Już na początku pierwszego treningu Formuły 1 przed GP Monako, na ciasnych i krętych ulicach księstwa, doszło do kraksy. Występujący przed własną publicznością Charles Leclerc na dohamowaniu do nawrotu wjechał w Lance'a Strolla. Jednak zawodnik Ferrari nie był winny. Odpowiedzialność ponosi zawodnik Astona Martina.
Tak wyglądało to na pierwszy rzut oka i takie zdanie mieli również sędziowie, po przeanalizowaniu sytuacji. Leclerc pokonywał wtedy okrążenie pomiarowe, a więc podążał szybkim tempem, Stroll zaś poruszał się powoli i w ostatniej chwili zajechał mu drogę. Faworyt gospodarzy hamował, ale stłuczka była już nieunikniona.
ZOBACZ WIDEO: Pudzianowski dzwonił do sędziego. Tomasz Bronder zdradza, jak wyglądała rozmowa
Obaj kierowcy zderzyli się dość mocno, bo w Ferrari połamało się przednie skrzydło, a w Astonie Martinie uszkodzeniu uległo tylne zawieszenie i podłoga. Być może także skrzynia biegów, gdyż podjęto decyzję o wymienieniu jej. W reakcji na wydarzenie, na torze wywieszono czerwoną flagę, oznaczającą przerwanie zajęć.
Na przesłuchaniu kierowców u oficjeli FIA okazało się, że Stroll dostał ostrzeżenie od swojego inżyniera wyścigowego o zbliżającym się Leclercu, ale nie usłyszał komunikatu. Za karę Kanadyjczyk zostanie cofnięty na starcie niedzielnego wyścigu - aczkolwiek tylko o jedną pozycję. Dostał też jeden punkt karny. W sumie aktualnie ma ich na koncie trzy. Zawodnik zostaje automatycznie zawieszony na jedno Grand Prix dopiero przy zgromadzeniu dwunastu karnych "oczek".
Aston Martin, którego właścicielem jest ojciec Lance'a Strolla - Lawrence Stroll - nie wini za wypadek swojego kierowcę, tylko komunikację. - Nasz przekaz radiowy nie był wystarczająco jasny i to jest sedno sprawy. Musimy więc wyciągnąć wnioski - powiedział szef ekipy, Andy Cowell.
Podczas gdy Stroll nie wyjechał już więcej na tor, Leclerc naprawionym samochodem wrócił do akcji - i nawet uzyskał najlepszy czas okrążenia.