WP SportoweFakty

O tym wydarzeniu w Polsce nie można było mówić. W basenie olimpijskim doszło do rozlewu krwi

Marek Bobakowski

Spotkanie (z 1956 roku) waterpolistów Związku Radzieckiego i Węgier na stałe zapisało się na kartach światowego sportu. Emocje wymknęły się spod kontroli. Nic dziwnego, skoro w głowach zawodników były ofiary rewolucji w Budapeszcie.

Sportowe deja vu to cykl portalu WP SportoweFakty. Co tydzień znajdziecie w tym miejscu artykuły wspominające najważniejsze wydarzenia z historii sportu. Wydarzenia, które do dzisiaj - mimo upływu lat - nadal wywołują emocje.

Artykuły są wzbogacone scenkami (wyraźnie oddzielonymi od reszty tekstu, napisanymi tłustym drukiem), które stanowią autorską wizję na tematu tego, co działo się wokół tych wydarzeń.


***
Ervin Zador siedział wpatrzony w ziemię. Czuł na sobie oddech kolegów, którzy go otoczyli i w ciszy czekali na relację. Relację z tego, co tak naprawdę dzieje się w Budapeszcie. Zador dosłownie kilka minut wcześniej wrócił ze stolicy. Wymknął się nocą ze zgrupowania, aby spotkać się z matką.

- Ervin... Co tam się dzieje? - w końcu padło pytanie.

Cisza.

- Ervin! Dotarłeś w ogóle do miasta? - atmosfera z sekundy na sekundę była coraz bardziej napięta.

Zador wstał. Widać było, że bije się z myślami. Waha się, co właściwie ma im powiedzieć. Unikał kontaktu wzrokowego.

- Ervin, mów prawdę, tam została moja żona, mów! - Dezso Gyarmati nie wytrzymał, doskoczył do kolegi, złapał za kołnierz i przycisnął do ściany.

- Strzelają, strzelają do ludzi. Widziałem zwłoki ludzi na ulicach, po centrum jeżdżą czołgi. Panowie, panowie...

Zador robił się coraz bardziej czerwony na twarzy. Widać było, że zaraz eksploduje.

- To jest wojna!
***

Zabitych chowano w miejskich parkach

1928 - srebro, 1932 - złoto, 1936 - złoto, 1948 - srebro, 1952 - złoto. Reprezentanci Węgier dominowali w piłce wodnej przez wiele lat. - Nie było na nich mocnych - mówił Boris Markarow, sportowiec ze Związku Radzieckiego. - Uczyliśmy się tego sportu właśnie od nich. Podglądaliśmy ich mecze, treningi, zapraszaliśmy trenerów na sympozja. Nie było lepszej metody, aby coś osiągnąć w tej dyscyplinie.

Jesienią 1956 roku Węgrzy przygotowywali się do kolejnych igrzysk olimpijskich, tym razem w Melbourne. W dalekiej Australii mieli bronić złota sprzed czterech lat, z Helsinek. Fachowcy wskazywali, że łatwo nie będzie, bo po piętach Madziarom deptali Jugosłowianie, ale cel był jeden: kolejne złoto.

Przygotowania do turnieju olimpijskiego były wyjątkowe. I nie chodzi tylko o kwestie sportowe (węgierscy trenerzy opracowali nową taktykę obrony, którą - jak się później okazało - zaskoczyli wszystkich rywali), ale i polityczne. Na przełomie października i listopada 1956 roku w Budapeszcie doszło do rewolucji. Setki tysięcy Węgrów wyszło na ulice, aby w ten sposób zamanifestować swoje niezadowolenie wobec sytuacji w kraju. Kilka dni później do kraju wkroczyli radzieccy żołnierze.

1 listopada, gdy Armia Czerwona przekraczała granice, ekipa węgierskich olimpijczyków została wywieziona do Pragi. Tam miała czekać na samolot do Melbourne. - Władze nie chciały, aby sportowcy widzieli na własne oczy, jak się krwawo tłumi rewolucję - mówił po latach Dezso Gyarmatim, reprezentant Węgier.

Kiedy 3 i 4 listopada olimpijczycy z Węgier wsiadali do samolotów w Pradze, na ulicach Budapesztu ginęli ludzie. Historycy szacują, że w trakcie inwazji Armii Czerwonej (4-10 listopada 1956) zamordowano prawie trzy tysiące Węgrów, odnotowano również dziesięciokrotnie większą liczbę rannych. Dane te jednak są niepełne. Część powstańców chowano w parkach, przydomowych ogrodach. Nie prowadzono również dokładnej ewidencji zmarłych na wsiach. Dodatkowo ponad 200 tysięcy Węgrów uciekło z kraju - głównie do Austrii.

"Jak mógłbym mu podać rękę?"

Węgierscy sportowcy nie mieli pełnej wiedzy, co właściwie stało się w ich ojczyźnie. Nie mogli dzwonić do najbliższych, większość z nich nie rozumiała języka angielskiego, więc nie była w stanie zrozumieć informacji w australijskiej telewizji. - Czuliśmy jednak, że było źle, bardzo źle - przyznawali po latach.

- A myśmy wiedzieli, że w Budapeszcie nasi żołnierze strzelali do ludzi - mówił z kolei Markarow. - Niewiele nas to obchodziło. Przyjechaliśmy grać w piłkę wodną.

***
- Panowie, to są nasi najwięksi wrogowie, ludzie, którzy wypowiedzieli nam wojnę - cała szatnia w totalnej ciszy słuchała słów trenera. Jak nigdy wcześniej.

- Ten mecz nie jest zwykłym meczem. Mamy wejść do wody i pokonać Sowietów. Choćby trzeba było faulować, wsadzać palce do oczu, łamać palce pod wodą. Rozumiemy się?

Cisza... Widać było, że przemowa wstrząsnęła węgierskimi waterpolistami.

- Nie słyszę was. Rozumiemy się?

- Tak, panie trenerze. Bij Ruska! - te słowa jeszcze przez kilka minut niosły się po korytarzach basenu w Melbourne.
***

Z dnia na dzień ciśnienie podczas igrzysk olimpijskich było coraz większe. W wiosce olimpijskiej Węgrzy zawiesili na maszcie flagę wolnego kraju, unikali radzieckich sportowców. Widzieli w nich wrogów. Kiedy po biegu na 10 km zwycięzca - Władimir Kuc z ZSRR - czekał na gratulacje ze strony drugiego na mecie Jozsefa Kovaca, Węgier po prostu przeszedł obok. - Jak mógłbym mu podać rękę? - mówił dziennikarzom. - Przecież jego rodacy zamordowali wielu moich przyjaciół.

Emocje sięgnęły zenitu 6 grudnia, w półfinale rywalizacji waterpolistów doszło do meczu ZSRR - Węgry.

NA KOLEJNEJ STRONIE PRZECZYTASZ M.IN. O: TYM, CO KRZYCZAŁ SPIKER MECZU ZSRR - WĘGRY, CZEGO NIE NAPISAŁ "PRZEGLĄD SPORTOWY" ORAZ CO 50 LAT PO "MECZU W WODZIE" POWIEDZIAŁ JEGO GŁÓWNY BOHATER.

ZOBACZ WIDEO: Po latach polubił się z Arturem Szpilką. "Atmosfera przy piwie była przyjazna"
 

[nextpage]


W noc poprzedzającą spotkanie, na ulicach stolicy Węgier (mimo że od stłumienia rewolucji minął już miesiąc) nadal nie było spokojnie. Ulice patrolowało wojsko, słychać było strzały, władze aresztowały kolejnych opozycjonistów.

Widownia na pływalni w Melbourne wypełniła się do ostatniego miejsca. Australijczycy od pierwszego dnia igrzysk nie ukrywali swojej sympatii do Węgrów. - To bohaterowie, którzy przyjechali na igrzyska, aby pokazać, że mimo wojny domowej chcą walczyć o medale i tym samym nagłośnić krwawe stłumienie rewolucji - mówił Goerge Hackett, jeden z honorowych członków komitetu odpowiedzialnego za organizację igrzysk.

Od pierwszej minuty w basenie rozpoczęła się prawdziwa wojna. Dosłownie!

To zdjęcie obiegło cały świat

Reprezentanci Węgier nawet nie ukrywali, że zamierzają grać bardzo ostro. Momentami wręcz brutalnie. - Taka była nasza taktyka - przyznał po latach najmocniejszy punkt reprezentacji Madziarów, nieżyjący już, Ervin Zador.

Sowieci mieli również pretensje do sędziego, Sama Zuckermanna. - Szwed uległ presji widowni, gwizdał wszystko dla naszych rywali - skarżył się Markarow.

Węgrzy prowadzili 4:0, gdy doszło do incydentu, który spowodował zakończenie meczu. W IV kwarcie Zador uderzył Piotra Mszewenieradze. Sędzia nie zareagował. Choć cios był brutalny i reakcja - to trzeba oddać reprezentacji ZSRR - się należała. Walentin Prokopow nie wytrzymał, podpłynął do Zadora i z całej siły uderzył go pięścią w głowę. Kibice wstrzymali oddech. Kiedy woda zaczęła barwić się na czerwono (Zador bardzo mocno krwawił) rozpoczęła się ogólna bijatyka. W wodzie kotłowali się zawodnicy, przy basenie trenerzy, a na trybunach kibice. Sędzia czym prędzej zakończył mecz i poprosił policję o eskortę. - Zabrania się wskakiwania do basenu - krzyczał spiker.

Na darmo. Wielu kibiców postanowiło wymierzyć sprawiedliwość. Radzieccy sportowcy w popłochu uciekali do szatni. Zdjęcie zakrwawionego Zadora następnego dnia obiegło cały świat. Fotografia pojawiła się w każdym zakątku ziemi, dzięki telewizji oraz gazetom.

W każdym, poza... Polską. Polską i innymi krajami komunistycznymi. O meczu nie zająknęli się ani dziennikarze polityczni, ani sportowi. Na darmo szukać w "Przeglądzie Sportowym" jakiejkolwiek wzmianki. Publikację tekstu oraz zdjęć zablokowała cenzura, która nie chciała, aby informacja o ataku na radzieckich sportowców znalazła się w świadomości Polaków.

Węgrzy w finale (bez Zadora, któremu założono aż trzynaście szwów) pokonali Jugosławię i tym samym zdobyli kolejne złoto olimpijskie. Do Budapesztu z prawie 100-osobowej reprezentacji wróciła zaledwie połowa olimpijczyków. Niektórzy poprosili o azyl w Melbourne, inni (jak ekipa waterpolistów) polecieli do USA, na specjalne zaproszenie miejscowej federacji, i po miesięcznym tournee część z nich nie wróciła już do ojczyzny. Tak zrobił między innymi bohater meczu - który później nazwano "Krew w wodzie" - Zador.

Zador nie przyleciał do Budapesztu nawet 50 lat po tym spotkaniu. W 2006 roku waterpoliści zostali zaproszeni przez ówczesnego premiera - Ferenca Gyursany'ego - na specjalną uroczystość. - Nie pozwolę sobie, aby ten komuch wręczał mi cokolwiek - skomentował Zador. - Przecież to szef partii socjaldemokratycznej, w której nadal pierwsze skrzypce grają ludzie pełniący za czasów komunistycznych ważne funkcje. Naprawdę tego nie widzicie? - apelował do swoich kolegów z basenu.

"Mecz w wodzie" doczekał się również ekranizacji. Krisztin Goda wyreżyserował film, którego pomysłodawcą był amerykański producent, węgierskiego pochodzenia, Andrew Vajna.

***
Minister sportu i turystki stał przy ścianie i czerwienił się niczym uczeń, który nie przygotował się do klasówki. Nie patrzył w oczy premiera.

Janos Kadar chodził po swoim w sumie niewielkim gabinecie. Przyspieszał. Czuć było, że od wybuchu złości dzielą go sekundy. Nagle się zatrzymał. - To ilu naszych reprezentantów nie wróciło z igrzysk? - zapytał szeptem.

- Wedle naszych wstępnych... - minister nie skończył odpowiedzi, gdy Kadar wrzasnął mu do ucha: - Ilu?!

- Połowa Towarzyszu, pięćdziesiąt osób - wyjąkał.

Kadar siadł w fotelu, tyłem do rozmówcy. Zapalił cygaro, które otrzymał niedawno od kubańskiej delegacji. - Wyjdź, wyjdź zanim cię zabiję - powiedział spokojnie, jakby prosił swoją sekretarkę o kolejną kawę, do swojego ministra.

Nie musiał powtarzać. Po chwili został sam.
***

Marek Bobakowski

< Przejdź na wp.pl