Pięściarze spotkali się w ringu po raz drugi, mając za sobą dwunastorundowe doświadczenie. W lipcu ubiegłego roku minimalnie na punkty triumfował Frampton, który odebrał wtedy Leo Santa Cruzowi miano mistrza świata.
Otwarcie mistrzowskiej walki było fenomenalne. Wydawało się, że lepiej w tę rywalizację wszedł Santa Cruz, ale w końcówce premierowej odsłony Frampton zerwał się z huraganowym atakiem. Trwała totalna wymiana ognia.
Meksykanin był pięściarzem aktywniejszym, wywierającym presję, z kolei Brytyjczyk świetnie potrafił skrócić dystans, a także skutecznym balasem unikał wielu ataków przeciwnika. Latynos był niesamowicie zawzięty i regularny, umiejętnie stosując pressing.
Santa Cruz odrobił zadanie domowe i wiedział, jak uprzykrzyć życie rywalowi. A ten miał problem ze zniwelowaniem różnicy w warunkach fizycznych, szczególnie w zasięgu ramion na korzyść pięściarza z Ameryki Południowej.
Kibice zgromadzeni w hali MGM Grand w Las Vegas podrywali się z krzesełek wielokrotnie, bowiem potyczka generowała duże napięcie emocjonalne. Po kolejnych dwunastu starciach sędziowie znowu byli niejednomyślni. Stosunkiem głosów dwa do remisu (114-114, 115-113 i 115-113) zwyciężył Leo Santa Cruz, odbierając pas WBA.
Po ogłoszeniu werdyktu zawodnicy wyrazili chęć dopełnienia trylogii i trzeciego spotkania między linami.
ZOBACZ WIDEO To dlatego Joanna Jędrzejczyk woli trenować w USA