Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Podczas ostatnich zawodów Pucharu Świata pana podopieczne wywalczyły siedem medali, a nasza reprezentacja wróciła z Brazylii w sumie z 11 krążkami. Nie za wysoko zawiesiliście sobie poprzeczkę przed kolejnymi turniejami, w tym przed rozpoczętym w poniedziałek w Warszawie kolejnym Pucharem Świata?
Tomasz Dylak, trener reprezentacji Polski pięściarek: Do Brazylii jechaliśmy z luźnym podejściem, nie myśląc o wyniku. Celem są igrzyska w Los Angeles. Teraz jest czas na popełnianie i naprawianie błędów. Nie boimy się porażek.
To pomaga?
Gdy w Brazylii ściągnęliśmy presję z dziewczyn, zaczęły boksować lepiej. Nie dość, że przyjemniej się to oglądało, to jeszcze było mniej strachu i presji.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Znalazła miłość. Córka gwiazdy sportu jest szczęśliwa
Słyszałem, że największą presję narzuca pan, że na treningach nie ma taryfy ulgowej, a czasem padają bardzo ostre słowa.
Przyznaję, że potrafię wcisnąć w ziemię. Jeśli ktoś myśli, że jest już nie wiadomo kim, to potrafię sobie z nim poradzić. Mogę jednak zapewnić, że u nas nie ma takiego problemu. Nie zauważyłem na treningach żadnego gwiazdorzenia i dziewczyny mocno zapiep...
Zawodniczki mówią, że potrafi pan krzyknąć i wszyscy mają do pana gigantyczny respekt.
Faktycznie tak jest, a wydaje mi się, że wiele dziewczyn po prostu mnie nie lubi. Ogólnie jestem dowcipną osobą, ale na treningach jestem dość ostry. Im bliżej najważniejszego startu, tym bardziej odpuszczam i nie używam wulgaryzmów na treningach. Ale są takie okresy z Julką, że ona pewnie mocno mnie nienawidzi za to, że jestem dla niej taki ostry.
To za co można u pana podpaść?
Najbardziej nie lubię odpuszczania na treningach. Na drugim miejscu jest niesłuchanie podczas sparingu i niewykonywanie poleceń. Zawodniczki muszą być twarde. Nie lubię, jak ktoś odpuszcza z byle powodu. Robię wszystko, by przygotować podopieczne do walki z najlepszymi na świecie. Daję dużo z siebie i oczekuję tego od innych.
Zawodniczki to wytrzymują?
Do treningów w naszej grupie wybieram tylko najbardziej zdeterminowane, marzące o wielkich sukcesach. Gdy widzę, że ktoś nie żyje boksem i traktuje to jak zabawę, to już wiem, że się nie dogadamy. Moim celem jest coś wielkiego i tylko na takich warunkach współpraca ze mną ma sens. W innym przypadku to tracenie czasu i energii.
Wiele dziewczyn odchodzi z pana grupy, bo mają dość?
Już jakiś czas temu postawiłem na jakość podopiecznych, a nie konkretną liczbę. Obecnie skupiam się na około dziesięciu dziewczynach, które płyną w tym samym kierunku, co ja.
Pana największa gwiazda, czyli Julia Szeremeta, zawsze jest w pełni zaangażowana w trening? Nawet po wicemistrzostwie olimpijskim nie miała chwili rozprężenia?
Nie, choć pierwszy obóz po igrzyskach był dla niej bardzo trudny. Zmusiłem ją do takiego wysiłku, że nawet obecni na sali reporterzy wychodzili z zajęć, bo nie chcieli na to patrzeć. To właśnie tam przez dwa czy trzy dni w ogóle nie rozmawialiśmy ze sobą.
Wyglądacie jednak na doskonale dobrany duet.
Na co dzień jest super, ale czasami zdarzy się, że zbierze mi się kilka rzeczy, które mi się nie podobają i muszę je wtedy wygarnąć. Bywa ostro.
Julia nie ma szans na gwiazdorskie traktowanie?
Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że od momentu zdobycia medalu na igrzyskach ma u mnie gorzej niż inne zawodniczki. Sama mi mówiła, że czuje się cały czas pilnowana i trochę bardziej kontrolowana. Być może innej zawodniczce nie zwróciłbym uwagi, ale gdy ona powie coś głupszego, to zawsze ma zwróconą uwagę.
Może pan jednak zapewnić, że nigdy nie przekroczył granicy?
Absolutnie tak. Przede wszystkim znam dziewczyny i wiem, do kogo mogę użyć ostrzejszych słów, do kogo przekląć, a komu trzeba odpuścić, bo to mogłoby ją złamać. Doskonale wiem, która dziewczyna po otrzymaniu ostrego opie... weźmie się w garść, a na następny trening przyjdzie zmobilizowana, jak nigdy wcześniej. Wiem też, którą mógłbym w ten sposób stłamsić i takich dziewczyn nigdy nie atakuję tak ostro. Akurat Julka Szeremeta, Kinga Krówka czy Ela Wójcik to zawodniczki, z którymi miałem naprawdę ostre rozmowy i one za każdym razem skutkowały.
Jak one na to reagują? Mówią, że to przesada?
Są przyzwyczajone. Nie ma obrażania się, a zazwyczaj po kilku godzinach sytuacja sama wraca do normy. Trudne chwile zawodniczki przeżywały tuż przed igrzyskami, gdy byłem na zawodach w Tajlandii, a one zostały w Polsce. Przez telefon pilnowałem, by plan był poprawnie realizowany i dociskałem dziewczyny. Teraz myślę, że gdybym był na miejscu, to pewnie trochę bym im odpuścił. Zajęcia prowadził jednak inny trener. Dziewczyny były bardzo zmęczone i wkurzone, ale efekt widzieliśmy w Paryżu.
Mówi pan o trudnych rozmowach przez telefon. Zdarzyło się, że któraś z zawodniczek rzuciła słuchawką?
Nie pozwoliłbym na taki brak szacunku. One o tym wiedzą i nawet jak jest trudno, powiem kilka słów za dużo, to jednak dalej się szanujemy. Żadna z zawodniczek nigdy nie wyszła sama z treningu, bo wiedzą, że jak wyjdą, to już nie będzie powrotu. Podczas treningu moje słowo jest najważniejsze.
Dużo się dzisiaj mówi o konieczności zachowywania dystansu w relacjach zawodnik-trener. Nie boi się pan, że ktoś uzna, że mocno pan przesadził?
Wiadomo, że co innego normalne życie, a co innego rzeczywistość sali treningowej. Jesteśmy przedstawicielami sportów walki, a na końcu przygotowań dziewczyny wychodzą do ringu i mogą zrobić sobie krzywdę. To jest naprawdę trudny sport, dlatego muszę robić wszystko, by były twarde i gotowe na najtrudniejszą walkę.
Dlaczego tak stanowczo wypowiada się pan o tym, że Szeremeta nie może występować na galach freak-figtowych?
Nie chcę, by zawodniczki występowały na takich galach, bo ja żyję innymi wartościami. Dla mnie pieniądze nie mają takiego znaczenia. Gdybym wiedział, że jest u mnie dziewczyna, która ma problemy rodzinne i potrzebuje pomocy, by wydobyć bliskich z biedy, to byłaby inna rozmowa. Pewnie bym się w to nie mieszał i zrozumiał zawodniczkę.
Możliwość zarobienia gigantycznych pieniędzy za jedną walkę nie jest wystarczającą motywacją?
Na pewno nie w takim przypadku jak u Julii Szeremety. Wiem, że ona ma ustabilizowane życie, inwestuje oszczędności i nie musi się martwić o przyszłość. Żyje na dobrym poziomie, a po wejściu do klatki straciłaby w oczach ludzi czy dzieci, które ją naśladują.
Kiedyś zmieni pan zdanie?
Mam swoje zasady i na pewno ich nie zmienię. Przykro mi się robi, gdy widzę utytułowanych sportowców, którzy na końcu kariery potrafią jedną złą decyzją rozmienić swoją legendę na drobne. Dla mnie to przerażające.
A co by się stało, gdyby Szeremeta przyszła do pana i powiedziała, że podjęła decyzję, że chce jednak zawalczyć na takiej gali?
Julka wie, że jeśli na to pójdzie, rozstaniemy się. Może inaczej byłoby, gdyby miała za sobą karierę w boksie olimpijskim, osiągnęła sukces w boksie zawodowym, a na koniec kariery zdecydowała się na coś innego, a połowę pieniędzy oddała na cele charytatywne. Wciąż nie chciałbym mieć z tym nic wspólnego, ale chociaż bym to zrozumiał.
Tegoroczny Puchar Świata w Warszawie jest rozgrywany w ramach turnieju Feliksa Stamma. W rozmowie z panem trudno uciec od porównań do legendarnego trenera. Wzoruje się pan na nim?
To mój idol. Człowiek, który zbudował polski boks. Jeszcze jako młody chłopak oglądałem mnóstwo walk z czasów Stamma.
Czy jest coś, w czym naśladuje pan legendarnego trenera?
Imponuje mi, że on umiał dotrzeć do każdego zawodnika. Potrafił rozmawiać i z tymi bardzo grzecznymi, i z łobuzami, a każdy mu ufał. W tym najbardziej próbuje go naśladować.
Pana podopieczne są teraz w znakomitej formie. Utrzymacie taką dyspozycję do wrześniowych mistrzostw świata w Liverpoolu?
To mistrzostwa świata są dla nas najważniejszą imprezą i dopiero do nich będziemy się przygotowywać naprawdę mocno. Ostatnio rozmawiałem z Julką Szeremetą i proponowałem jej, by minimalnie mocniej przycisnąć już teraz. Ona jednak sama powiedziała, że czuje, że to nie jest jeszcze stuprocentowa motywacja, a ta przyjdzie dopiero przed mistrzostwami świata. Mam podobne odczucia.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty