Pobity przez Gestapo, szykanowany przez komunistów. Zygmunt Chychła był nie do pokonania

Zdjęcie okładkowe artykułu: Newspix / NEWSPIX.PL / Na zdjęciu: Zygmunt Chychła
Newspix / NEWSPIX.PL / Na zdjęciu: Zygmunt Chychła
zdjęcie autora artykułu

Legendarny polski bokser, Zygmunt Chychła, przez ostatnie pięć lat kariery nie przegrał pojedynku. Życie nauczyło go, jak dać sobie radę z hitlerowskimi Niemcami i Sowietami. Walka w ringu to przy tym łatwizna.

W tym artykule dowiesz się o:

Zygmunt Chychła w 1952 roku zdobył olimpijskie złoto. Wrócił do Polski jako bohater, a przed nim były mistrzostwa Europy. Wszyscy chcieli, żeby wystąpił. Dla komunistycznej Polski liczył się efekt, mało kto przejmował się bokserem. Ten skarżył się na kaszel. Badania wykazały, że ma gruźlicę. Chciał skończyć karierę, ale po badaniach Chychła usłyszał, że choroba się cofnęła i może wystąpić na ME w Warszawie.

To nie była prawda. Bokser po turnieju poczuł się gorzej. Swoje zrobił - zdobył złoto. Wielka jama w płucach była już jego problemem. W 1953 roku, krótko po ME, opuścił ring na stałe. 19 lat później opuścił Polskę.

Na front

Treningi zaczynał w roku rozpoczęcia II wojny światowej. Miał wtedy 13 lat, a pierwszy raz rękawice założył trzy lata wcześniej. To był prezent od wuja. Zaraz po wybuchu wojny brat Zygmunta Chychły, Jan, został wywieziony do obozu koncentracyjnego, a stamtąd trafił na front wschodni, gdzie zmarł w 1944 roku. Ojciec boksera, Józef, nie chciał podpisać volkslisty. Został pobity, stracił pracę, a rodzina Chychłów została uznana za bezpaństwowców.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: sprinterzy w szoku! Tego na mecie nie spodziewali się

Pięć lat później 18-letni Zygmunt Chychła został wcielony do Wehrmachtu. Wiadomo, że w czasie wojny był zatrzymywany przez Gestapo i bity podczas przesłuchań. Teraz poszedł w kamasze. Wyboru nie miał - jak nie idziesz, zostaniesz rozstrzelany.

Niemcy wiedzieli, że przegrają wojnę, brali do wojska kogo popadnie. Chychła trafił do Francji, ale uciekł, przekroczył linię frontu i się poddał. Wylądował we Włoszech. Tam zasilił szeregi 2. Korpusu Polskiego pod dowództwem Władysława Andersa, wsławionego zaciętymi walkami przy zdobywaniu Monte Cassino. Równocześnie pokazał bokserski talent, nokautując przeciwników z Anglii czy Włoch.

Po skończonej wojnie Chychła wrócił do Polski, a w 1947 roku trafił do kadry Feliksa Stamma. Pokazał umiejętności, którym nie przeszkadzała pamiątka z frontu - brak części palca w prawej dłoni (inna wersja mówi, że palec stracił jeszcze przed wojną w sieczkarni). Szybko piął się w hierarchii. Miał 170 cm, ważył ok. 66 kg. Nie stawiał na siłę, ale na szybkość i skuteczne wyprowadzanie ciosów. Trudno było go powalić, dostał ksywę "twardy Kaszub".

Wystąpił w kadrze, potem na ME i igrzyskach w Londynie 1948. W obu turniejach doszedł do najlepszej ósemki. Po występach na olimpiadzie nie przegrał już żadnej walki do końca sportowej kariery. Od tamtej pory szedł jak burza. W 1951 roku został mistrzem Europy w wadze półśredniej. Rok później Helsinki i wygrany olimpijski finał z reprezentantem ZSRR, Siergiejem Szczerbakowem. To był pierwszy złoty medal bokserski ze szkoły "Papy" Stamma.

Wtedy zaczęły się kłopoty ze zdrowiem. Lekarze zlekceważyli objawy gruźlicy, na dodatek czuli presję, żeby nie panikować i pozwolić Chychle wystąpić na ME w Warszawie w 1953. Okłamali go, że jest lepiej. Po turnieju nie było już wątpliwości: zaawansowana choroba. Wylądował w szpitalu, potem w sanatorium, ale do sportu nie wrócił. Skończył wielką karierę w wieku 27 lat. Na 263 walki wygrał 241.

Pojawił się ponownie między ringami, ale tylko jako trener. Równocześnie pracował w PKP i starał się o wyjazd z rodziną do RFN. Jego żona pochodziła z Królewca, była Niemką. Powód wyjazdu: chcieli - ona, on i ich trzech synów - połączyć się z jej rodziną. Władze państwowe jednak nie chciały słyszeć o wyjeździe swojej bokserskiej gwiazdy.

Bilet w jedną stronę

Kiedy był im potrzebny, komuniści potrafili wykorzystać pięściarskiego bohatera. W 1951 roku wracał z ME w Mediolanie. Na pierwszej stronie "Przeglądu Sportowego" ukazał się list popierający apel stalinowskiej Światowej Rady Pokoju. List wzywał do ograniczenia stosowania broni jądrowej. Pod apelem - podpis Chychły, który nie miał o niczym pojęcia. Kiedy w walce o złoto ME 1953 ponownie pokonał w finale Szczerbakowa, o zmianę finałowego werdyktu zaapelowali... polscy działacze bokserscy. Tak bardzo chcieli przypodobać się sowieckiej władzy. Nie udało się, wynik pojedynku utrzymano w mocy.

Pokonanie Szczerbakowa jednogłośnie na punkty w olimpijskim finale w Helsinkach było cenne, medale ME także, ale po skończeniu kariery rodzina Chychłów biedowała. Wszyscy zapomnieli o mistrzu. Zaczął się leczyć, potrzebował pieniędzy. Wtedy nikt mu nie pomagał poza kolegami z bokserskiej kadry. Chychła nie chciał jednak "jałmużny" i pozbywał się wszystkiego, co miał w domu, wyprzedając m.in. sportowe puchary i medale.

Plany wyjazdu do RFN zaczęły przybierać na sile. Praca trenera była kiepsko płatna, a do Niemiec wyjeżdżali po kolei członkowie rodziny żony. Schorowany Chychła dorabiał jako pomocnik w porcie, ale wniosek o wyjazd naraził go na szykany Służby Bezpieczeństwa. Był zwalniany z kolejnych miejsc pracy, ledwie wiązał koniec z końcem.

Wreszcie w 1972 roku wyjechał do RFN. Mógł wcześniej, ale nie zgodził się donosić na innych emigrantów. Nasłuchał się wiele razy, że jest folksdojczem i nie docenia tego, co ludowa ojczyzna dla niego zrobiła. Komunistyczne władze próbowały wymazać go z pamięci kibiców. Jego nazwisko zniknęło z książek czy gazet.

Wtedy były mistrz olimpijski pracował już w Deutsche Bahn. Rząd PRL robił wszystko, żeby utrudnić mu kontakt ze starymi znajomymi. Ci na wszelki wypadek odwrócili się od niego. Wyjazd do Niemiec był biletem w jedną stronę, Zygmunt Chychła nie miał prawa wjazdu do Polski.

Polska przypomniała sobie o nim dopiero po 1989 roku. W 2003 roku słynny bokser dostał tytuł Honorowego Obywatela Gdańska. Zmarł sześć lat później w Domu Seniora w Hamburgu. Dzisiaj, 26 września, mija 11. rocznica śmierci Zygmunta Chychły.

CZYTAJ TAKŻE Boks. Krzysztof "Diablo" Włodarczyk: Chcę jeszcze raz poczuć, jak to jest na szczycie

CZYTAJ TAKŻE Fame MMA. Odkurzył zdjęcie z albumu. Tak Marcin Najman zmienił się przez 19 lat

Źródło artykułu:
Komentarze (1)
avatar
Szef na worku
26.09.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Kiedyś się mówiło,że nie do pokonania są dwie rzeczy: armia czerwona i polski turysta.