Analiza: Co reprezentacja Polski zyskała podczas finałów Euro 2016

 Redakcja
Redakcja
Nawałka - ojciec sukcesu

Ta naprawdę niemała sztuka udała się przede wszystkim dlatego, że Nawałka stawił się we Francji z gotowym pomysłem na wyjściową jedenastkę. Po poprzednikach odziedziczył namiastki kadry niby opartej na zawodnikach z rozpoznawalnymi nazwiskami z solidnych zagranicznych klubów, ale do zespołu przez duże Z było bardzo, ale to bardzo daleko. Zamiast drużyny z prawdziwego zdarzenia był zlepek indywidualności, w którym brakowało kilku istotnych elementów. Trzeba było zatem wyszukać i ociosać brakujące ogniwa. Takie jak Michał Pazdan, Krzysztof Mączyński, czy Kapustka. A przy tym wszystkim - jeszcze zaryzykować, wystawiając w turnieju, o którego poziomie mogli mieć jedynie mgliste pojęcie, wysnute na podstawie telewizyjnych transmisji z poprzednich imprez. Selekcjoner, na przekór nawet niekorzystnym zdarzeniom losowym, uparcie stawiał na żelaznych faworytów, którzy odwdzięczali się - może poza meczem z Ukrainą, przed którym rozsądnie dokonał czterech zmian - konsekwentną realizacją założeń. Dodajmy, założeń oryginalnie przygotowywanych na każdego przeciwnika, które zaskakiwały Irlandię Północną, Niemców (w drugiej połowie), Szwajcarów (w pierwszej części) i Portugalczyków (w początkowych dwóch kwadransach). Praca domowa regularnie odrabiana przez selekcjonera i wdrażana przez drużynę, przełożyła się na wyniki, dzięki którym biało-czerwony zespół przedstawił się całemu światu. Sportowo - nawet jeśli gra nie była piękna (a nie była) - docenili nas właściwie wszyscy, zaś efekt promocyjny (widoczny na przykład po wpisach Russella Crowe'a; swoją drogą, otwarte jest pytanie o motywację aktora z antypodów, z podtekstem komercyjnym w tle) - był piorunujący! Pięć meczów wystarczyło, aby nieznane dotąd w skali międzynarodowej nazwiska Kapustki, czy Pazdana obiegły media nawet w Ameryce Południowej, sława Milika (nawet niemiłosiernie pudłującego) znacznie wykroczyła poza granice Unii Europejskiej, a nazwisko Nawałki było stawiane tuż obok Antonio Conte i Chrisa Colemana w rankingu największych strategów turnieju. Właściwie jedyne zastrzeżenie, jakie można kierować pod adresem naszego trenera dotyczy braku odrobiny... szaleństwa! A konkretnie - skoro wiadomo było po meczu ze Szwajcarią, że Łukasz Fabiański nie odnajduje się w serii rzutów karnych rozstrzygających kwestię awansu, a limit zmian nie był wykorzystany - przed jedenastkami w rywalizacji z Portugalią odważnego sięgnięcia po Artura Boruca. Gorzej dla nas ten konkurs na pewno by się nie skończył; tyle że o taką wiedzę mądrzejsi jesteśmy oczywiście post factum.

Kołdra była przykrótka

Potok komplementów pod adresem selekcjonera, który potrafił na mistrzostwa Europy tak przeorientować zespół, że podczas turnieju wizytówką była naprawdę skuteczna gra defensywna (podczas gdy w czasie kwalifikacji ofensywne statystki duetu Robert Lewandowski - Milik), nie zmienia jednak faktu, że kołdra, którą Nawałka miał do dyspozycji we Francji okazała się przykrótka. I to zdecydowanie! Nie licząc bramkarzy, do gry na właściwym do skali wyzwania w finałach Euro 2016 selekcjoner miał - we własnej ocenie - dwunastu i pół piłkarza. Poza dziesięcioma podstawowymi graczami z pola, Kapustka był dżokerem, Tomasz Jodłowiec dublerem Mączyńskiego, zaś Sławomir Peszko - odgrywał epizody. A grając w dwunastu, nie można nawet marzyć o zawojowaniu turnieju. Sytuacja mogła prezentować się pod tym względem oczywiście nieco lepiej, gdyby kwestie losowe nie wyeliminowały na ostatniej prostej z udziału w ME Macieja Rybusa i Pawła Wszołka. W spotkaniu z Portugalią, aż prosiło się, aby najpóźniej w 70 minucie wymienić obu skrzydłowych. Tylko jednak na takich, którzy potrafią również dobrze bronić, a akurat ten warunek spełniali zarówno Rybus, jak i Wszołek. Tymczasem Błaszczykowski grał jednak do końca - bo musiał - choć w dogrywce już właściwie nie biegał i być może również skumulowane zmęczenie miało wpływ na to, że pomylił się w serii jedenastek. Inna sprawa, że pechowiec Kuba i tak ma duże powody do zadowolenia po powrocie z Francji, ponieważ rozegrał tam turniej życia. Być może lepiej, to znaczy jeszcze lepiej, potoczyłby się dla biało-czerwonych ten turniej, gdyby eksperyment z Zielińskim wystawionym w roli fałszywego rozgrywającego na prawym skrzydle w meczu z Ukrainą się powiódł. Nawałka miał bowiem gotową alternatywę dla Piotra w osobie Starzyńskiego, tyle że kiedy się sparzył w trzeciej serii gier grupowych, to już do tej wersji ustawienia nie wracał. Co także wpłynęło na niewystarczającą liczbę rotacji w składzie, i bardzo duże wyczerpanie podstawowych zawodników.

Turniej niewykorzystanych szans

Z pewnością najbardziej krytyczna analiza sztabu kadry po powrocie z Francji dotyczyć będzie występu obu napastników. Milik, którego piłka kochała i szukała w każdym z meczów, miał problemy - i to ogromne - z precyzją. 19 strzałów i tylko jeden gol - taka statystyka musi przecież powodować ból głowy. Z kolei Lewandowski w pięciu meczach (i dwóch dogrywkach) doczekał się raptem dwóch bramkowych okazji, z których jedną wykorzystał. Pytanie, czy Arek zatracił skuteczność, gdyż nie poradził sobie z presją, czy może nie odpowiadały mu piłki przygotowane przez producenta na turniej we Francji, wcale nie jest pozbawione sensu. Nie można bowiem postawić tezy, że kończące się mistrzostwa Europy stanowiły popis bloków defensywnych. Przeciwnie - zostaną zapamiętane jako turniej niewykorzystanych przez napastników szans bramkowych. No i jako pierwsza impreza, w której na fazę pucharową zmieniono piłki, choć wcześniej tego nie zapowiadano. Najlepiej zresztą, aby wątpliwości w tej materii, i to najszybciej jak to możliwe, rozwiał osobiście Milik.

Natomiast w przypadku Roberta diagnozę można postawić bez udziału kapitana reprezentacji Polski. Po pierwsze - na Euro 2016 przyjechał daleki od topowej formy, zapewne zmęczony wyczerpującym klubowym sezonem. Po drugie zaś, tylko krótkimi fragmentami grał na pozycji numer 9, na której zresztą bywał osamotniony. Znacznie częściej widywaliśmy RL9 w bocznych sektorach, ewentualnie walczącego o piłkę tam, gdzie zwykle czynią to zawodnicy oznaczeni numerem 10. Czyli bardziej defensywne niż w eliminacjach ustawienie całego zespołu przełożyło się na powrót Lewego do... przeszłości. Czyli funkcjonowanie w drużynie narodowej na zasadach - porównywalnych lub wręcz identycznych - jakie obowiązywały podczas kadencji selekcjonera Waldemara Fornalika.

Wyniki osiągnięte podczas Euro 2016 bronią decyzji podejmowanych przez trenera Nawałkę, bronią również wykonawców, na których postawił. Po powrocie do kraju nie będzie więc żadnych rozliczeń i przykrego publicznego rachunku sumienia, do którego nie ma żadnego powodu. Tyle że mimo osiągnięcia przez biało-czerwonych wyniku ponad plan minimum, można wskazać sporo rezerw/niedociągnięć w grze zespołu. Co oznacza, że drużyna Nawałki ma szansę prezentować się lepiej, to znaczy bardziej efektownie i skuteczniej. Można zatem spokojnie kontynuować pracę, szlifować schematy i poszerzyć selekcję; słowem - harmonijnie rozwijać zespół. O ile oczywiście prezes Zbigniew Boniek szybko dojdzie do porozumienia z selekcjonerem w sprawie nowej umowy.

Adam Godlewski

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×