[b]
Z Sewilli Paweł Kapusta[/b]
Po blamażu w meczu ze Słowacją trzeba było żyć z myślą, że na Euro jesteśmy tylko przejazdem jako niedzielni turyści. Że jeszcze moment i trzeba będzie pakować walizki, bo w takiej formie, jak w Sankt Petersburgu, w poważnej stawce nie mamy czego szukać. Niezależnie więc od tego, co było główną przyczyną niebywałej przemiany kadry, właśnie taki zespół narodowy, jak w starciu z Hiszpanią, chcemy oglądać zawsze.
To nieistotne, czy werwę wpompowała w piłkarzy ich złość na ogromną falę krytyki po pierwszym meczu, złość na siebie z powodu fatalnego występu, złość na osoby starające się obarczać zawodników pełną odpowiedzialnością za to, co w reprezentacji się dzieje - to wszystko jest nieistotne. Ważne, że reprezentacja Polski w końcu rozegrała mecz na miarę oczekiwań i przedłużyła nadzieje na awans z grupy na Euro.
Niedługo przed sobotnim starciem z Hiszpanią rozmawiałem z osobą, która współpracuje z kadrą na Euro 2020, ale która była blisko naszej drużyny także podczas mundialu w Rosji. Wówczas, trzy lata temu, po dramatycznym występie w meczu z Senegalem nastroje w zespole były pogrzebowe. Do tego stopnia, że gdy ekipa wybierała się na mecz o wszystko z Kolumbią, w powietrzu unosił się smród katastrofy. I faktycznie, jak tamto spotkanie się ułożyło, wszyscy pamiętamy.
ZOBACZ WIDEO: Polscy kibice opanowali Sewillę. Wielka radość po meczu z Hiszpanią na Euro 2020
Teraz, przed drugim występem na Euro 2020, nastawienie piłkarzy było ponoć zupełnie inne. Bojowe. Byli przekonani, że z Hiszpanią na ich terenie można powalczyć o punkty. Że nasz zespół naprawdę na to stać. Po Słowacji, ale też po wcześniejszych popisach z Paulo Sousą na stołku selekcjonerskim, trudno było takie przecieki traktować poważnie. A jednak, stało się.
W kontekście sobotniego wyniku już teraz można usłyszeć określenia: "żenująca, najsłabsza od dawna Hiszpania". I nawet sami Hiszpanie mają bardzo podobne zdanie na temat swojej drużyny. Takie stawianie sprawy jest jednak bardzo niesprawiedliwe. Trzeba uczciwie oddać: Polacy ten punkt wyszarpali rywalom z gardeł. Wydusili go. Zrobili to zaangażowaniem, nieustępliwością, werwą. Ale też w kilku momentach - aż trudno uwierzyć, że można to napisać po grze z kadrą Hiszpanii - piłkarską jakością. Dawno nie było meczu, po którym można było za to chwalić nasz narodowy zespół.
Co jednak najbardziej budujące, widać było gołym okiem wzajemne wsparcie na boisku, motywowanie, podkręcanie się wzajemne zawodników. Podsumowaniem była scena po końcowym gwizdku: momentalnie wszyscy piłkarze naszej kadry zebrali się na środku boiska, w kole, objęli się. Nie chcę na wyrost mówić o "założycielskim micie", ale to było coś więcej, niż zwykły mecz. A na pewno chciałbym w to wierzyć. Długą chwilę po zawodach gracze poświęcili też kibicom, którzy przelecieli całą Europę, by podczas tego meczu zdzierać gardła.
Jest w meczach kadry coś, co sprawia, że nawet najpewniej stąpający po ziemi człowiek zaczyna myśleć życzeniowo, wręcz magicznie. Reprezentacja w ostatnich miesiącach - ba, latach - nie dała nam zbyt wiele powodów, by wierzyć w dobre wyniki na mistrzostwach Europy. A jednak, w sobotę masowo (na tyle, na ile pozwalały limity widowni) kibice ruszyli przez Europę, by kadrę wspierać. Loty przez Frankfurt, Amsterdam, bezpośrednie... A co w tym najciekawsze, lecieliśmy do Hiszpanii z nadzieją. Wiarą w tę drużynę. - Będzie dobrze! Jeśli od początku myślałbym negatywnie, to po co miałbym tu lecieć? - rzucił do mnie w sobotę jeden z kibiców.
Ten jeden mecz i jeden punkt nie sprawia nagle, że wszyscy zapominamy o poprzednich wpadkach, błędach, nerwach. Ten jeden mecz i jeden punkt daje nam coś, czego łapczywie wyglądamy, łakniemy - nadzieję. I wiarę, że wciąż na tym turnieju możemy doświadczyć wspaniałych emocji.