18 lutego w szwedzkim Falun rozpoczną się mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym. Po cichu liczymy na sukcesy biało-czerwonych. Kamil Stoch powinien włączyć się w walkę o medale na skoczni, być może nagle wystrzeli forma Justyny Kowalczyk.
Po cichu możemy również trzymać kciuki za naszą drużynę skoczków. Dokładnie 41 lat temu - również w drugiej połowie lutego - polscy kibice przeżyli cudowne chwile. Z Falun nasi sportowcy przywieźli dwa brązowe medale (Jan Staszel na 30 km techniką klasyczną oraz Stefan Hula w kombinacji norweskiej). Sukces Staszela był pierwszym podium MŚ w historii polskich biegów narciarskich. I właśnie na zawodniku Startu Zakopane skupimy swoją uwagę.
[ad=rectangle]
Sekretarz PZPR ważniejszy od trenera
Wysokogórski trening odbywający się głównie na Hali Gąsienicowej, która jest położona ok. 1500 m n.p.m okazał się strzałem w dziesiątkę. Może wielu nie mieścić się to w głowie, ale Staszel jedyny medal MŚ w swojej karierze wywalczył bez swojego trenera. Edward Budny dosłownie pięć minut przed odjazdem autobusu z Zakopanego dowiedział się, że zostaje w domu. - Kiedy stawiliśmy się o wyznaczonej porze na parkingu okazało się, że nie ma dla mnie miejsca - mówi Sportowym Faktom. - Prezes Polskiego Związku Narciarskiego postanowił w moje miejsce wysłać ówczesnego sekretarza Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Zakopanem, Andrzeja Szymkiewicza.
Budny został więc w domu, a Staszel pojechał do Falun pod kuratelą zatrudnionego zaledwie kilka miesięcy wcześniej radzieckiego trenera-koordynatora, Iwana Kondraszowa. Ten jednak był bardziej od ustalania schematów przygotowań, opracowywania strategii, niż czarnej roboty. To Budny, który został w kraju, codziennie pracował ze Staszelem, smarował mu narty, był czasami jego katem, przykręcał mu treningową śrubę, a czasami przyjacielem, któremu sportowiec wylewał swoje żale. Spędził z nim cały okres przygotowań do zawodów w Falun. Po ośmiu miesiącach ciężkich treningów, trzy tygodnie przed MŚ zamieszkał z nim w pokojach gościnnych Polskich Kolei Linowych na Kasprowym Wierchu.
Wysokogórski trening odbywający się głównie na Hali Gąsienicowej, która jest położona ok. 1500 m n.p.m okazał się strzałem w dziesiątkę. Ten sposób przygotowań do konkurencji wytrzymałościowych był w ówczesnych czasach rozwiązaniem nowatorskim.
Narty za 150 dolarów
- W drzwiach autobusu poprosiłem Tadka Kaczmarczyka, który wówczas szkolił kombinatorów norweskich o posmarowanie nart Jankowi - wspomina Budny.
Gdyby tego nie zrobił, to byłaby katastrofa. Przecież Kondraszew nawet by nie wiedział, jak zabrać się za tę pracę, nie mówiąc już o tym, że nie dobrałby odpowiednich smarów.
Staszel z Kondraszewem pojechali więc do Szwecji, a Budny usiadł w domu i włączył radio. W 1974 roku telewizja nie transmitowała jeszcze na żywo MŚ w narciarstwie klasycznym. - Straciłem chyba wszystkie paznokcie, dla trenera nie ma nic gorszego, jak przeżywanie startu swojego zawodnika w roli kibica. Zaraz po zawodach z budki telefonicznej ulokowanej przy mecie zadzwonił do mnie Kaczmarczyk. Podziękowałem mu za świetne smarowanie. Popłakałem się ze wzruszenia - opowiada Budny.
Katorżnicza praca na treningach to jedno, ale rola radzieckiego trenera-koordynatora również miała spore znaczenie. Kilka tygodni przed MŚ - w styczniu 1974 r. - podczas międzynarodowych zawodów we Włoszech, Kondraszew poszedł do miejscowego sklepu sportowego i kupił trzy pary nart biegowych. To nie był zwykły sprzęt. Narty zostały w całości wyprodukowane z tworzyw sztucznych, co dawało im przewagę nad tymi tradycyjnymi. Były po prostu o wiele szybsze. Kondraszew zapłacił za jedną parę aż 150 dolarów. - Niewyobrażalne pieniądze - tłumaczy Budny. - Dla porównania, za dzień pobytu poza granicami kraju otrzymywaliśmy wtedy pół dolara diety.
Radziecki szkoleniowiec miał taki posłuch w PZN, że nie znalazł się działacz, który skrytykowałby go za wydanie prawie pół tysiąca dolarów ze związkowej kasy na narty. A nawet gdyby kogoś korciło, to po Falun już nie mógł nic powiedzieć.
"Murzyn zrobił swoje"
Brąz w Falun miał być dla Staszela trampoliną do wielkich sukcesów międzynarodowych. Zwłaszcza, że do PZN-u zaczęły napływać z całego świata zaproszenia na prestiżowe zawody. Dodatkowo, największe firmy produkujące sprzęt sportowy (m.in. Adidas i Kneissl) zgłosiły się z propozycją współpracy. Medalista MŚ był przekonany, że będzie uczestniczył w negocjacjach z tymi firmami, że "swoje" zarobi. - Trochę w tym moja wina - przyznaje Budny. - Od początku motywowałem Janka tym, że jak osiągnie sukces, to zacznie dobrze zarabiać. Mówiłem, że pieniądze przecież nie mogą go ominąć.
Szybko okazało się, że mogą. Działacze PZN wynegocjowali od zachodnich firm potężną partię sprzętu (ok. 100 par nart biegowych, 30 par nart do skoków narciarskich, kombinezony, buty) oraz kilkaset tysięcy szylingów przelewanych na wiedeńskie konto związku. Staszel otrzymywał ok. 50 zł dziennie rekompensaty za to, że zamiast pracy zawodowej pojawiał się na zgrupowaniu kadry narodowej.
- Janek poczuł się tak, jakby ktoś mu splunął w twarz - przypomina sobie Budny. - Próbowałem uzyskać dla niego specjalne fundusze, wiedziałem przecież, że poświęcił całe życie. Niestety, nic się nie dało zrobić. Murzyn zrobił swoje...
Zamknął się w sobie
… murzyn może odejść. Kiedy Staszel przekonał się, że nie otrzyma pieniędzy za swój sukces, postanowił zająć się bardziej budową domu i pracą we własnym gospodarstwie (przez cały czas był rolnikiem), niż ciężką pracą na zgrupowaniach. Owszem, biegał jeszcze kilka lat, zdobywał medale mistrzostw Polski, był nawet na igrzyskach olimpijskich w 1976 roku, ale nigdy nawet nie zbliżył się już do formy z Falun. - Jakby było tego wszystkiego mało, to podczas budowy domu tak niefortunnie machnął siekierą, że roztrzaskał sobie kolano - mówi Budny. - Uszkodził ścięgna, przeszedł długi okres rehabilitacji. Widać było, że to już nie ten sam Janek. Obolały, obrażony na cały świat.
Tak jest do dzisiaj. Jan Staszel nie rozmawia z ludźmi sportu, trenerami, działaczami, nawet dziennikarzami. Nie chce mieć nic wspólnego z tym środowiskiem. Regularnie jest zapraszany na zawody Pucharu Świata w skokach narciarskich w Zakopanem. - Oczywiście nigdy nie przychodzi - twierdzi Budny. - Nie może się przełamać.
Mieszka w Zakopanem, wynajmuje turystom pokoje, coś tam jeszcze uprawia, żyje z zapewne niewysokiej emerytury, najważniejsze, że może liczyć na swoich najbliższych. Głęboko w duszy przeklina zapewne, że nie przyszedł na świat 40 lat później. Dzisiaj z brązowym medalem mistrzostw świata byłby w zupełnie innym miejscu. Sponsorzy, pieniądze, zawody Pucharu Świata. Z pewnością na emeryturze nie musiałby dorabiać na letnikach.
Nie byłem narciarzem, a też mógłbym mieć żal do roku 1974 - nie mam jednak.
"Głęboko w duszy przeklina zapewne, że nie przyszedł na świat 40 lat później" - urodzony w Czytaj całość