Haas jest światowym potentatem w zakresie produkcji obrabiarek i tokarek. Firma od lat promuje się poprzez motorsport. Gene Haas najpierw stworzył zespół wyścigowy w serii NASCAR, a następnie ruszył na podbój Formuły 1. Jego ekipa rywalizuje w F1 od roku 2017 i zdobyła ugruntowaną pozycję w środku stawki.
Prywatnie amerykański biznesmen dysponuje majątkiem wartym ok. 250 mln dolarów. Gene Haas znany jest... ze skąpstwa. Milioner w przeszłości lubił zatrudniać kierowców płacących za starty w F1. Nie przeszkadzała mu też (do czasu) umowa sponsorska z rosyjskim oligarchą Dmitrijem Mazepinem, w ramach której inkasował ok. 25-30 mln dolarów rocznie.
ZOBACZ WIDEO: Co z nowymi lokalizacjami w Grand Prix? Działacz wyjaśnia
Haas ucierpi przez cła Trumpa?
Zaangażowanie Haasa w motorsport może się zmniejszyć, bo firma odczuwa pierwsze skutki wysokich ceł, jakie administracja Donalda Trumpa wprowadziła na początku kwietnia. Wprawdzie po krótkim czasie prezydent Stanów Zjednoczonych zawiesił część taryf, ale istnieją obawy, że za kilka tygodni problem powróci.
Ciągle obowiązują też taryfy na import z Chin do USA - wynoszą 145 proc., a Biały Dom grozi nawet Chińczykom podwyższeniem ich do 245 proc. Tymczasem firma należąca do Haasa zatrudnia tysiące pracowników w Stanach Zjednoczonych, zdecydowaną część maszyn produkuje w ojczyźnie i wysyła je na drugi koniec świata - również do Państwa Środka.
Haas potępił cła wprowadzone przez Trumpa i zaznaczył, że firma "ciągle bada pełen wpływ nowych taryf na jej działalność". Zwrócił uwagę na to, że amerykański przemysł obrabiarek wart jest 5 mld dolarów i "stanowi kluczowy element bezpieczeństwa narodowego USA".
"W ostatnich dniach zaobserwowaliśmy drastyczny spadek popytu na nasze obrabiarki zarówno ze strony klientów krajowych, jak i zagranicznych. Z ostrożności zmniejszyliśmy produkcję i zrezygnowaliśmy z nadgodzin w naszej jedynej fabryce w Oxnard w Kalifornii, gdzie zatrudniamy 1700 pracowników i działamy od 1983 roku. Wstrzymaliśmy również rekrutację i nabór nowych pracowników" - czytamy w oficjalnym oświadczeniu Haasa.
Trump już zrozumiał swój błąd, bo przed kilkoma dniami wycofał się z wysokich ceł na elektronikę z Chin. Zdaniem Haasa, nie jest to działanie wystarczające. Amerykański milioner wezwał rząd USA do "zwolnień taryfowych na kolejne surowce i komponenty niezbędne dla amerykańskiego przemysłu obrabiarek i utrzymania ceł na importowane urządzenia".
Prezydent Stanów Zjednoczonych konsekwentnie powtarza, że cła mają charakter "wzajemny" i są odpowiedzią na taryfy wprowadzane przez poszczególne kraje, co jednak nie jest prawdą. W swoich wyliczeniach gospodarz Białego Domu uwzględnił m.in. podatek VAT obowiązujący w Unii Europejskiej, ale objęte nim są wszystkie produkty sprzedawane na terenie Wspólnoty, nie tylko towary pochodzące z USA.
Czy cła wpłyną na F1?
Oświadczenie ws. ceł wydał też zespół należący do Genego Haasa. Czytamy w nim, że "nie mają one żadnego wpływu na Haasa w F1". Wynika to z faktu, że ekipa ma założone odrębne spółki w Wielkiej Brytanii i we Włoszech w celach optymalizacji kosztowej i logistycznej.
"W przypadku zespołu wszystko przebiega jak zawsze i nie ma żadnych zmian w naszym planie rozwoju, procesach rekrutacji ani innych projektach" - zapewniła ekipa F1 należąca do amerykańskiego milionera.
Jeśli jednak firma-matka ucierpi wskutek wojny handlowej Trumpa, to należy się spodziewać, że Haas ograniczy wydatki na motosport. Gdy świat znajdował się w kryzysie wskutek pandemii koronawirusa, biznesmen ze Stanów Zjednoczonych zakręcił kurek z pieniędzmi na projekty związane z F1. Dlatego Haas był wówczas bliski bankructwa i musiał ratować się umową sponsorską z rosyjskim oligarchą. Wycofał się z niej dopiero w momencie, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę.
Zdaniem Marka Gallaghera, który pracował jako dyrektor ds. marketingu w Jordanie i szef ds. handlowych w Red Bull Racing, cła Trumpa na pewno uderzą w F1. - Wystarczy spojrzeć na producentów motoryzacyjnych obecnych w F1. Mercedes sprzedał w zeszłym roku ok. 325 tys. aut w USA w ubiegłym roku, podczas gdy jego globalna sprzedaż przekroczyła 2 mln, więc amerykański rynek jest dla niego istotny - powiedział Gallagher w podcaście "James Allen on F1".
- 46 proc. sprzedaży McLarena to Ameryka Północna, przede wszystkim USA. Ferrari ok. 25 proc. pojazdów sprzedaje w USA, a sama Kalifornia to największy rynek dla Ferrari. Potencjalny wpływ ceł jest naprawdę znaczący dla wszystkich producentów obecnych w F1 - dodał.
Trump uderza we własne firmy
Obecnie do startów w F1 szykuje się Cadillac, który pojawi się na polach startowych z własnym zespołem w 2026 roku. Po dwóch-trzech latach Amerykanie chcą produkować też własny silnik F1, który miałby powstawać w ojczyźnie, ale sporą część komponentów najprawdopodobniej trzeba będzie importować z innych rynków. Odbije się to na wydatkach marki należącej do amerykańskiego General Motors.
Z kolei Ford wszedł w sojusz z Red Bull Racing i zamierza produkować silniki w brytyjskich zakładach w Milton Keynes. W tym przypadku pocieszeniem dla amerykańskiej firmy może być to, że administracja Trumpa prowadzi rozmowy z Brytyjczykami ws. umowy handlowej, a obecne cła na produkty z Wielkiej Brytanii wynoszą 10 proc. Równocześnie Londyn nie zdecydował się na wprowadzenie taryf odwetowych.
- Amerykański wpływ na F1 widoczny jest w każdym aspekcie. Decyzje podejmowane w Stanach Zjednoczonych rzutują na inne rynki. Chociażby na takiego giganta jak LMVH, który właśnie wszedł do F1 z 10-letnią umową sponsorską wartą fortunę - ocenił Gallagher w podcaście.
W F1 już pojawiły się obawy, że Trump swoją wojną handlową wywoła globalną recesję, która uderzy m.in. w producentów samochodowych. Gdy wskutek kryzysu finansowego branża motoryzacyjna ucierpiała w 2008 roku, królową motorsportu opuścili tacy giganci jak Honda, Toyota i BMW.
Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty