To najdziwniejszy maraton na świecie. Nie masz szans na dotarcie do mety

Każdy słyszał o imprezie w Bostonie, Nowym Jorku czy Tokio. Prawdziwe wyzwanie dla biegaczy dotyczy jednak zupełnie innego wydarzenia, o którym mało kto słyszał.

To wyzwanie dla ekstremalnych sportowców. Przez trzydzieści lat ukończyło go czternaście osób, były więc lata, że nikt nie zameldował się na mecie. Uczestnicy, którzy byli również zapalonymi taternikami i mieli za sobą wejście na Mount Everest, mówili, że prościej było wejść na najwyższą górę świata niż ukończyć bieg. Występ w maratonie Barkley śnił się uczestnikom przez lata.

Zabójca uciekał 12 km

Imprezę wymyślił Gary Cantrell. W 1986 roku stworzył maraton tak ekstremalny, że z góry założył że zdecydowana większość do mety nie dobiegnie. Pierwsza edycja - trzynastu uczestników, nikt nie dobiegł do końca. Tak jak swojego celu nie osiągnął James Earl Ray. Zabójca Martina Luthera Kinga uciekł z więzienia w Tennessee w 1977. Znaleziono go po dwóch dniach, w ciągu których zdołał pokonać po zalesionym i górzystym terenie parku narodowego Frozen Head zaledwie 12 km. To ta historia zainspirowała Cantrella.

Więzienie, w którym siedział zabójca Kinga, nieprzypadkowo znajduje się na odludziu. Zakładano, że nie da się stamtąd uciec, bo nie ma dokąd. Cantrell, który ruszył śladami Raya, zmókł i zmarzł, ale tak narodził się pomysł dziwacznego i trudnego biegu.

ZOBACZ WIDEO Paweł Fajdek wypełnił minimum na Rio. W tym sezonie nikt nie rzucał tak daleko! (źródło TVP)

{"id":"","title":""}

Na biegaczy czeka nawet tunel, którym morderca wydostał się zza krat. Początkowo uczestnicy mieli do pokonania 80 km, a w kolejnych latach dystans się zwiększał. Podczas pierwszego maratonu biegacze mieli 24 godziny, żeby dotrzeć do mety, ale nikomu się nie udało.

Pierwszym, który tego dokonał, był Ed Furtaw. W 1988 roku przebył trasę długości nieco ponad 88 km. Organizatorzy - widocznie zaniepokojeni, że bieg jest zbyt mało ekstremalny - zaczęli coraz bardziej komplikować uczestnikom życie. Obecnie Barkley to 160 km do pokonania w ciągu maksymalnie 60 godzin. W kwietniu, kiedy bieg się odbywa, dokucza jeszcze zimno, pada często deszcz.

Wykończyć psychicznie

Walka podczas tego biegu zaczyna się jeszcze przed startem. Organizatorzy wymyślili, że muszą zmęczyć uczestników nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Na zawody można zapisać się tylko w określonym terminie, który nie jest nigdzie podany. Sami chętni muszą dowiedzieć się, gdzie i jak trzeba się zgłaszać, nie ma żadnej strony internetowej, żadnych oficjalnych informacji.

Dodatkowo czekają ich testy z dziwacznymi pytaniami, a formą zgłoszenia jest esej, na którym trzeba uzasadnić, dlaczego chce się wziąć udział w maratonie Barkley.

Ci, którym się udało, dostają wiadomość, że zostali przyjęci. Dotarcie na start maratonu nie jest proste, bo na sześć godzin przed początkiem imprezy organizatorzy wysyłają uczestnikom mapkę. Niedokładną - sami uczestnicy muszą szukać po lesie wskazówek, które dopiero potem pomogą im dokładnie określić, którędy biegnie trasa. Start sygnalizuje zapalony papieros.

Biegacze często się gubią, nie mogąc wskazać, którędy trzeba zmierzać do mety. W przeszłości niejaki Dan Baglione biegł przez 32 godziny. W tym czasie znajdował się na prawdziwej trasie maratonu jedynie przed dwa kilometry. Przez pozostały czas błądził, biegając zupełnie poza wyznaczoną drogą. Oczywiście, jakiekolwiek wspomaganie GPS jest zabronione.

Zgubił kartkę

Trasa wyścigu składa się z pętli o długości ok. 32 km, którą uczestnicy pokonują pięć razy. Na trasie spotykają pozostawione przez organizatorów książki. Każdy na mecie musi udowodnić, że przebył trasę pokazując stronę wyrwaną z książki. Jared Campbell - jako jedyny w historii ukończył maraton trzykrotnie - w 2013 roku dotarł na metę po 56 godzinach, ale został zdyskwalifikowany. Gdzieś w górach zgubił jedną kartkę.

Biegacze ciągle się spierają, czy to jeszcze sport, czy jednak gra wymyślona przez psychopatę tylko po to, żeby złamać człowieka. Uczestnicy mówili o wyczerpujących wzniesieniach, przez które dostają halucynacji. Cantrell, choć sam biegał w ultramaratonach, w swoim 'dziele" nigdy nie wziął udziału. Na uczestników nie czeka żadne jedzenie, są dwa punkty z wodą. Suma przewyższeń wynosi 16 km, niektóre podbiegi są oblodzone.

Kiedy ktoś podda się w środku lasu, nie ma żadnej pomocy lekarskiej. Trzeba dostać się do bazy, co trwa nawet sześć godzin. - Każdy bieg ma złe miejsca, ale to jedyna impreza na świecie, która nie ma ani jednego dobrego - powiedział Ed Furtaw. Może poza wpisowym, bo od początku wynosi ono 1,6 dolara.

Źródło artykułu: