Jak zarobić pierwszy milion w esporcie. "Nie rzucaj szkoły"

Esport to często "praca marzeń", ale chętnych jest bardzo dużo. - Trzeba być charyzmatycznym, potrafić współpracować w grupie, być odpornym na krytykę i posiadać odrobinę empatii - wylicza Patryk Jończyk z polskiej drużyny AGO Esports.

Bartosz Zimkowski
Bartosz Zimkowski
rozgrywka w esporcie Getty Images / Cooper Neill / Na zdjęciu: rozgrywka w esporcie
Esport szturmem zdobywa kolejne rynki. Rozwija się tak szybko, że brakuje rąk do pracy. I już nie chodzi tylko o samych esportowców, ale ludzi pracujących wokół różnych eventów. Wielkie koncerny zaczynają inwestować w wirtualną rozgrywkę, a nagrody w turniejach to często miliony dolarów. Nic więc dziwnego, że chętnych do gry jest coraz więcej.

- Przede wszystkim należy wyzbyć się strachu - mówi WP SportoweFakty Patryk Jończyk, oficer prasowy AGO Esports, jednej z najlepszych polskich drużyn esportowych. - Moim zdaniem, aby zaistnieć jako esportowiec w szerszej skali, należy być osobą charyzmatyczną, dobrze komunikującą się, potrafiącą współpracować w grupie, a także posiadać odrobinę empatii. Dodatkowo taka osoba powinna mieć ciągle spokojną głowę oraz być odporna na krytykę, ponieważ tej w esporcie nie brakuje. Osobę posiadającą te wszystkie cechy jest jednak bardzo ciężko znaleźć - dodaje gorzko.

Tort, którym można się częstować, jest ogromny. W tym roku pękła granica miliarda dolarów przychodów w esporcie. A to początek, bo raporty jasno wskazują, że to wcale nie jest szczyt elektronicznego sportu. Eksperci przewidują, że w kolejnych latach wzrost będzie się utrzymywał. Wystarczy też spojrzeć na wysokość nagród, które są do zdobycia w niektórych turniejach. Na The International w grze Dota 2 organizatorzy przygotowali, bagatela, 25 mln dolarów. To najwyższa w historii pula nagród w sportach elektronicznych. Warto wspomnieć, że jeszcze siedem lat temu w The International esportowcy walczyli o 1,6 mln dolarów. To ponad 15-krotny wzrost!

Takie sumy działają na wyobraźnię. Fani często oglądają rozgrywki przed komputerem i pytają samych siebie: czy ja nie dałbym rady? I tak powstaje plan o "pracy marzeń", jak często określany jest esport. Co chwilę pojawiają się nowe organizacje, które mają wielkie plany. Ubierają swoich zawodników w koszulki, ci robią szybkie zdjęcie przed lustrem i można zdobywać świat. Zawodnicy, często bardzo młodzi, rzucają szkołę i w pełni oddają się treningom. To zła droga. Mówi o tym chociażby Aleksander Szlachetko z ESL Polska. - Trzeba odpowiedzialnie podejmować decyzje i pamiętać, żeby nie była to jedyna aktywność. Nie radzę nikomu, żeby rzucał naukę i oddawał się w wir esportu - twierdzi. Wtóruje mu Jończyk, który dodaje, że często osoby aspirujące do bycia esportowcami nie mają żadnego planu działania na wypadek, gdy coś idzie nie tak. - Powtarzającym się wzorcem jest w moim odczuciu przekonanie, że ich kariera będzie trwała wiecznie. Na palcach jednej ręki można policzyć zawodników, którzy planują swoją karierę, a co za tym idzie mają plan B na wypadek gorszej formy.

ZOBACZ WIDEO "TaZ" w CS jak Kubiak w siatkówce? "Mogę tylko podziękować za takie porównanie"

Pytamy Macieja "Morgena" Żuchowskiego, esportowego komentatora, który doskonale zna środowisko, co by poradził, gdyby miał wystawić szybką radę, jak zaistnieć w esporcie. - Nie ma recepty. Oczywiście trzeba grać - bardzo dużo trenować. Zacząć od zapisywania się do lig, które mają różny poziom - poczynając od tych dla początkujących. Wtedy można powoli piąć się po szczebelkach, może ktoś nas w końcu zauważy, ale to jest cały czas "może". Są oczywiście talenty, które nagle się pojawiają i po 2-3 latach grają na najwyższym poziomie. To są jednak pojedyncze przypadki. Niestety, to jest bardzo trudny temat. Wiele młodych osób widzi się w esporcie jako graczy, ale bardzo dużo ludzi gra, a nieliczni osiągają sukces - mówi.

Żuchowski wspomina o mniejszych turniejach. Nasz redakcyjny kolega, Tomasz Szczygieł, jest doskonałym przykładem. Tylko w tym roku wygrał cztery lokalne turnieje w grze FIFA. - Organizacyjnie się znacząco od siebie nie różniły. Oczywiście w kilku przypadkach mógłbym ponarzekać, ale generalnie nie ma problemów z prostego powodu - do takiego turnieju wystarczą 2/4 stanowiska i w zależności od liczby uczestników zmagania trwają kilka godzin - opowiada. - Pamiętam, że w tamtym roku na jednym z turniejów w dużym sklepie elektronicznym były tylko 2 stanowiska na 200 chętnych. Bardzo długo czekało się na pierwsze mecze i spędziłem tam cały dzień, ale na szczęście wróciłem do domu z nowym Xboxem One S. Na innym turnieju wygrałem fotel gamingowy o wartości 1500 złotych. Były też słuchawki, koszulki czy czapki. Zazwyczaj prawdziwa nagroda jest za pierwsze miejsce, a pozostałe dwa to drobne upominki czy egzemplarz FIFA bądź pad od konsoli - wylicza.

Po takich turniejach można zdobyć kontrakt w organizacji esportowej. Oczywiście trzeba mieć sporo szczęścia, że ktoś z dużej organizacji akurat się na nim pojawi i że spodoba się nasza gra.

Zdaniem Patryka Jończyka z AGO Esports zdecydowanie łatwiej jest trafić do drużyny niż się w niej utrzymać. Częste zmiany w zespołach są widoczne gołym okiem. - Wynika to z faktu, iż aby dostać się do drużyny często wystarczą albo znajomości albo dobre umiejętności w grze w pojedynkę. Te znacznie różnią się od gry zespołowej, a właśnie podczas niej najczęściej dochodzi do kłótni. Osoby słabe psychicznie mogą po prostu nie wytrzymać presji. Najczęściej sytuacja wyjaśnia się w momencie spadku formy. To jest swego rodzaju test na to, czy ktoś się nadaje, czy nie - mówi.

Jednak kiedy już uda się utrzymać w topowej drużynie, to można liczyć na spory zastrzyk finansowy. W Polsce nie są to jeszcze ogromne kwoty, ale w zagranicznych organizacjach już tak. - Czy można zarabiać milion dolarów rocznie? W Polsce to trochę inaczej wygląda, ponieważ jest to kwestia wygrywania turniejów i pensji, którą otrzymuje się od organizacji. Jeśli natomiast spojrzymy na cały świat, to jest to jak najbardziej możliwe - przyznaje Żuchowski.

Świetnym przykładem jest tutaj Jarosław "Pashabiceps" Jarząbkowski. Od wielu lat znajduje się na szczycie w grze Counter-Strike, ale pieniądze zarabia nie tylko w swojej organizacji. Bierze udział w reklamach (nawet za granicą), jego profile społecznościowe (Instagram, Facebook, Twitter) mają w sumie ponad 1,6 mln obserwujących.

Aleksander Szlachetko zaznacza jednak, że Jarząbkowski to taki Robert Lewandowski w piłce nożnej. Chętnych do bycia jak "Lewy" w esporcie jest bardzo wielu. - Spójrzmy na to inaczej. Jest wiele zawodów, które w młodym wieku każą wybierać: sportowcy, esportowcy czy aktorzy - na samej górze zarabia się bardzo duże pieniądze, ale "dół" dostaje już dużo mniej, albo w ogóle. Tak jest chociażby w piłce nożnej. Mamy mnóstwo orlików i dzieciaków grających w piłkę, ale Lewandowski jest jeden. Esport nie jest inny pod tym względem - podsumowuje.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×