Evander Holyfield jako zawodowy bokser aż dziesięć razy schodził z ringu pokonany, ale nie bał się pojedynku z żadnym pięściarzem. Nie kalkulował. Zdobył trzy pasy mistrza świata wagi cruiser oraz cztery w królewskiej kategorii.
- Moim celem nigdy nie było pokonywanie konkretnych bokserów, a sięganie po pasy. A kiedy ich nie masz, to dążysz do starć z facetami, którzy je posiadają - mówił Evander Holyfield w "Boxing Insider".
Byli ode mnie we wszystkim lepsi
"The Real Deal", jak go nazywają, przyszedł na świat 19 października 1962 roku w Atmore w stanie Alabama, ale dorastał w Atlancie w dość nieciekawej okolicy. Mama, Annie, wychowywała go samotnie. Kobieta oprócz niego miała pod opieką ośmioro starszych dzieci i musiała naprawdę nieźle się nagimnastykować, żeby wszystkim zapewnić warunki do życia.
- Dobrze wspominam dzieciństwo - mówi w rozmowie z "Guardianem". - W końcu miałem kogoś, kto mnie kochał. Miałem mamę, rodzeństwo i babcię. Ta pierwsza nauczyła mnie słuchać innych i nigdy się nie poddawać. Posiadanie ośmiorga rodzeństwa zmuszało mnie do dawania z siebie wszystkiego na każdym kroku, ponieważ oni byli ode mnie we wszystkim lepsi, a mama nie lubiła słuchać wymówek.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie "Trening mięśni brzucha… i twarzy". Dziennikarka Polsatu znów pokazała moc
Mały Evander w pewnym momencie trafił do klubu dla chłopców, gdzie zwrócił na siebie uwagę trenera Cartera Morgana, który pewnego dnia powiedział mu, że ma szansę zostać drugim Muhammadem Alim.
Wróciłem i znów dostałem po gębie
"The Real Deal" zaczął boksować już jako bardzo młody chłopak i szybko dostał solidną lekcję od niejakiego Cecila Collinsa. Bracia na każdym kroku powtarzali Evanderowi, że biali nie potrafią się bić, ale tamten dzieciak umiał przyłożyć na tyle mocno, że ogłoszono go zwycięzcą pojedynku.
- Mama powiedziała mi tylko: "Nie wychowałam cię na mięczaka, musisz tam wrócić i zrobić co trzeba" - wspomina w wywiadzie dla BBC. - Wróciłem więc i znów dostałem po gębie. Płakałem, krzyczałem, ale ona nie miała litości i odesłała mnie znów z powrotem, żebym wyjaśnił sprawę raz na zawsze. W końcu go pokonałem, a wtedy zakończyła tę lekcję życia słowami: "Nie wolno się poddawać tylko dlatego, że coś idzie nie po twojej myśli".
W szkole średniej mierzył zaledwie 173 cm i nic nie wskazywało, że jeszcze urośnie i będzie kiedyś walczył w wadze ciężkiej. Tymczasem tuż po 20. urodzinach chłopak mierzył ponad dwa metry, a masa ciała pozwalała mu rywalizować w kategorii półciężkiej. W 1984 roku na amatorskim ringu miał za sobą 160 wygranych pojedynków przy zaledwie 14 porażkach.
Olimpijski przekręt i spotkanie z ojcem
Dobre wyniki zaprowadziły Holyfielda w 1984 roku na igrzyska olimpijskie do Los Angeles. Evander w pierwszej rundzie pokonał Taju Akaya z Ghany, w drugiej rozprawił się z Ismailem Salmanem z Iraku, a w ćwierćfinale Kenijczyk Syivaus Okello został znokautowany przez Amerykanina już w pierwszej rundzie. W półfinale "The Real Deal" prowadził pewnie z Nowozelandczykiem Kevinem Barrym, który pod koniec drugiej rundy po silnym lewym padł na deski. Po chwili jednak sędzia zdyskwalifikował Evandera. Arbiter uznał, że Holyfield zadał nokautujący cios po komendzie wstrzymującej walkę, chociaż na telewizyjnych powtórkach widać, że było inaczej.
Amerykanin wrócił do domu z zaledwie brązem na szyi, ale dzięki temu medalowi wkrótce w jego życiu nastał przełomowy moment.
- Pierwszy raz spotkałem swojego ojca po powrocie z igrzysk - opowiadał. - Miałem wówczas dwadzieścia jeden lat i zerowe pojęcie o tym człowieku. Moja mama nalegała jednak, żebym go poznał, chociaż w głowie kłębiło mi się mnóstwo wątpliwości. Co ciekawe, spotkanie nie zakończyło się klapą i od tamtej pory mieliśmy znakomite relacje. Okazało się, że problem leżał nie między mną a tatą, a pomiędzy nim a mamą. Zdałem sobie sprawę, że ciężko byłoby im żyć razem ze względu na jej sposób bycia. Gdybym nie był jej synem, zapewne również nie potrafiłbym z nią wytrzymać na dłuższą metę.
Wkrótce Evander przeszedł na zawodowstwo. Pierwszą walkę wśród profesjonalistów "The Real Deal" stoczył 15 listopada 1984 roku w nowojorskiej Madison Square Garden, pokonując jednogłośnie na punkty Lionela Byarma.
Holyfield zaczynał swoją przygodę na zawodowym ringu w wadze półciężkiej, ale szybko przeniósł się do kategorii cruiser, gdzie już 12 lipca 1986 roku na ringu w Atlancie brał udział w prawdziwej piętnastorundowej wojnie z Muhammadem Qawim. Evander zwyciężył wówczas niejednogłośną decyzją sędziów, odbierając rodakowi pas mistrza świata federacji WBA.
Starcie z Riddickiem nauczyło mnie pokory
W kwietniu 1988 roku "The Real Deal" miał już w dorobku trzy pasy mistrza świata w wadze cruiser (WBA, IBF i WBC). Stał się takim dominatorem, że mógłby zasiadać wygodnie na tronie przez wiele lat, ale on wolał stawiać czoła kolejnym wyzwaniom i zarabiać o wiele większe pieniądze w kategorii ciężkiej, do której wkrótce się przeniósł.
Tam po sześciu zwycięstwach otrzymał szansę pojedynku z Jamesem Douglasem, którego 25 października 1990 w Las Vegas znokautował w trzeciej rundzie, sięgając tym samym po najważniejsze pasy aż trzech federacji: IBF, WBA i WBC. Wywalczonych tytułów skutecznie bronił w starciach z Georgem Foremanem, Bertem Cooperem oraz Larrym Holmesem. 13 listopada 1992 roku Holyfield nie znalazł jednak sposobu na Riddicka Bowe, któremu zrewanżował się niecały rok później odzyskując tytuły IBF i WBA.
- Pierwsze starcie z Riddickiem nauczyło mnie pokory - tłumaczy w rozmowie z ESPN. - Byłem przekonany, że jestem w stanie rozwalić każdego, ale Bowe pokazał, iż bez odpowiedniej strategii nie da się przeskoczyć pewnego poziomu. W drugiej walce go pokonałem, ale już ta pierwsza sprawiła, że potencjalni rywale nabrali do mnie szacunku. Zobaczyli, że ktoś o mojej posturze jest w stanie boksować jak równy z równym przeciwko takiemu olbrzymowi. Po tamtej walce wielu straciło ochotę na zmierzenie się ze mną. Ja natomiast nie kupowałem takiego podejścia i mierzyłem się z każdym, kto stał na drodze do celów, które sobie wyznaczałem.
Tyson odgryza kawałek ucha
"The Real Deal" odzyskanymi pasami nie cieszył się zbyt długo, bowiem w kwietniu 1994 roku został wypunktowany przez Michaela Moorera. W listopadzie 1995 spotkał się natomiast po raz trzeci z Riddickiem Bowe. Stawką pojedynku nie był tym razem żaden tytuł i choć "Big Daddy" przeżywał w tej walce ciężkie chwile, to ostatecznie Holyfield zapisał na swoim koncie trzecią porażkę w karierze. Wielu obserwatorów wieściło wówczas Evanderowi rychły koniec kariery, ale on jak zwykle wrócił silniejszy i 9 listopada 1996 roku w Las Vegas pokonał przez techniczny nokaut w jedenastej rundzie samego Mike'a Tysona. Stawką tamtego pojedynku był pas mistrza świata federacji WBA.
Do rewanżu z "Bestią" doszło w czerwcu 1997 roku. Walka zakończyła się skandalem po tym, jak Tyson w trzeciej rundzie w odpowiedzi na wcześniejsze uderzenia głową Holyfielda odgryzł mu kawałek ucha i został za to zdyskwalifikowany. Sytuacja ta do dziś pozostaje jedną z najbardziej pamiętnych w historii boksu zawodowego.
- W tej chwili nie ma pomiędzy nami żadnych złych emocji z tamtego powodu - twierdzi. - Mike nigdy mnie nie przeprosił za to co zrobił i nigdy nie wyraził skruchy, ale ja od niego tego nie wymagałem. Wiem skąd pochodzi i gdy się widzimy, to wystarczy mi jego krótkie spojrzenie czy gest, żeby zrozumieć co siedzi w jego głowie. Prawda jest taka, że gdyby nie on, to prawdopodobnie nigdy nie zostałbym mistrzem świata wagi ciężkiej. Był jeszcze mniejszy ode mnie, a przez lata utrzymywał się w ścisłym topie królewskiej kategorii. Miałem więc kim się inspirować.
Bezsilne uderzenia
Zastrzyk energii oraz wiary we własne umiejętności po starciach z "Bestią" pozwolił Evanderowi w sierpniu 1997 roku wyszarpać od Michaela Moorera pas mistrza świata IBF i kilkanaście miesięcy później dać dobrą walkę z Lennoxem Lewisem. Tamto starcie zakończyło się remisem, więc niedługo później zorganizowano rewanż, którego stawką były pasy IBF, IBO, WBA i WBC. Holyfield przegrał wtedy na punkty. Amerykanin miał wówczas na karku trzydzieści siedem lat i był już prawdziwą legendą pięściarstwa, ale zamiast w odpowiednim momencie powiedzieć "pas", postanowił jeszcze coś udowodnić i zarobić przy tym trochę grosza. W sierpniu 2000 w Las Vegas wygrywając na punkty z Johnem Ruizem odzyskał pas WBA, ale później jeszcze dwukrotnie mierzył się bokserem o portorykańskich korzeniach i najpierw przegrał, a potem zremisował. W czerwcu 2002 "The Real Deal" pokonał natomiast Hasima Rahmana po technicznej decyzji sędziów, lecz następnie przyszła porażka z Chrisem Byrdem w pojedynku o pas IBF oraz przegrane walki z Jamesem Toneyem i Larrym Donaldem.
- Podczas kilku z tych walk w ogóle nie mogłem używać lewej ręki - żali się "Guardianowi". - Coś uciskało na nerw, w efekcie czego w moich uderzeniach nie było jakiejkolwiek siły. Operacja jednak wszystko zmieniła.
Po niemal dwuletniej przerwie Holyfield wrócił na ring i pomiędzy sierpniem 2006 a czerwcem 2007 dał cztery zwycięskie walki, które doprowadziły go do... dwóch kolejnych starć o mistrzowskie pasy królewskiej kategorii! W wieku niemal czterdziestu pięciu lat "The Real Deal" przegrał wprawdzie w Moskwie pojedynek o tytuł WBO z Sułtanem Ibragimowem, ale nie dał się znokautować. Podobnie było, gdy rok później mierzył się w Zurychu z ogromnym Nikołajem Wałujewem o pas WBA, chociaż w tym przypadku decyzję o triumfie Rosjanina na punkty przyjęto ze sporym niesmakiem.
- Uważam, że ze swojej strony zrobiłem wszystko, żeby wygrać tamto starcie, ale sędziowie zdecydowali, że to było za mało - ocenia. - Cóż, stawką tamtego pojedynku był jednak tylko jeden pas, a ja zawsze celowałem w to, żeby zostać niekwestionowanym mistrzem.
Wydawał więcej niż zarabiał
Evander nie potrafił pożegnać się z ringiem niemal do pięćdziesiątki. W kwietniu 2010 roku wygrywając przez techniczny nokaut z Fransem Bothą sięgnął po pas mało prestiżowej federacji WBF, a 7 maja 2011 roku w Kopenhadze stoczył swój ostatni pojedynek, w którym przez techniczny nokaut pokonał troszkę od siebie młodszego Briana Nielsena. Pod koniec kariery boksował już tylko dla pieniędzy.
"The Real Deal" miał trzy żony, spłodził jedenaścioro dzieci, a do tego uwielbiał hazard i wystawne życie. W pewnym momencie wydawał więcej niż zarabiał, przez co w końcu stał się bankrutem. Tytułów, które wywalczył w ringu, na szczęście jednak nikt mu nie odbierze.
Ziemowit Ochapski, legendysportu.pl