Marcin Herbik: od armagedonu w bostońskim maratonie do finału PlusLigi
Na co dzień także ma pan styczność z wielkimi gwiazdami, prowadząc mecze siatkarskie na najwyższym szczeblu w Polsce i za granicą.
Tak. Siatkówka była ze mną w różnej formie od lat urodzenia. Na obozy jeździłem już jako dziecko i co ciekawe wśród przebłysków z tamtych lat pamiętam również… bieganie na koszalińskiej bieżni z siatkarzami Skry Warszawa, której trenerem był wówczas mój ojciec. Miałem około 5-6 lat. Jako dziecko, a później nastolatek byłem raczej marnej postury i za namową mojego taty, który był zawodnikiem, trenerem i działaczem piłki siatkowej zapisałem się na kurs sędziowski. Przystąpiłem do niego jako 18-latek i tak znalazłem swoje miejsce przy siatkówce. To trwa ponad 25 lat i cały czas stanowi wymagający i niezwykle ciekawy dodatek do życia rodzinnego i zawodowego. Jest swoistą odskocznią od codzienności.
Niemal tuż po powrocie z USA poprowadził pan najważniejszy mecz sezonu. Mecz, który zadecydował o tytule mistrzowskim dla PGE Skry Bełchatów.
Dla mnie była to niespodzianka. Rzeczywiście kilka dni po powrocie zza oceanu sędziowałem wraz z koleżanką finałowy mecz o mistrzostwo Polski. Był to mecz nr 2 w Kędzierzynie-Koźlu - jak się miało okazać, ostatni mecz sezonu wygranego przez Skrę. To była dla mnie duża nobilitacja. Mecze finałowe rządzą się zupełnie innymi prawami niż mecze sezonu regularnego. Zresztą w tym roku w całej fazie play-off mecze były absolutnie szczególne. Takiego sezonu w historii PlusLigi chyba jeszcze nie było. Od fazy ćwierćfinałowej wszystkie mecze stały na niesamowitym poziomie sportowym i były wspaniałymi widowiskami. Większość z nich kończyła się wynikiem 3:2, a pozostałe także były bardzo zacięte, nie wyłączając ostatniego, pełnego ładunku emocjonalnego meczu w Kędzierzynie-Koźlu.Jak pana biegowa pasja odbierana jest w środowisku siatkarskim?
Mam wrażenie, że od czasu wspomnianego wywiadu Przemka Iwańczyka dla Polsat Sportu, widzę, że ten wątek sportowy ma coraz większe znaczenie w moich relacjach z ludźmi z naszego siatkarskiego środowiska. Niektórzy patrzą na to z jakimś rodzajem uznania, inni wręcz zaczynają biegać, dopytują o porady dotyczące treningu czy sprzętu. To jest sympatyczne. Wśród siatkarzy bieganie nie jest zbyt popularne. To są potężni, postawni atleci. Mimo to wśród byłych zawodników jest coraz większa grupa biegaczy i triathlonistów. Co więcej, to grono się rozrasta. Również wśród sędziów siatkarskich mamy już teraz bardzo dużą grupę biegaczy. Być może powołamy sztafetę na jeden z najbliższych biegów maratońskich, w której wystąpią sędziowie szczebla centralnego z różnych województw.
Na koniec jeszcze jedno pytanie o pobyt w USA. Kolejne tygodnie osłodziły panu niedostatki maratonu toczonego w anormalnych warunkach? Co udało się panu zobaczyć?
Zwiedziliśmy niezliczoną ilość ciekawych miejsc. Muzeów, atrakcji sportowych, kulturalnych i rozrywkowych. Z chłodnego Bostonu ruszyliśmy na południe wzdłuż wschodniego wybrzeża. Najpierw tygodniowa wizyta w niewyobrażalnym Nowym Jorku, później chwila u znajomych w Atlantic City, po czym wybraliśmy się na kilkudniowy wypoczynek do Miami Beach na Florydę oraz odwiedziliśmy Disneyland pod Orlando. Im dalej na południe, tym było cieplej i przyjemniej. Tak, to ciepło było nam wszystkim potrzebne.
Ale wrócę jeszcze do maratonu w Bostonie. Ująłbym to nieco inaczej niż pan.
To znaczy?
Nie widzę niedostatków tego biegu. Generalnie cieszyłem się udziałem w maratonie mimo tych warunków, jakie postawiła nam natura. W dniu biegu byłem szczęśliwy. Jak bieg się skończył, byłem podwójnie szczęśliwy. A jak już zagrzałem się w wannie pełnej ciepłej wody, to nie było szczęśliwszego wokół mnie (śmiech). Wracać pamięcią do Bostonu będę całe życie, ale zastanawiam się i zastanawiałem się już tego dnia, jak dobiegłem z czasem 3:27, czy… ja się rozliczyłem z Bostonem do końca? Pytał mnie pan także o inne prestiżowe biegi - m.in. Nowy Jork czy Berlin - a ja się zastanawiam, czy policzyłem się już z Bostonem. Nie wiem, czy to nie jest dla mnie ważniejsze.
ZOBACZ WIDEO Polscy siatkarze pokonają 60 tysięcy kilometrów. "Będzie okazja zobaczyć kawałek świata"