Henryk Petrich. Mógł być mistrzem, ale podczas walki przestał widzieć
Po olimpijski medal miał lecieć już do Los Angeles, ale 17 maja 1984 roku PKOl ogłosił bojkot igrzysk. Hiobowe wieści dopadły Petricha na zgrupowaniu w Cetniewie. - Dostaliśmy już mundurki i szykowaliśmy się do wyjazdu. Słyszałem nawet, że niektórzy posprzedawali mieszkania, aby później na stałe pozostać w Ameryce - wspomina.
Kuba zamiast USA
Bokserzy w 1984 roku za ocean polecieli. Zamiast do Los Angeles, trafili jednak na Kubę, gdzie odbyły się zawody "Przyjaźń-84" (kilkanaście lat później medalistom przyznano emerytury olimpijskie). Bokserzy zdobyli tam trzy medale, łupem Petricha padło srebro. - Obsada była mocniejsza niż w Los Angeles - opowiada nasz rozmówca.
Nagrody miały być w dolarach, ale sportowcom wypłacono je już w kraju po zbrodniczym kursie. Petrich wybrał marki z NRD. Wystarczyło na zakup malucha.
Pobyt w Hawanie dostarczył wrażeń. - Początkowo mieszkaliśmy w barakach w ośrodku sportowym. Spaliśmy pod baldachimami, bo jak jakiś moskit wleciał do pokoju, nie było zmiłuj. Całe ramię czerwone. Rano mieliśmy przebieżki bez koszulek i wytykaliśmy, jak kogo ładnie pogryzły - śmieje się Petrich.Przed samymi zawodami bokserzy przeprowadzili się do hotelu. - Było widać, że to obiekt po Amerykanach. W pokojach klimatyzacja, a na parterze winda ze starym Kubańczykiem, który siedział na swoim krzesełku, pytał: "Arriva? Avacho?" i zabierał w górę albo w dół - wspomina nasz rozmówca. - Do piwiarni wchodziło się przez okno, którym był właz po wybuchu. Na ulicach nie było nic, tylko Peweksy. Rum i cygara na pamiątkę sobie kupiliśmy.
- Dzień przed wylotem do kraju obejrzałem film, gdzie samolot musiał lądować na wodzie. I później sam najadłem się strachu - opowiada Petrich. - To był Ił-86, potężna maszyna. Zaczęły się duże turbulencje. Siedziałem z tyłu i w pewnym momencie nie widziałem przodu kabiny, tak był samolot przechylony. Zbyszkowi Raubo na jego piękny mundurek wylała się cała kawa z fusami. A taki to był materiał, że po wysuszeniu spodnie skróciły się o pięć centymetrów. Szczęście, że wszystko dobrze się skończyło. Po lądowaniu biliśmy brawo.
Życie bez nokautu
Z występów w kadrze Petrich zrezygnował po występie w Seulu. Na ringu bił się jednak aż do trzydziestego piątego roku życia, dwa lata dłużej niż przewidywały przepisy. Stoczył trzysta czterdzieści osiem walk, nigdy nie przegrał przez nokaut. - Jak to się robi? Po prostu trzeba nie dać się trafić - mówi ze śmiechem.
Kiedy odwiesił rękawice, nie miał co ze sobą zrobić. - Teść córki prowadził hurtownię, więc pojawiła się myśl, że będę u niego woził jajka. Na szczęście odezwał się do mnie przyjaciel, który prowadził bufet w TVP. Tam mu pomagałem - opowiada. Wreszcie Legia otworzyła filię szkółki bokserskiej. Pomagał też Andrzejowi Gmitrukowi, gdy ten trenował Tomasza Adamka.
Dziś życie jest prostsze. Rano spotkanie z przyjaciółmi, później ryby, trzy razy w tygodniu trening. - Kiedyś graliśmy na Legii w koszykówkę przypominającą zapasy, ale teraz jesteśmy już trochę za starzy, a ja mam za sobą operację biodra - mówi Petrich. Wciąż nosi charakterystyczny wąs, choć dziś już siwy. Uśmiecha się. Musi uciekać. Jest umówiony, a po południu prowadzi zajęcia na Ursynowie. Trenują u niego i młodzi, i starzy. Kilku z aspiracjami, kilkunastu rekreacyjnie.
On ma 57 lat i wciąż nie rzuca ręcznika.