W tym artykule dowiesz się o:
Pierwsza miłość - futbol amerykański
Dominic Breazeale zanim trafił do boksu próbował swoich sił w innej dyscyplinie, która również wymaga charakteru i siły fizycznej. Od szóstego roku życia trenował futbol amerykański, będąc kapitanem i gwiazdą miejscowej drużyny Alhambra High.
Później grał na college'u w San Antonio, następnie trafiając na Uniwersytet w Colorado. Słynął z atomowego kopnięcia i wysokiej skuteczności podań na poziomie blisko 60 proc.
Na boisku obstawiał pozycję quarterbacka, czyli zawodnika rozgrywającego, odpowiedzialnego za ofensywę. Marzył o tym, by po zakończeniu edukacji trafić do elitarnej NFL. Wylądował jednak w kalifornijskim Carson, mieście słynącym ze znakomitego szkolenia pięściarzy. I nagle jego priorytety zupełnie się odwróciły, pozostał przy sporcie, ale boisko zamienił na ring.
Aż trudno uwierzyć w to, że rękawice po raz pierwszy założył na ręce w wieku 23 lat. O tym na następnej stronie.
Olimpijski start
Treningi pięściarskie rozpoczął dopiero w wieku 23 lat - analogicznie na tym etapie życie Artur Szpilka miał za sobą karierę amatorską i 11 stoczonych pojedynków na zawodowstwie (oraz odsiadkę w zakładzie karnym).
Po pierwszej sesji sparingowej, gdy Breazeale solidnie oberwał od rywala, ponoć poważnie zastanawiał się, czy warto brnąć w zupełnie nową dla siebie dyscyplinę sportu.
Wytrwałości nie zabrakło. Trzy lata później Breazeale był już czołowym pięściarzem kategorii superciężkiej w amerykańskim boksie olimpijskim. W 2012 roku został krajowym mistrzem i to był początek olimpijskiej drogi. Udanie przebrnął przez kwalifikacje i poleciał do Londynu, by rywalizować o upragniony medal.
Na igrzyskach olimpijskich sukcesu nie osiągnął, przegrał w pierwszej rundzie 8-19 z Rosjaninem Magomedem Omarowem. Niedługo później zdecydował się rozpocząć profesjonalną karierę.
Zaraz po przejściu na zawodowstwo o pomoc poprosił go legendarny czempion wszechwag, pogromca Andrzeja Gołoty. O tym na następnej stronie.
Pomagał legendzie
W 2013 roku, gdy na koncie miał pięć zawodowych zwycięstw (pięć przez nokaut), otrzymał wyjątkowe zaproszenie. O pomoc w treningach poprosił go legendarny czempion królewskiej dywizji wagowej, Riddick Bowe. Polscy kibice pamiętają z pewnością Amerykanina z dwóch kontrowersyjnych potyczek z Andrzejem Gołotą - w 1996 roku "Andrew" przegrał dwukrotnie przez dyskwalifikację, choć w ringu momentami dominował nad "Wielkim Tatusiem".
Bowe szukał solidnego, ciężkiego sparingpartnera, bowiem przygotowywał się do powrotu do sportu. Co prawda weteran mógł zapomnieć o bokserskich walkach, ponieważ miał zabraną licencję, ale przyjął przedziwną propozycję z Tajlandii. Rywalizował z Legwenem Gołowinem podczas potyczki w formule muay-thai. Oczywiście został sponiewierany i przegrał przez techniczny nokaut w drugiej rundzie.
- Oglądałem jego walki z Gołotą i Holyfieldem. Fakt, że weteran prosił mnie o pomoc w zbudowaniu odpowiedniej dyspozycji wiele dla mnie znaczył. Bowe powiedział mi, że nie można kolejnego obozu treningowego traktować tak samo, trzeba szukać nowych inspiracji - powiedział.
Wielki Kłopot
Kolejne zwycięstwa przysparzały Breazeale'owi popularności i posłuchu w środowisku bokserskim. Amerykanin zyskał przydomek "Wielki Kłopot", ze względu na siłę fizyczną, jak i gabaryty. Mierzy 201 cm (dokładnie tyle samo, co ostatni pogromca Szpilki, czempion WBC Deontay Wilder), zasięg ramion to 207 cm. Waga pięściarza z Kalifornii oscyluje pomiędzy 112 a 118 kg. Jest wyraźnie potężniejszy od "Szpili", który ma 192 cm wzrostu (zasięg 194 cm) i waży w granicach 105 kg.
Faktycznie rywale mieli z nim kłopoty, ale i on musiał zmagać się z tarapatami. We wrześniu 2015 roku pokonał po bardzo kontrowersyjnym werdykcie Freda Kassiego, a cztery miesiące później zastopował Amira Mansoura, ale po drodze sam leżał na deskach.
W czerwcu tego roku doczekał się jednak swojej wielkiej szansy, stając w szranki z czempionem federacji IBF, Anthonym Joshuą. O tym na następnej stronie.
Lanie zamiast pasa
25 czerwca tego roku zaatakował tron organizacji International Boxing Federation. Posiadacz pasa, mistrz olimpijski z Londynu, był oczywiście zdecydowanym faworytem bukmacherów i ekspertów. Breazeale niewiele robił sobie z tych prognoz i na każdym kroku zapowiadał, że zaszokuje Wielką Brytanię i wróci do Stanów Zjednoczonych z cennym trofeum.
Pojedynek odbył się w londyńskiej hali O2 Arena, a komplet blisko 20 tysięcy biletów sprzedano w zaledwie... pół godziny. Zgodnie z przypuszczeniami, Joshua od początku zdominował oponenta, co prawda momentami jego gabaryty sprawiały mu problemy, ale nie oddał na dłużej inicjatywy.
Koniec nastąpił w siódmym starciu - Breazeale dwukrotnie lądował na deskach po mocnych ciosach sierpowych i nie zdołał dojść do siebie.