Euro 2016: Włoski mini dżoker

 Redakcja
Redakcja
Giaccherinho

Siedem goli Giaka (w Genui z Sampdorią udało mu się strzelić dwa w odstępie 120 sekund) na mecie rozgrywek to był dorobek tylko o jednego gorszy niż rok wcześniej w drugiej lidze. Wystarczający, żeby zwrócił uwagę grubszych ryb, ale żeby od razu wieloryba z Turynu? Wielu niedowierzało w sens tego transferu. De facto – najpierw rocznego wypożyczenia za 3 miliony euro.
Na tym nie koniec niespodzianek. Na inaugurację sezonu i zarazem nowego stadionu Juve, wypełnionego do ostatniego miejsca, wybiegł z Parmą w podstawowym składzie. Później różnie z tym bywało, ale jego wkładu w mistrzostwo Italii nikt nie podważał. Na tyle istotnego (23 mecze i 1 gol nie mówiły wszystkiego), żeby zasłużyć na transfer definitywny. Kolejne 4 miliony i 250 tysięcy euro i był stuprocentowym podwładnym Starej Damy z kontraktem do połowy 2015 roku. Do historii już przeszła wypowiedziana mniej więcej wtedy opinia Conte: – Gdyby był cudzoziemcem i nazywał się Giaccherinho, byłby przez wszystkich bardziej poważany.

Między pierwszym a drugim sezonem w Juve miał miejsce inny ważny etap w jego piłkarskim życiu. Kiedy Cesare Prandelli umieścił go na liście 32 piłkarzy przygotowujących się do Euro 2012, wydawało się, że przy ostatecznej selekcji jako jednego z pierwszych skreśli. W końcu Giaccherini nie miał ani głośnego nazwiska, ani co najważniejsze żadnego doświadczenia reprezentacyjnego. Żadnego! Co dotyczyło również czasów juniorskich. Jako senior nie zagrał w choćby jednym sparingu. A jednak żółtodziób pojechał i – to dopiero była bomba – zagrał od pierwszej minuty przeciwko Hiszpanii (1:1). W Gdańsku zadebiutował w kadrze i wypadł przyzwoicie. Znów przydała się jego taktyczna elastyczność, zdolność ukrycia własnego ego i poświęcenia dla drużyny. Pod tym względem jak ulał pasowało porównanie do Angelo di Livio, żołnierzyka z Juventusu i reprezentanta Włoch w latach 1995-2002, który uzbierał 40 występów w kadrze.
Oprócz cech charakteru i wykonywanych zadań łączy ich także to, że Di Livio tylko 12 razy w meczach kadry wytrwał na boisku od początku do końca. Wchodził na zmiany lub schodził przedwcześnie. Różnice też łatwo wskazać. Giaccherini na reprezentacyjną szansę czekał do 26 roku, Di Livio w dniu debiutu bliżej było do trzydziestki. Soldatino nie strzelił gola, Giaccherinho – licząc tego z Belgią – ma już cztery.

Rekordzista

Pierwszego wbił w dziewiątym występie. I od razu pobił rekord: z Haiti trafił do siatki w 19 sekundzie. Najszybciej w całej historii włoskiej kadry. O jedną sekundę poprawił osiągnięcie Salvatore Bagniego z 1984 roku i meczu z Meksykiem.
Tym samym przeskoczyliśmy do Pucharu Konfederacji z 2013 roku, na którym zbierał same pochwały. Asysty z Meksykiem i Japonią, gol z Brazylią, słupek w dogrywce z Hiszpanią. Nikt już nie odważył się powiedzieć, że jest jakąś trenerską fanaberią, że z ławki widać inaczej. O Giaccherinim już nawet surowi krytycy mówili, że jest reprezentantem pełną gębą.

Po drodze do Confederations Cup był drugi sezon w Juve. W Serie A grał mniej, pokazał się w Lidze Mistrzów i Pucharze Włoch. Jako dżoker bywał nieoceniony. Conte piał z zachwytu: – On jest wspaniałą reklamą Juventusu. Uosabia wszystkie nasze cechy: chęci, organizację, zaufanie, entuzjazm i radość. W tym sezonie grał mniej ze względu na eksplozję talentu Pogby, ale kiedy był na boisku, to zawsze pokazywał ogromną determinację.

Po drugim scudetto w pogoni za większymi pieniędzmi i kolejnymi wyzwaniami ruszył na Wyspy. W Sunderlandzie dużego szczęścia nie znalazł (po części przez kontuzje), ale co najgorsze zgubił reprezentację. Na mistrzostwa świata do Brazylii nie poleciał. W eliminacjach do Euro 2016 wystąpił tylko raz. Wrócił do ojczyzny, jednak droga z przeciętnej Bolonii do kadry nie wydawała się specjalnie krótsza i łatwiejsza. Pokonał ją. I mały znów stał się wielki.

Tomasz Lipiński

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×