Cezary Wilk występował w Koronie Kielce, Wiśle Kraków, Deportivo La Coruna i Realu Saragossa, ale z powodu problemów ze zdrowiem musiał przedwcześnie, bo już w wieku 31 lat, zakończyć karierę. Po przejściu na piłkarską emeryturę (2018) osiadł w Hiszpanii. Z perspektywy mieszkańca tego kraju ocenia występ przeciwko Słowacji i szanse Polski w sobotnim meczu z dwukrotnymi mistrzami Europy.
- Krytykować trzeba, ale z chłodną głową. Przede wszystkim powinni pamiętać o tym ci, którzy byli w środku tego wszystkiego - byli piłkarze i trenerzy. Często mam wrażenie, że mamy samych wybitnych trenerów, którzy dochodzili do finału Ligi Mistrzów lub wygrywali jakieś mistrzostwa - zauważa.
Marcin Borciuch, WP SportoweFakty: W Hiszpanii czuć atmosferę Euro 2020?
Cezary Wilk, dwukrotny reprezentant Polski: Mogę tylko mówić, jak jest w Galicji, ale tutaj w ogóle nie czuć atmosfery Euro. Kompletnie nie wiadomo, że taki turniej właśnie trwa. Na pewno ludzie w domach czy w licznych barach oglądają spotkania. Natomiast nie ma co się oszukiwać, że ta impreza wywołuje w La Corunii emocje. Kibice tutaj bardziej emocjonowali się rozstaniem Sergio Ramosa z Realem Madryt niż zbliżającym się meczem Hiszpania - Polska. Fani też zdają sobie sprawę, że drużyna nie jest w tym momencie najmocniejsza, ale szykowana jest na przyszłość. Każdy wynik po wyjściu z grupy będzie uznawany jako sukces. Dlatego też te emocje są mniejsze niż przy okazji poprzednich turniejów.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piękny gest duńskich fanów dla Christiana Eriksena. Robi wrażenie!
Może Hiszpanie są zmęczeni piłką, mają przesyt futbolu?
Myślę, że przesyt to za mocne słowo, biorąc pod uwagę Hiszpanów. Faktycznie, miniony sezon był dość mocno zwariowany, natężenie meczów było naprawdę duże. Ale to jest kraj, który chłonie piłkę nożną w każdej postaci, więc nigdy nie będzie dla nich za dużo meczów. Kwestia kibicowania reprezentacji Hiszpanii jest skomplikowana. To zróżnicowany kraj, nie każdy utożsamia się z reprezentacją. Kadra musiałaby wejść do finału, żeby wszystkich zjednoczyć ze sobą.
A jak hiszpańscy kibice odebrali bezbramkowy remis ze Szwecją?
Wbrew pozorom, pozytywnie odebrali ten wynik. Wszyscy byli zadowoleni z gry. To, jaki futbol prezentowali, jaki pomysł miał Luis Enrique, było zadowalające. Mają też dystans do reprezentacji, dają jej margines błędu. Jeżeli jest ten remis, ale futbol był efektowny i fajnie się go oglądało, to to odbiór jest pozytywny. Fani mają jedynie pretensje do Alvaro Moraty, że nie wykorzystuje sytuacji. Tutaj wszyscy grzmią, że powinien grać od początku Gerard Moreno. Znając Luisa Enrique, im częściej ludzie będą żądali gry Moreno, to zdecydowanie postawi na Moratę. To taki trener, który zawsze działa według własnej wizji. Jeżeli ktoś mu coś narzuca, to on z premedytacją postąpi wbrew wszystkim. On lubi też dać piłkarzom taką pewność, okazać zaufanie i chce, żeby się zrehabilitował za błędy. Tym bardziej że Morata świetnie grał, jeśli chodzi o konstruowanie akcji, znakomicie radził sobie w defensywie.
Enrique już zapowiedział, że Morata na pewno zagra z Polską. Piłkarze ufają trenerowi, on ufa im, ale nie zdarzyło mu się jeszcze powtórzyć "11".
To jest klucz do budowy zdrowej kadry. Należy dążyć do tego, żeby zbudować zaufanie i więź z zawodnikami, żeby odczuwalna była chemia. Piłkarze powinni czuć, że trener im pomaga. Natomiast środki, jakie trener dobiera, to jest już kwestia indywidualna. Możliwe, że chce, żeby była cały czas rywalizacja. Enrique ma też umiejętność odnajdywania się w trudnych, zmiennych sytuacjach, gdzie potrzeba szybkich decyzji.
Teraz widziałem, że jest dyskusja w Polsce, czy to dobrze, że Paulo Sousa tak szybko ogłosił Wojciecha Szczęsnego pierwszym bramkarzem. Łatwo teraz komentować, czy decyzja była trafna, czy nie, ale dlaczego nie było takiej dyskusji, kiedy przekazana była ta decyzja? Wtedy były same opinie, że tak należało zrobić.
Sousa ma zaufanie polskich piłkarzy, ale nie ma zaufania dziennikarzy i kibiców. Komentują, że dali się nabrać na jego bajki o pięknej grze.
Trenera i piłkarzy zawsze rozlicza się z wyników. Dla krytyków i hejterów nie ma znaczenia, co trener mówi na konferencjach prasowych, w przerwie meczu, na odprawach. Jeśli Paulo Sousa osiągnie z Hiszpanią pozytywny rezultat, to wszyscy zapomną o jego wadach, o wszystkim, co wytykali po spotkaniu ze Słowacją. W ogóle mam do zarzutów wobec niego bardzo duży dystans. One często stawiane są pod wpływem emocji, nawet po jednym gorszym spotkaniu, jednym złym zagraniu, jednym straconym golu. Mamy manię deptania każdego, kto popełni jakikolwiek błąd.
Przyjęło się, że jesteśmy prawdziwymi mistrzami w narzekaniu...
W hiszpańskich mediach w relacjach z meczu Polska - Słowacja podkreślano, że była czerwona kartka, graliśmy w dziesiątkę i gdyby nie to, spotkanie mogło zupełnie inaczej się potoczyć. Polska bardzo dobrze zaczęła drugą połowę, przejmowała kontrolę nad meczem. A w Polsce strzela się do piłkarzy z każdej możliwej strony. Krytykować trzeba, ale z chłodną głową. Przede wszystkim powinni pamiętać o tym ci, którzy byli w środku tego wszystkiego - byli piłkarze i trenerzy. Często mam wrażenie, że mamy samych wybitnych trenerów, którzy dochodzili do finału Ligi Mistrzów lub wygrywali jakieś mistrzostwa. Zapominają, że byli podobnej sytuacji. Też kiedyś zostali zwolnieni po serii porażek, bo nie potrafili pomóc drużynie.
Czy Hiszpanie obawiają się Roberta Lewandowskiego?
Główne założenie piłki hiszpańskiej to ofensywna gra i zmęczenie swojego rywala. Na Roberta Lewandowskiego powinien zwrócić uwagę każdy piłkarz. Jednak Hiszpania nie będzie dostosowywać taktyki pod rywala, jest zbyt silnym zespołem. Tym bardziej nie będzie tego robić pod reprezentację Polski, która nie jest potentatem. Myślę, że nikt nikogo się tu nie boi. Dziennikarze hiszpańscy ostrzegają przed nim, bo to polski piłkarz, o którym najwięcej wiedzą, jest tutaj najbardziej znany, szanowany, doceniany. O nim się najwięcej mówi. Hiszpania skupi się jednak na sobie i swoim sposobie grania, nie będzie się martwiła rywalem.
Hiszpania lubi ofensywną piłkę, ale w ostatnich meczach źle się jej gra z zamkniętymi zespołami. Zakładając, że będziemy mieli szczelną defensywę, możemy coś ugrać jak Grecja czy Szwecja albo być blisko tego jak Gruzja?
Szansa jest zawsze. Większość z nas podejrzewa, jak ten mecz będzie wyglądać. W spotkaniach, które wymieniłeś, Hiszpania absolutnie zdemolowała swoich rywali pod względem posiadania piłki, ale brakowało jej finalizacji. Wciąż są poszukiwania tego goleadora, który regularnie będzie wykańczał jedną lub dwie sytuacje. To dziś jest ich duża bolączka. Potrafią zdominować przeciwnika, ale pozostawiają go przy życiu, nie strzelając goli. Jeśli grasz z takim rywalem, który ma tak świetnie wyszkolonych technicznie piłkarzy, to swoich szans będziesz szukać przede wszystkim w kontrach. Myślę, że takie będzie nastawienie polskiej drużyny. Chyba nie będziemy mogli sobie pozwolić na inną grę. Może zostaniemy czymś zaskoczeni...
Sousa lubi grać ofensywną piłkę i chce, by jego drużyna prowadzi grę, ale w sobotnim meczu ma zmienić strategię.
Myślę, że w tym momencie nie mamy zawodników, by zagrać tu ofensywnie, np. trzema napastnikami. Z całym szacunkiem do umiejętności naszych napastników, to nie jest to jednak taki poziom, byśmy mieli duże profity w meczu przeciwko Hiszpanii. Ofensywne granie by się tutaj nie sprawdziło. Sousa musi dostosować swój pomysł na grę do materiału ludzkiego, który posiada, a nie odwrotnie.
Piłkarze zapewniają, że nie popełnią błędów ze Słowacją, są nastawieni tylko na zwycięstwo, a Jan Bednarek mówi o polskiej husarii. Wierzysz w ich słowa?
Moja wiara tu nie ma znaczenia. Oni bardzo dobrze podchodzą do tego meczu. To jedyna droga, jaką powinni podążać. Każdy sportowiec musi myśleć o zwycięstwie. Nie wyobrażam sobie innego sposobu. Dziś wszyscy spojrzą na to z przymrużeniem oka. Ale nastawienie na zwycięstwo to jedyne zdrowe podejście, tylko takie ma rację bytu. Trzeba pokazać się z jak najlepszej strony, zmyć plamę i być potem pewnym, że dało się z siebie 100 procent. Mimo wszystko stawiam na wygraną Hiszpanów, ale chciałbym się tutaj mylić. Życzę drużynie jak najlepiej.
Ty sam z powodu kontuzji musiałeś przedwcześnie zakończyć karierę. Jak teraz wygląda twoje życie?
Dość naturalnie znalazłem swoje "życie po życiu", jak mówi się o emeryturze piłkarskiej. Na początku moje nowe życie nie było związane z piłką. Głowa i organizm prosiły o odrobinę odpoczynku. Ten reset musiał nastąpić. Po jakimś czasie wróciło zainteresowanie piłką. Teraz wszystko śledzę z punktu widzenia byłego piłkarza i jednocześnie kibica. Sprawia mi to frajdę, ale głębiej w świecie piłkarskim mnie nie ma i jest mi z tym dobrze. Żyję sobie życiem bardzo spokojnym, normalnym, codziennym, blisko rodziny. Sprawia mi to radość.
Miałeś myśl, by zostać przy profesjonalnej piłce jako trener, skaut, dyrektor, albo żeby popracować z młodzieżą?
Nie, to nie był nigdy mój cel, nie miałem takiego pomysłu. Zresztą chyba nie sprawdziłbym się w tych funkcjach. Nie mam charakteru, by zarządzać grupą ludzi, kierować i podejmować takie ważne decyzje. Bycie trenerem. nawet młodzieży, mnie też nigdy nie kręciło. Od zawsze wiedziałem, że to nie będzie mój świat po zakończeniu kariery.
Obserwujesz piłkę z boku, prowadzisz kanał na YouTube. Masz jakiś plan na jego rozwój?
Nie, ten kanał to bardziej potrzeba chwili, gdzie mogę pogadać sobie o piłce, wyrzucić swoje myśli i emocje. Na razie to nie jest długofalowy projekt, zajmuję się nim z dnia na dzień. Sprawia mi to frajdę. Czas mnie tu nie ogranicza, wywiążą się też fajne dyskusje z niektórymi. To taka forma spędzania wolnego czasu, która sprawia mi przyjemność.
Poza kanałem mocno wkręciłeś się w triathlon.
To się zaczęło, jak jeszcze byłem czynnym piłkarzem - jakoś w ostatnich dwóch latach mojej kariery. Z racji częstych kontuzji jazda na rowerze była naturalną częścią rehabilitacji i to potem przekształciło się w taką amatorską pasję. Zacząłem startować w triathlonie, najpierw z przyjaciółmi. Jak skończyłem grać w piłkę, to wiedziałem, że to będzie element mojego życia codziennego. Gdzieś musiałem zaspokoić te swoje potrzeby sportowe. Triathlon w moim przypadku jest świetnym dowodem na to, żesport musi być obecny w życiu. Dzięki temu każdy dzień jest dla mnie pełniejszy. Kiedy wstaję, to mam zaplanowane, kiedy i jaki jest trening. Wtedy łatwiej jest wyrobić nawyki. Życie wtedy nie jest puste.
Triathlon to też inne obciążenia niż przy piłce nożnej. Miałeś zerwane więzadła w kolanie. Ono daje teraz o sobie znać?
Są momenty, że dokucza. Czasami zaboli podczas dłuższej wyprawy samochodem, czasami w nocy, czasami są dni, że troszeczkę spuchnie. Natomiast to nie jest coś, co przeszkadza w życiu codziennym, w treningach, nie mam takiego dyskomfortu. Przyzwyczaiłem się i to pewnie ze mną pozostanie. Jak skończyłem grać w piłkę, to nie omawiałem sprawy kolana z lekarzami. Ostatnie sugestie, jakie były, to żeby jak najwięcej pracować na siłowni i wzmacniać wszelkie mięśnie, które otaczają staw kolanowy. Jednak siłownia nie sprawia mi takiej frajdy.
Po zakończeniu kariery zostałeś w Hiszpanii. Jak ci się tutaj żyje?
Najpierw mieszkałem w Saragossie, od dwóch lat jestem w La Corunii. Chcąc tutaj funkcjonować, trzeba się dostosować do hiszpańskiego rytmu życia, ale nie zajmuje to dużo czasu. Między 13:00 a 16:00 nic się nie dzieje, nic nigdzie nie kupisz. To jest pora na powrót do domu z pracy, ze szkoły, zjedzenie obiadu, na jakiś wysiłek fizyczny - pobiegać, pójść na rower, wyjść na siłownię. Hiszpanie potrafią korzystać z życia. Nie jest tak, że cały dzień poświęcają na pracę. To istotna część ich życia, ale najważniejsze dla nich są rozmowy z ludźmi, rodzina, przyjaciele, delektowanie się dobrym jedzeniem.
Samo miasto polecasz polskim turystom?
Jeżeli ktoś lubi naturę, bardzo dobre jedzenie i towarzystwo otwartych, ciepłych ludzi, to na pewno. Cała północ Hiszpanii jest świetna na podróż autostopem, taka nieodkryta turystycznie. To rejon bardzo ubogi w turystów, ale to jest według mnie dużą zaletą, takim bonusem. Galicja jest jak żywy organizm, ale pozbawiony takiej machiny turystycznej. Jeśli ktoś lubi spokój, wszelkie dobra naturalne, wspaniałe widoki, piękne plaże, które na szerokości 200 metrów mogą być tylko dla ciebie, to naprawdę warto przyjechać, zatrzymać się i korzystać z okazji.
Grałeś w Deportivo dwa lata. Kibice cię pamiętają?
Zdarza się, że mnie rozpoznają, np. na siłowni czy w okolicy stadionu. Nie są to jednak sytuacje, że ktoś zaczepia cię na ulicy. Zresztą w La Corunii takie sytuacje nie miały wcześniej miejsca. Tutaj kibice zawsze szanowani prywatność zawodników. Pamiętam nawet, kiedy po meczu czy treningu spacerowałem od stadionu do swojego domu i miałem na sobie dres klubowy, to też nikt nigdy mnie nie zaczepiał. W La Corunii jest wysoka kultura kibicowska, zachowują się z sympatią do zawodników. Zawsze powiedzą "Cześć!", albo będą życzyć wszystkiego dobrego.
Żyjesz w pięknym miejscu, ale mimo to zdarza ci się myśleć o powrocie do Polski?
Oczywiście, była taka myśl i dalej jest. Moja rodzina jest taka, że nie podejmuje długofalowych decyzji, nie określa się, gdzie będzie żyła przez następne lata. Żyjemy z roku na rok, z miesiąca na miesiąc i w takim stylu się odnajdujemy. To daje nam dodatkowe wrażenia, wyzwania, coś, czego potrzebujemy w życiu codziennym.