Mateusz Puka, WP SportoweFakty: W tym roku nie startował pan jeszcze w żadnych zawodach. Co się dzieje?
Dawid Tomala, mistrz olimpijski w chodzie sportowym z Tokio: W moim życiu dzieje się bardzo dużo, ale akurat te rzeczy nie są związane ze sportem. Nie wiem, czy dalej będę w sporcie.
Dlaczego?
Poprzedni sezon mnie zmiażdżył. Przysypał mnie gruzem, spod którego chciałbym się wydobyć, ale na razie nie mam motywacji. Po prostu chód przestał mi sprawiać radość i kojarzy się już raczej tylko ze złymi momentami. Od sierpnia zeszłego roku w mojej głowie ciągle pojawiają się myśli, czy to ma dalej sens, czy warto to kontynuować. Panicznie boję się tego, że miałbym trenować kolejne cztery lata, a wszystko mogłoby skończyć się tak, jak przed igrzyskami w Paryżu.
ZOBACZ WIDEO: "Nas nawet nie słuchają". Lebiediew krytycznie o sędziach
Od zdobycia przez pana złota olimpijskiego w Tokio nie minęły jeszcze cztery lata. Dlaczego od tego czasu zmieniło się aż tak wiele?
Wykończyły mnie kontuzje i problemy ze zdrowiem. Przez to spadła forma i motywacja. Kluczowym momentem kariery był jednak lipiec 2024, gdy dowiedziałem się, że nie jadę na igrzyska. Wykreślono mnie z listy olimpijczyków, mimo iż byłem już spakowany. Ktoś uznał, że jestem za słaby, by bronić tytułu mistrza olimpijskiego w Paryżu. Niedługo będę obchodził 36. urodziny, a w takim wieku trzeba wierzyć w to, co się robi, bo inaczej nie ma sensu wychodzić na trening.
Czy to oznacza, że przestał pan trenować?
Po igrzyskach w Paryżu nie wyszedłem na trening chodu przez kolejnych pięć miesięcy. Po prostu nie mogłem się przełamać.
Teraz wrócił pan do normalnego reżimu treningowego?
Obecnie jestem w treningu, ale to już nie są takie intensywności, jak choćby w zeszłym roku. Kiedyś sport był całym moim życiem, a dzisiaj to około 40 procent moich aktywności. Trenuję, by być w dobrej formie, ale głównie biegam lub jeżdżę na rowerze. Chód nie sprawia mi żadnej radości. W jednym tygodniu w ogóle nie chodzę, a w drugim mam kilka treningów z rzędu. Za każdym razem robię to jednak z rozsądku, a nie z przyjemności.
Zamierza pan wrócić do mocnych treningów?
Postanowiłem, że nie będę robił nic na siłę. Do mocnych treningów wrócę, gdy będę na nie gotowy psychicznie i będzie mi to sprawiało radość. Szukam iskierki, która na nowo rozpali moją miłość do tej dyscypliny. Na razie kupiłem sobie rower i bardzo lubię na nim jeździć. Chodzi mi po głowie, by wziąć udział w zawodach triathlonowych.
Czy te problemy to efekt decyzji władz PZLA, które nie wzięły pana na igrzyska olimpijskie do Paryża?
Ta decyzja spowodowała u mnie załamanie psychiczne. Nie chcę dużo o tym mówić, ale proszę mi wierzyć, było ze mną naprawdę źle. Do dzisiaj muszę zresztą przepracowywać to z psychologami. Do Paryża miałem jechać jako mistrz olimpijski i to przecież ja wywalczyłem kwalifikację dla sztafety. Ostatecznie nie wiem nawet, kto podjął decyzję, by zostawić mnie w Polsce i na jakiej podstawie. Do dzisiaj mnie to boli i pewnie będzie boleć już do końca życia. Nigdy się z tym nie pogodzę. Dowiedziałem się o tym tak naprawdę kilka dni przed planowanym wylotem na igrzyska. Byłem nawet jako gość na ceremonii ślubowania olimpijskiego. To miało być moje święto, a przemieniło się w koszmar.
Przedstawiciele PZLA tłumaczyli, że tuż przed igrzyskami w wyższej formie byli Maher ben Hlima i Artur Brzozowski.
Maher faktycznie był bardzo mocny, ale już po starcie indywidualnym okazało się, że ma problemy i było jasne, że nie uda mu się zregenerować do sztafety. Artur z kolei od razu mówił, że jedzie do Paryża tylko na start indywidualny. W tych okolicznościach brak dowołania mnie traktuję jako kolejną bardzo bolesną szpileczkę.
I co teraz?
Nie złożę dzisiaj żadnej deklaracji. Po prostu daję sobie czas do końca roku, by znów zakochać się w chodzie sportowym. Obecnie pozrywano ze mną wszystkie kontrakty reklamowe, a w sporcie mogę być dzięki obecności w Centralnym Wojskowym Zespole Sportowym. Jestem im wdzięczny za wsparcie, bo bez tego już kilka miesięcy temu zakończyłbym karierę.
Planuje pan w ogóle jeszcze jakiś start w zawodach?
Nie mam nic konkretnego na myśli, ale być może wystartuję gdzieś w drugiej części sezonu. Nie interesuje mnie jednak wyjazd na zawody tylko po to, by się przejechać. Na razie musiałbym odbudować szybkość, a do tego potrzeba przynajmniej 6-8 tygodni mocnych treningów. Nie jestem na to gotowy. W sierpniu odbywają się mistrzostwa Polski w chodzie na 10 kilometrów, więc to może będzie dobra okazja. Mogę zapewnić, że gdy tylko wróci mi radość z chodzenia, to kibice szybko się o tym dowiedzą.
Sam powiedział pan, że dzisiaj sport to zaledwie 40 procent pana aktywności. To czym zajmuje się pan przez większość czasu?
Szukaniem swojej drogi po karierze sportowej. Uczestniczę w wielu spotkaniach, wygłaszam mowy motywacyjne, szukam swojego miejsca w biznesie. Poza tym kupiłem sobie starszy samochód i powoli go remontuję. Jestem fanem motoryzacji i w końcu mam czas na takie przyjemności.
Już wie pan, co mógłby pan robić po zakończeniu kariery?
Zapewne odnalazłbym się w marketingu. Chodzi mi jednak po głowie, by zostać w sporcie jako trener. Chciałbym się dzielić swoim doświadczeniem, bo sporo widziałem i sporo przeżyłem. Ciągłe brakuje mi zawodów i rywalizacji, więc może w ten sposób zrekompensowałbym sobie brak startów. Mam nadzieję, że pod koniec roku będę znał już swoją drogę życiową na kolejnych kilka lat.
To wszystko brzmi bardzo smutno. Co w takim razie trzyma pana jeszcze przy sporcie?
Poczucie, że nie jestem spełnionym sportowcem. Chciałbym udowodnić sobie i innym, że jestem w stanie wrócić do światowej czołówki. Moim marzeniem jest wywalczyć jeszcze medal mistrzostw Europy. Czuję, że byłoby mnie na to stać. Obecnie bardzo blokuje mnie głowa, a bez tego nie ma szans na rywalizację na najwyższym poziomie. Musiałby się wydarzyć dużo rzeczy, by to się zmieniło, ale to nie jest niemożliwe.
Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty