"Cesarz" biegów na emeryturze. Gebrselassie zajmie się biznesem i polityką

Już raz Haile Gebrselassie zapowiadał zakończenie sportowej kariery. Wówczas jednak zmienił zdanie. Kilkanaście dni temu, w Manchesterze, znów ogłosił: "Odchodzę". Musi pilnować interesów.

W tym artykule dowiesz się o:

Gdy miał osiem lat, po raz pierwszy wziął udział w rywalizacji. Szkolnych kolegów pokonał z łatwością, był jednak zdziwiony reakcją nauczyciela, który ciągle go poganiał. - Proszę pana, miałem tak dużą przewagę, dlaczego pan krzyczał na mnie i kazał biec szybciej? - pytał. - Bo, Haile, nie możesz biegać tylko po to, by być pierwszym. Czas też jest bardzo ważny - odparł nauczyciel. Chłopczyk zrozumiał. Później biegał już tylko szybko.

Przez lata wygrał mnóstwo biegów, ustanowił 27 rekordów świata, wydawało się, że będzie zwyciężać bez końca. Czasu, o którym wspominał jego nauczyciel, nie zdołał jednak oszukać.
[ad=rectangle]
10 maja br. Haile Gebrselassie wziął udział w Great Manchester Run. Kibice przyszli, by zobaczyć wielkiego mistrza w akcji. Ten jednak nie odegrał żadnej roli w biegu na dystansie 10 km. Na mecie był dopiero szesnasty, a rozczarowaniem musiał być dla niego zwłaszcza wynik. Zwykle 30 minut "łamał" z dużym zapasem (jego rekord to 27:02 w Dausze, dostał za to milion dolarów). Tym razem pokonał "dychę" w pół godziny i pięć sekund. O ponad 2,5 minuty wolniej od zwycięzcy, Stephena Sambu z Kenii (27:30).

42-letni Etiopczyk uznał, że to najwyższy czas, by zejść ze sceny.

W lewej ręce trzymał książki

Gdy "Cesarz" - tak nazywają go w ojczyźnie, choć on sam za tym pseudonimem nie przepada - był w najwyższej formie, nikt nie był w stanie mu podskoczyć. Wygrywał imprezę za imprezą. Z niebywałą łatwością i z charakterystycznym uśmiechem na ustach.

Wszyscy pamiętają go nie tylko z powodu spektakularnych zwycięstw, ale także specyficznej techniki biegu. Wypracował ją w dzieciństwie, gdy pokonywał 10 km w drodze do szkoły. W lewej ręce trzymał książki, energicznie wymachiwał prawą. To mu pozostało. Później, podczas najważniejszych startów, można było zauważyć, że ruchy lewą ręką są jakby ograniczone.

Filigranowy, mierzący ledwie 165 cm wzrostu zawodnik, zdominował na długie lata rywalizację na 10000 m. Cztery razy z rzędu (od 1993 do 1999 r.) wygrywał na mistrzostwach świata, zdobył także dwa złote medale olimpijskie (Atlanta 1996 i Sydney 2000). Drugie złoto igrzysk uznaje za najwspanialszy triumf w karierze. Trzy miesiące stracił na leczeniu kontuzji, nie czuł się w optymalnej formie. Na faworyta wyrósł Kenijczyk Paul Tergat. Przed finałem pojawiła się plotka, że Haile jest kontuzjowany. Ten jednak stanął jednak na starcie, a na ostatnim okrążeniu stoczył porywającą walkę z rywalem.  
[nextpage]Na 250 m przed metą Kenijczyk ruszył. Haile - jak cień - podążył za nim, ale długo nie potrafił go wyprzedzić. Kibice wstrzymali oddech. "Cesarz" dopadł go na ostatnich metrach, wygrał o... dziewięć setnych sekundy. - Tamten tytuł pokazał, że Haile ma nie tylko talent, ale niewiarygodną siłę woli, charakter i mentalność - podkreślał menedżer Etiopczyka Jos Hermens.

Tergatowi "Cesarz" zabrał nie tylko złoto olimpijskie, ale także - w 2007 r. - najlepszy wynik na świecie w maratonie. W Berlinie - gdzie trasa jest płaska jak stół, idealna do bicia rekordów - pokonał 42,195 km w 2:04:26. Rok później, ponownie w stolicy Niemiec, złamał - o jedną sekundę - barierę 2 godzin i 4 minut. To był 27. rekord świata Haile (choć niektóre są dość nietypowe - na dwie mile czy w biegu godzinnym), a zarazem apogeum jego kariery.

- Bez wątpienia Haile jest największym biegaczem długodystansowym wszech czasów - na taki komplement zdobył się były rekordzista świata na 10000 m Dave Bedford.

Już raz się żegnał

Etiopczyk wygrał dwa maratony w Dubaju, raz jeszcze triumfował w Berlinie, ale do wyniku 2:03:59 w maratonie już się nie zbliżył. Pojawili się młodsi, głodni sukcesów, biegacze. Jego rekord świata przetrwał tylko trzy lata - poprawił go Patrick Makau, a następnie Wilson Kipsang i Dennis Kimetto (ten ostatni uzyskał 2:02:57). Z kolei rekordy na bieżni - na 5000 i 10000 m - zabrał mu kilka lat wcześniej Kenenisa Bekele.

W 2010 roku po raz pierwszy - i jak się później okazało: jedyny - wziął udział w słynnym maratonie nowojorskim. Był gwiazdą numer 1, ale do mety nie dotarł. Biegł z kontuzją, miał zapalenie stawu kolanowego. Wycofał się, po czym niemal natychmiast ogłosił zakończenie kariery. To był szok dla wszystkich.

- Nigdy nie myślałem o tym. Ale dziś jest ten dzień. Pozwólcie mi skończyć karierę i zająć się inną pracą. Dajmy szansę młodszym - mówił Etiopczyk. Jednak kilka dni później zmienił zdanie. Ogłosił, że będzie walczyć o prawo startu na igrzyskach olimpijskich w Londynie. To miał być jego ostatni cel w karierze. Jednak ani w maratonie, ani w biegu na 10000 m nie wywalczył miejsca w etiopskiej reprezentacji. Młodsi rywale byli już znacznie szybsi. Inna sprawa, że w tamtych latach "Cesarz" miał już głowę zaprzątniętą czym innym.

Ma żyłkę do interesów

Gebrselassie jest bowiem prężnym biznesmenem. Działa w kilku branżach, zatrudnia 1600 osób. Jego firma - Haile & Alem International PLC (Alem to imię jego żony) - wybudowała hotele, biurowce, wielofunkcyjne centrum w Addis Abebie. Haile wpadł na pomysł, by otworzyć pierwsze kino, które miało pokazywać rodzime produkcje. Był jeden problem: przemysł filmowy w tym kraju praktycznie nie istniał. Biegacz znalazł jednak człowieka, który zgodził się napisać scenariusz i nakręcić amatorski film. Na pierwszy seans przyszło kilka osób, później było ich coraz więcej i więcej. I tak powstało coś z niczego. "Yichalal" - to słowo spopularyzował sportowiec. Oznacza: "to możliwe", "to da się zrobić".

Legenda lekkiej atletyki nie tylko szuka innowacji, ale również stawia na to, z czego słynie Etiopia. Jego kraj jest jednym z największych producentów kawy. Haile kupił więc ziemię - 1500 hektarów. To na niej powstały plantacje kawy. Biegacz nie może jednak liczyć na specjalne względy. Przyznaje, że gdyby czekał na to, aż rząd wybuduje mu drogę wiodącą na farmę, minęłoby 5-6 lat. Wybudował ją więc za swoje.

- W Etiopii jesteśmy bogaci w różne zasoby - podkreślił w rozmowie z BBC, mówiąc o najnowszym pomyśle na biznes. Ostatnio zainwestował w branżę wydobywczą, planuje otworzyć kopalnię złota. "Cesarz" ma niesamowitą żyłkę do interesów. Inna z jego spółek Marathon Motors współpracuje z Hyundaiem. Sprowadza auta tej firmy do na etiopski rynek.
[nextpage]Twierdzi, że bieganie pomogło mu w interesach. - Nauczyłem się cierpliwości. Maraton to ponad dwie godziny biegu, 10000 m to mniej niż 30 minut. Gdy przeniosłem się ze sportu do biznesu, nauczyłem się być cierpliwszym. Bieganie to akcja - wygrywasz albo nie. W biznesie musisz planować i czekać - tłumaczy.

Przyszły prezydent Etiopii?

Jednak nie wszystkie przedsięwzięcia nastawione są na zysk. Legendarny biegacz wybudował także dwie szkoły. Uczęszcza do nich 3500 uczniów. - Ciężko jest prowadzić szkołę. Rodzice pokrywają część kosztów, płacą coś w rodzaju czesnego - na pensje nauczycieli i pracowników. Ja płacę resztę, a środki pochodzą z innych moich interesów. Nie zbudowałem szkoły dla profitów. Nie chodzi o robienie pieniędzy, ale o kształcenie ludzi - podkreślał w jednym z wywiadów.

Dziś biznesmen, jutro polityk? Gebrselassie nigdy nie ukrywał, że chciałby zaistnieć także na politycznej scenie. W tym roku miał kandydować do parlamentu. Przebąkiwał także o starcie w wyborach na prezydenta. Menedżer Jos Hermens (którego biegacz traktuje niemal jak ojca) odradził mu ten pomysł. Ale może za kilka lat...

- Dlaczego polityka? Dobre pytanie. Zawsze chciałem robić coś, co jest użyteczne dla kraju, dla mnie i dla Etiopczyków - tłumaczył Gebrselassie. Jego menedżer porównał go do charyzmatycznego przywódcy afrykańskiego. - Przypomina mi młodego Nelsona Mandelę. Jest niesamowity. Ciężko mu, bo nie ma wykształcenia, w biznesie wszystko robi intuicyjnie - podkreśla holenderski menedżer w wywiadzie dla "The Herald". - Miejmy nadzieję, że kiedyś będzie prezydentem tego kraju i zrobi jeszcze więcej dla całej Afryki.

Będzie biegać z amatorami

Haile zamienił strój sportowy na garnitur, ale wciąż pozostaje w treningu. - Kończę ze startami na zawodach, ale nie kończę z bieganiem. Nie mogę przestać biegać, to moje życie - powtarza. Wstaje codziennie o piątej. Trenuje w lesie, w pobliżu domu. Czasem jeździ do Entoto, w górzyste tereny. Po powrocie prysznic, śniadanie i wyjazd do biura. W pracy nie ma chwili spokoju, jego telefon komórkowy dzwoni niemal na okrągło. By się odstresować, po południu udaje się na drugi trening, do siłowni w siedzibie firmy. Bieżnia stacjonarna, rowerek, ciężary...

Wieczory zarezerwowane są dla rodziny. - Wtedy nie odbieram telefonów, ludzie wiedzą, że wieczorami nie rozmawiam z nikim. Moje dzieci (ma ich czworo - przyp. red.) rosną, muszę mieć dla nich czas. W przeciwnym razie kiedyś mogą zapomnieć, jak wyglądam - żartuje legendarny biegacz.

Choć ogłosił zakończenie kariery, organizatorzy biegów wciąż dzwonią i dzwonić będą. Nikt przecież nie powiedział, że Haile nie może być twarzą danej imprezy i wziąć w niej udział rekreacyjnie. Tak ma być w październiku w Glasgow, w Great Scottish Run. - Pobiegnę w tłumie. Nieważne, jaki będzie czas - zapewnia. Zrobił to już zresztą podczas pożegnalnego występu w Manchesterze. Po pokonaniu 10 km ruszył na trasę raz jeszcze, towarzysząc amatorom biegania i sprawiając im niesamowitą frajdę.

Komentarze (0)