego zimowego wejścia na K2.

Niestety. Jednak wspieram Piotra Tomalę, szefa programu Polski Himalaizm Zimowy, całym sercem. Dobrze, że przełożył wyprawę (Polacy mieli wrócić pod K2 zimą 2020/21 - przyp. red.).

Teraz - w grudniu 2020 - mieliście być na ostatnim etapie przygotowań do wylotu.

W obecnej sytuacji pandemicznej to byłoby nieodpowiedzialne.

Nie ma żalu?

Nie. K2 nie ucieknie. Zaczeka.

Ale ktoś może szczyt zdobyć wcześniej, przed Polakami.

Mimo że jako Polacy nie pojechaliśmy w tym sezonie, to miałem propozycję dołączenia do tegorocznych wypraw, które chcą jako pierwsze wejść zimą na szczyt, ale jednak się nie zdecydowałem.

Dlaczego?

Dla mnie jest ważne, aby wejść tam bez tlenu. Poza tym wyprawa musi się składać z mocnych himalaistów, którym ufam. Musi też spiąć się wszystko idealnie organizacyjnie. Sukces wyprawy w góry wysokie to zawsze pochodna wielu czynników. Nie miałem przekonania, że tegoroczne wyprawy mi to gwarantują.

Od wielu lat powtarza pan, że prawdziwy sukces zimowy na K2, to wejście bez tlenu. 

Jeżeli wejdziemy tam z tlenem to pokażemy słabość człowieka. Oszukamy, a nie pokonamy naturę. To, że z tlenem da się wejść na K2, to wiemy. Czy da się bez tlenu? To już pytanie otwarte. Nie znam odpowiedzi. I dlatego to jest prawdziwy cel.

Jednak na kartach historii zapisze się ten pierwszy, nieważne czy wszedł z tlenem, czy bez.

Zdaję sobie z tego sprawę. Dla większości ludzi to nie ma żadnego znaczenia. Ok, rozumiem to. Ale to nie zmienia mojego podejścia, wspinaczka z tlenem to nie jest gra, w którą gram. Jestem cierpliwy. Powtarzam: przecież K2 nie ucieknie. A gdyby nawet ktoś w tym roku zdobył tę górę z użyciem tlenu, to może i nawet lepiej.

Jak to?

Zeszłoby ciśnienie, szaleństwo medialne, presja.

Wróćmy do pandemii. Już od ponad pół roku nasze życie jest postawione na głowie. Jak z tym sobie radzi Adam Bielecki?

Od wielu lat żyłem w cyklu: przygotowania - wyprawa - przygotowania - wyprawa. Teraz z tych dwóch faz została mi jedna. Przygotowania.

Niektórzy zdecydowali się zimą wyjechać w Himalaje.

Pewnie mógłbym zorganizować jakąś wyprawę, mógłbym zebrać ekipę, sponsorów, sprzęt, kupić bilety. Ale boję się, że dwa dni przed wylotem zamkną lotniska. Dlatego jednak się wstrzymuję.

Ważnym źródłem dochodów dla himalaistów są spotkania, prelekcje, konferencje. Branża eventowa również została zamrożona. Jak pan sobie radzi?

Zgadza się, pandemia dotknęła mocno branżę eventową, w tym również mnie. Zareagowałem wprowadzeniem prelekcji i spotkań online. Ale to jednak nie to samo. Bardzo lubię kontakt z ludźmi, interakcję, to coś, co wytwarza się między mną a publicznością. Przez internet jest nieco inaczej.

Brak spotkań, brak wypraw. Miał pan sporo czasu. Na co go pan wykorzystał?

Przede wszystkim na intensywny trening. Jestem himalaistą, ale przecież wspinam się też w niższych górach i skałkach. Do tej pory forma sportowa rosła w czasie przygotowań, ale potem podczas długich i ciężkich wypraw, nieco naturalnie, zanikała. W tym roku udało mi się pokonać drogi wspinaczkowe trudniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Tatry, Grecja, Alpy, Kotlina Kłodzka, Jura Krakowsko-Częstochowska - wykorzystałem ostatnie miesiące i tam jeździłem.

Wspinaczka sportowa? Została włączona do igrzysk olimpijskich. Zadebiutuje już w 2021 roku w Tokio. Nie kusi, by oddać się tej dyscyplinie sportu?

Jestem już za stary, aby myśleć o czymś takim na poważnie. Jednak jestem mocno w temacie. W domu nie mam co prawda telewizora, i to już od 20 lat, ale chętnie oglądam w sieci zawody pucharu świata we wspinaczce sportowej. I to jest jedyny sport, który jest w stanie mnie przyciągnąć przed ekran. Chociaż... No dobra, czasami oglądam też piłkę.

Dzięki pandemii odkrył pan miłość - rower.

Oj, tak! Jak już wiosną minął ten głęboki lockdown, jak mogliśmy wyjść z domu, to kupiłem sobie rower gravelowy. I to był strzał w dziesiątkę. Już tydzień po zakupie wybrałem się na 100-kilometrową przejażdżkę. Miłość od pierwszego wejrzenia.

Miłość tak szalona, że na początku lipca 2020 wziął pan udział w piekielnie trudnym Maratonie Rowerowym "Wisła 1200". Dlaczego?

Jazda na gravelu tak mi się spodobała, że zacząłem szukać wyzwań. Bo nie samym treningiem przecież żyję. Muszę mieć sportowe wyzwanie. No i znalazłem wyścig "Wisła 1200". Do startu były trzy miesiące. Byłem ciekawy czy jestem w stanie przygotować się w tak krótkim czasie do tak wymagającego wyścigu.

Trzeba spędzić w siodełku ponad 100 godzin.

Trasa wiedzie wzdłuż rzeki Wisła: od Baraniej Góry do ujścia do Bałtyku, w okolicach Gdańska. Limit to 200 godzin. Zmieściłem się w nim. Potrzebowałem 132 godzin. Zająłem 101. miejsce, na ponad 300 osób, które dojechało do mety. Wystartowało 400 zawodników.

Rower wyparł bieganie?

Tak. Mieszkam obecnie w Wielkopolsce, gdzie jest zupełnie płasko. Trening biegowy w takim terenie daje mi niewiele, jeżeli chodzi o budowę formy wysokogórskiej. A rower już bardziej. Ostatnio podpisałem umowę z jednym ze szwajcarskich producentów rowerów, jestem ambasadorem tej firmy. Otrzymam więc też "szosę". przyda się do tych treningów kondycyjnych, podczas których istotne jest utrzymywanie równego, określonego tętna przez ściśle określony czas.

Gravel pójdzie w odstawkę?

Nie! To dla mnie symbol swobody, radości, uśmiechu. Uwielbiam ten typ roweru. Lubię wolność, lubię zjechać z głównej drogi, objechać jezioro, itp. Na rowerze lubię tak po ludzku się... zgubić. Z kolei nie chciałem MTB, bo w średnio trudnym terenie gravel daje mi szybkość. To taki złoty środek na niziny.

Ile razy tygodniowo pan trenuje? Pytam, bo część ludzi kojarzy himalaistów, jako grupę, która przez trzy miesiące okupuje jakąś górę, a tak naprawdę dwa miesiące siedzi w kantynie, gra w karty i pije herbatę "z prądem".

No to jest zupełnie inaczej. Mam czasami sześć, czasami osiem, a czasami nawet jedenaście jednostek treningowych w tygodniu. To duża dawka. Ale to moja praca, mój zawód. Bez łez, potu i krwi wylanych na treningach nie ma potem sukcesów w górach. Zresztą... Każdemu polecam aktywność fizyczną.

Może nie w takich dawkach.

Moim zdaniem każdy powinien raz, dwa razy w tygodniu ruszyć się z kanapy, z domu. Nawet nie dla ciała, nie dla zdrowia fizycznego, ale dla higieny psychicznej. Spacerując, biegając, jeżdżąc na rowerze możemy się zresetować. To czas tylko dla nas. Możemy zostawić w domu wszystkie problemy, albo spojrzeć na nie z innej, spokojniejszej perspektywy. To naprawdę pomaga. Polecam wszystkim.

Denis Urubko zapowiedział koniec kariery. Nie chce już brać udziału w wyścigu o kolejne szczyty. Wierzy mu pan?

Denis zapewne wierzy w to, co powiedział i co obiecał, ale też wiem, że Denis może zmienić decyzję. On żyje górami, oddycha nimi.

To po co zapowiedział oficjalne zakończenie kariery?

Ma prawo czuć się zmęczony, wiele razy nadstawiał tyłka. Wybrał odpowiedni dla siebie moment i należy to uszanować. Głowa zapewne nadal chce, ale metryka narzuca swoje ograniczenia. Znamy z historii wiele przypadków osób, które nie zatrzymały się w odpowiednim momencie. No i już ich z nami nie ma.

Można w obecnej sytuacji cokolwiek planować na rok 2021? Jakie stawia pan sobie cele?

Jest ich kilka. Jeden to K2. Jednak z tym zastrzeżeniem, które wybrzmiało wcześniej, mnie się nie spieszy, jestem cierpliwy, mogę zaczekać i dwa lata. Po drugie, uzmysłowiłem sobie ostatnio, że należę chyba do ostatniego pokolenia wspinaczy, którzy mogą jeszcze odkryć coś nowego. Mogą znaleźć nieodkrytą dolinę, stanąć na szczycie, na którym nikt nigdy nie stał. Chcę z tego skorzystać.

W jaki sposób?

Myślę o wyjeździe do Pakistanu, aby eksplorować niższe szczyty, nowe ściany, drogi. Skupić się na wspinaczce technicznej.

A ośmiotysięczniki? Poza K2.

To mój kolejny cel. Chciałbym przeprowadzić nową drogę na jednym z ośmiotysięczników. Może wrócę na północno-zachodnią ścianę Annapurny (Bielecki był tam w 2019 - przyp. red.)?

Koniec planów?

A gdzie tam! Planuję jeszcze start w wyścigach gravelowych i chcę wciąż podnosić poziom wspinania sportowego, który w górach wyższych daje mi możliwość pokonywania coraz trudniejszych dróg.




Czytaj także: Była lekkoatletka Magdalena Gorzkowska wyruszy na K2. "Nie jadę tam, żeby próbować, a żeby wejść" >>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×