Do 100 km biegną nogi, dalej "biegnie" głowa. Poznaj polskich "ultrasów"

To sport dla prawdziwych twardzieli, z silną psychiką. W tej dyscyplinie kobiety pokonują mężczyzn. Poznajcie tych, którym 42,195 km już nie wystarcza. Potrafią przebiec z 5-6 maratonów w ciągu doby.

Każdy ich mięsień "krzyczy", oddech staje się ciężki, na stopach pojawiają się pęcherze i rany. Organizm prosi o litość. Oni jednak nie ustają w swojej podróży. Krok po kroku, metr po metrze, okrążenie po okrążeniu. "Pochłaniają" kolejne kilometry. Pięćdziesiąt, sto, dwieście.

Choć cel mają podobny, ich twarze nie są jednakowe. Na niektórych rysuje się niewyobrażalne cierpienie. Sportowcy wyglądają tak, jakby za moment mieli wyzionąć ducha. Inni są jakby nieobecni, ze wzrokiem wbitym w jeden punkt. Jeszcze inni uśmiechnięci, tak jakby właśnie osiągnęli stan biegowej nirwany. Testują granice możliwości, pokonują bariery, o których inni nawet baliby się pomyśleć.
[ad=rectangle]
Dla zwykłego śmiertelnika to abstrakcja

- Pokonaj 11 km w godzinę. Niejeden już z tym ma problem. A teraz utrzymaj to tempo przez 24 godziny. Dla zwykłego śmiertelnika to abstrakcja - śmieje się August Jakubik, pełnomocnik PZLA ds. biegów ultra, legenda tego sportu.

56-latek z Rudy Śląskiej tak zobrazował wyczyn, jakiego dokonał na kwietniowych mistrzostwach świata i Europy w biegu 24-godzinnym w Turynie Paweł Szynal. Zawodnik LKS Olymp Błonie pokonał w ciągu doby 261,181 km (średnie tempo 5:29 na km), bijąc o ponad 7 km rekord Polski należący do Piotra  Sawickiego. Szynalowi wynik ten zapewnił dwa srebrne medale - MŚ i ME. Ustąpił jedynie Niemcowi Florianowi Reusowi, do którego stracił ok. 2,7 km.

Nie były to jedyne sukcesy naszej drużyny. Świetnie spisały się także panie. Patrycja Bereznowska również pobiła rekord kraju. 233,395 km dało jej wicemistrzostwo Europy indywidualnie, a do tego stanowiło ważny wkład do klasyfikacji drużynowej. Biało-Czerwone - Bereznowska, Aleksandra Niwińska i Agata Matejczuk - zdobyły srebrny medal ME i brązowy MŚ. Z Turynu nasza kadra przywiozła aż pięć "krążków", co jest najlepszym wynikiem w historii jej startów w tych zawodach.

Biegi ultra to pokonywanie dystansów większych niż maraton (42,195 km). Najczęściej mowa o 100 km albo o zawodach 24-godzinnych (ale zdarzają się także biegi 48-godzinne i dłuższe). - Ludzie patrzą na to troszeczkę dziwnie. Bieg ultra, oprócz wydolności fizycznej, "odbywa się" w głowie. Mam takie powiedzenie: do 100 km biegną nogi, a później biegnie głowa. Jeżeli zawodnik ma odpowiednią psychikę, jest w stanie zrobić wynik. To nie jest sport dla wszystkich. Człowiek z ulicy tego nie dokona. To muszą być osoby wybrane, które czują taką potrzebę i potrafią pokonać ból - opisuje w rozmowie naszym serwisem August Jakubik.

Ból każdy "ultras" zna doskonale. Nie ma zawodów, by się nie pojawił. Ten, kto chce osiągnąć sukces, musi go zaakceptować. Zaprzyjaźnić się z nim. Najlepiej polubić. W końcu - jak mawiają Amerykanie - "no pain, no gain" ("nie ma bólu, nie ma zysku").

Z bólem można sobie jeszcze radzić. Są jednak inne zagrożenia, czyhające na biegaczy ultra. Choć są to ludzie świetnie wytrenowani, to ich organizmy podczas ekstremalnego, wielogodzinnego sprawdzianu często się buntują. Problemy żołądkowe są na porządku dziennym. Zdarzają się także zasłabnięcia.

Padła, ale nie skapitulowała

Dużo na ten temat wie choćby Agata Matejczuk, która w końcowej części rywalizacji w Turynie zemdlała. - Rozstałyśmy się gdzieś przy toalecie (zawody odbywały się na 2-kilometrowej pętli - przyp. red.). Kilka kółek później spotkałam się z Olą Niwińską, która powiedziała: "Agata padła". Dla mnie "padła" oznaczało, że "osłabła", że nie ma już sił dalej biec. Dopiero po wszystkim dowiedziałam się, co się stało - tłumaczy Patrycja Bereznowska.

Matejczuk jednak ani myślała kończyć udziału w zawodach. Polki walczyły bowiem o medale w "drużynówce", liczył się każdy kilometr. - Niesamowite, jaka ona jest dzielna. Mimo że zemdlała, poderwała się do walki - chwali koleżankę Bereznowska. - Służby medyczne podały Agacie dwie kroplówki. Cukier poszedł do góry i po półgodzinnym odpoczynku ruszyła dalej. Chciała to zrobić momentalnie, ale rozsądek nakazywał chwilę odpoczynku. Zdrowie jest jednak ważniejsze jak wynik - opisuje August Jakubik.
[nextpage]
Łodzianka to osoba o silnym charakterze, która łatwo się nie poddaje. Matejczuk była reprezentantką Polski w muay thai. Doskonale pamięta ją Joanna Jędrzejczyk, która wówczas także uprawiała tę dyscyplinę, a obecnie - w MMA - jest mistrzynią federacji UFC. - Trudno zapomnieć tak waleczny charakter. To prawdziwy sportowiec przez duże "S". Nigdy się nie poddawała, walczyła do końca. Szkoda, że nie kontynuowała kariery w sportach walki. Może udałoby się jej zajść tak daleko jak mnie - tak Jędrzejczyk wspominała Agatę Matejczuk w lodz.gazeta.pl.

Patrycja Bereznowska także niejednokrotnie doświadczyła trudnych momentów podczas zawodów. Ma na to dwa niezawodne sposoby. - Staram się w ogóle nie myśleć o dystansie do pokonania, czy o czasie, który pozostał do końca zawodów. Szukam w ciele punktów, które są w danym momencie OK. Załóżmy: jeżeli bolą mnie stopy, to sobie myślę: "ale za to ramiona mam super, fajnie pracują, nie bolą". Staram się skupiać na tym uwagę, a wyłączać myślenie o tym, co jest trudne i bolesne - mówi nam biegaczka z Ossowa.

Drugi sposób to muzyka. Patrycja Bereznowska sięga po MP3 i od razu biegnie jej się lżej. - Straszne jest to, co powiem, ale słucham jednej piosenki w kółko - zdradza. - To piosenka o bieganiu, pokonywaniu własnych słabości, reprezentowaniu barw. Dla mnie niemal każde słowo jest w niej ważne, pomaga mi przetrwać. Na dodatek piosenka ma odpowiedni rytm, taką liczbę bitów, która
pasuje mi idealnie to tempa biegu. Słucham, przewijam, słucham, przewijam... - śmieje się.

To utwór Jeden Osiem L pt. "Smak Zwycięstwa".

Smak zwycięstwa, popłynęły łzy szczęścia
Już nic się nie liczy, słyszę bicie swego serca
Cisza, wracam myślami do tych chwil
Ile trzeba włożyć pracy, by najlepszym być
Ile trzeba łez, ile wylać krwi
Tysiące godzin pracy, trzysta poza domem dni
Ciągła koncentracja, mając upatrzony cel
Walczę, biegnę przed siebie, w sercu czerwień i biel

Mężczyźni idą po bandzie, a kobiety...

Biegi ultra to jedna z nielicznych dyscyplin, w których kobiety rywalizują na równi z mężczyznami. Z dobrym skutkiem. Głośnym echem odbiły się wyniki pierwszego w Polsce biegu 48-godzinnego, który w 2010 roku zorganizowano w Katowicach. Najwięcej - ponad 323 km - wybiegała Aleksandra Niwińska. Pierwszy mężczyzna przebył o prawie 4 km mniej od podchodzącej z Chojnowa zwyciężczyni.

Również w Turynie potwierdziło się to, że "słabsza płeć" może osiągać znakomite wyniki. Srebrna medalistka ME Patrycja Bereznowska uzyskała minimalnie lepszy rezultat od dwóch naszych kadrowiczów: Tomasz Kulińskiego i Andrzeja Radzikowskiego.

Skąd bierze się u kobiet ta siła do wielogodzinnego biegania? - Mam swoją teorię na ten temat. W ultra biegamy na przemianach tlenowych, w związku z tym w dużej mierze spalana jest tkanka tłuszczowa. My, kobiety, mamy większy zapas tej tkanki niż mężczyźni - śmieje się w rozmowie z naszym portalem wicemistrzyni Europy w biegu 24-godzinnym. - Druga sprawa - siła psychiczna. Wiadomo, kobiety są stworzone do rodzenia, przetrwania w trudniejszych warunkach - dodaje.

Paweł Szynal zwraca uwagę na inny aspekt. Twierdzi, że mężczyźni poniekąd sami są sobie winni. - To kwestia rozłożenia sił. Dziewczyny biegają troszkę wolniej, ale za to ze stałą prędkością. My za to idziemy "po bandzie". Stąpamy po cienkim lodzie, który może się załamać. Wiele razy też tak biegałem, człowiek za bardzo chciał i się przeliczył. Wtedy dziewczyny były przed mną. Ten, który wolniej biegnie, dalej zabiegnie. A gdy przychodzi kryzys, to ciężko z tego wyjść. Traci się godzinę. Nie do odrobienia - zaznacza w rozmowie z naszym serwisem wicemistrz świata i Europy z Turynu. Bereznowska zgadza się z kolegą z kadry. - Kobiety nie nakręcają się tak bardzo rywalizacją. To daje nam przewagę nad mężczyznami - ocenia zawodniczka AZS AWF Katowice.

W Turynie po raz kolejny okazało się, że ci, których poniosła fantazja, kończyli w słabym stylu. - Część zawodników poszła za szybko i... później była pokuta - śmieje się Szynal. Polaka na początku rywalizacji próżno było szukać w czołówce. Zawodnik z Łotwy Valdis Nilovs narzucił szaleńcze tempo. Przez wiele godzin, niczym niezawodna maszyna, poruszał się Japończyk Yoshikazu Hara, uznawany za jednego z głównych faworytów. Jak się później okazało, obaj zapłacili za to wysoką cenę.

Polak bił brawo, a mógł stracić srebro

Natomiast sportowiec z Błonia konsekwentnie piął się w klasyfikacji generalnej. - W tym biegu jest tak, że przez 20 godzin się nikogo nie ściga. Jak ktoś się ściga, to zwykle się to źle kończy. Czołówka chciała najprawdopodobniej za dużo. Wiedziałem, że zaczną "umierać" i odpadać. Mnie się udało - mówi nam Szynal, który w końcowej fazie rywalizacji awansował na drugie miejsce.

A przysłowiowy trup, o którym mówił Polak, ścielił się gęsto. Ci, którzy poczuli się mocni i przeszarżowali, spadali w klasyfikacji "na łeb, na szyję". Biegi ultra nie wybaczają bowiem brawury. Łotysza i Japończyka opuszczały siły. Nilovs był cieniem zawodnika, który popisywał się prędkością na początku rywalizacji. Wylądował na 42. miejscu. A co dopiero ma powiedzieć Japończyk? Hara po 19,5 godzinach wycofał się z rywalizacji. Został sklasyfikowany na 56. pozycji.

Poczynania Pawła Szynala na bieżąco monitorował jego sztab. W tym roku reprezentant LKS Olymp Błonie miał do pomocy pięciu serwismenów. Z ich obliczeń wynikało, że srebrny medal jest pewny. Niewiele jednak zabrakło, a doszłoby do kosztownej pomyłki. - W ostatniej godzinie wielu zawodników spisuje się fantastycznie. Nabierają mnóstwa sił - wyjaśnia August Jakubik. - Na koniec takiego biegu każdy potrafi się zerwać. Umysł się wtedy otwiera - dodaje Paweł Szynal. Jednym z tych, którzy w 24. godzinie niemal "frunęli" po turyńskiej trasie, był Robbie Britton.
[nextpage]
Szynal nie miał pojęcia, że to człowiek, który może mu zabrać drugie miejsce. - Był nisko w tabeli, więc mój team nie dostarczał mi o nim informacji. Byłem ostrzegany, że z tyłu idą "wilki", ale nie chodziło akurat o tego zawodnika. Gość przebiegał obok mnie i to takim tempem, że mówię: "uuuch, idzie jak piorun"! Leciał z prędkością 4 minut z "hakiem" na kilometr. Jeszcze mu brawo biłem - uśmiecha się wicemistrz świata i Europy.

Po zakończeniu 24-godzinnych zmagań Szynal okazał się lepszy od szalejącego Brittona dosłownie o włos. Dzieliło ich zaledwie 41 metrów! Gdyby rywalizacja trwała o minutę dłużej, Polak mógł stracić srebro. - Gość podchodzi do mnie i mówi: "Paweł, gratuluję, goniłem cię przez siedem kółek, ale nie udało mi się ciebie złapać". Nawet nie miałem świadomości, że miałem uciekać. Wtedy pewnie byłaby inna rozgrywka. Człowiek, który musi uciekać, biegnie jeszcze szybciej - dodaje biegacz z Błonia.

Zobacz film, jaki umieścił w sieci wicemistrz świata i Europy

Dla ultrasów "zwykły" maraton (42,195 km) to pestka. Często na treningach zaliczają większy dystans. - Przed Turynem zwiększyłam liczbę pokonywanych kilometrów. Wcześniej biegałam 120 km tygodniowo, przed MŚ było to 150-180 km, a zdarzyło mi się nawet ok. 200 km - mówi Patrycja Bereznowska. - Najdłuższa pojedyncza sesja to 60 km. Regularnie biegałam "sześćdziesiątki", zawsze na drugi dzień po intensywnym treningu. Na zmęczeniu - dodaje sportsmenka, która na co dzień zawodowo jeździ konno.

Paweł Szynal jest funkcjonariuszem Biura Ochrony Rządu. Mieszka w Błoniu, a odległość dzielącą go od pracy wykorzystuje... właśnie na trening. - Zdarza się, że robię po 30 km - do pracy i z pracy. Czasem podjeżdżam kilka stacji pociągiem, bo na dłuższą metę byłoby to za dużo. Zajechałbym się. Nie chodzi tylko o to, żeby natłuc nie wiadomo ile kilometrów. Muszę być przygotowany wszechstronnie, trzeba wzmocnić i ręce, i nogi - wyjaśnia.

Rodziny "ultrasów" muszą pogodzić się z ich pasją. Przyzwyczaić się do tego, że przed ważnymi zawodami znikają z domu na wiele godzin. - Ostatnie dwa miesiące przed MŚ, gdy byłem mocno zajęty treningiem, żona dała mi wolną rękę. Jak wychodziłem rano, wracałem o 19.30. Czasem po to, by wziąć prysznic i wyjść na halę. Rodzina jest trochę na boku w okresie przedstartowym - przyznaje wicemistrz świata i Europy z Turynu.

Gdzie są Kenijczycy?

Po przejrzeniu wyników ostatnich MŚ i ME wypada zadać jedno zasadnicze pytanie: gdzie w biegach ultra podziali się zawodnicy z Afryki? W końcu na maratońskim dystansie zwykle to oni zgarniają pełną pulę. Odpowiedź jest prosta. - Znajdą się, jak będzie kasa - śmieje się Paweł Szynal. - To są biegi dla hobbystów. A Kenijczyk czy Etiopczyk pobiegnie, ale za worek dolarów. Jak znajdzie się ktoś, kto wyłoży duże pieniądze za zwycięstwo, wtenczas owszem - zauważa August Jakubik.

Do zawodów w Turynie zgłosił się jeden Kenijczyk. - Na paradzie poprzedzającej zawody była kenijska flaga, ale ten biegacz na starcie się nie pojawił. Zajmuję się biegami ultra prawie 20 lat. Nie spotkałem w nich żadnego Kenijczyka, który by osiągnął jakiś wynik. Był zawodnik z Algierii, ale on nic wielkiego nie nabiegał - dodaje Jakubik.

Poznaliśmy więc zarazem odpowiedź na kolejne pytanie: o nagrody finansowe w tej dyscyplinie. A raczej ich brak. - Nie ma pieniędzy, wręcz przeciwnie, tu trzeba dokładać. Poza medalem zawodnicy na MŚ nic nie otrzymali. Pozostaje satysfakcja - tłumaczy August Jakubik. - Jesteśmy jak sportowcy w czasach powstawania nowożytnego ruchu olimpijskiego. Zero pieniędzy, tylko za swoje - wyjaśnia Paweł Szynal.

Reprezentacja Polski zajęła w klasyfikacji medalowej mistrzostw świata i Europy w Turynie znakomite, czwarte miejsce. Obok Amerykanów, Brytyjczyków czy Szwedów jest liczącą się siłą w tej dyscyplinie. August Jakubik podkreśla, że nic nie dzieje się przypadkiem. - To proces trwający od wielu lat. Staramy się promować bieganie ultra, jest inne podejście PZLA, wcześniej byliśmy traktowani bardziej po macoszemu. W roku 2012 mieliśmy pierwszy sygnał w czasie mistrzostw w Polsce (brąz ME zdobył Piotr Sawicki, a także drużyna męska - przyp. red.), rok później w Holandii wyniki też były przyzwoite. A teraz eksplodowało to, co dawno siedziało w naszych zawodnikach. Właściwa selekcja doprowadziła do wielkiego sukcesu. Odmłodziliśmy kadrę, rokuje to bardzo dobrze - cieszy się.

Zawodnicy zaś akcentują rolę Jakubika. To głównie z jego inicjatywy odbywają się w Polsce mistrzostwa w biegu 24-godzinnym, a także inne zawody. Te najbliższe już w sobotę, 25 kwietnia. W Rudzie Śląskiej "ultrasi" wystartują w biegu 12-godzinnym. - Organizuję tę imprezę od 17 lat. To jest takie "przedszkole" w bieganiu ultra - kończy z uśmiechem legenda tej dyscypliny. W tym "przedszkolu" najlepsi pokonują ponad 140 km...

Komentarze (0)