Podczas GP Holandii doszło do starcia Charlesa Leclerca z George'em Russellem. Kierowca Ferrari znalazł się w centrum uwagi, bo zdecydował się na ostry atak i do wyprzedzenia rywala z Mercedesa wykorzystał fragment pułapki żwirowej. - Nie zostawił mi miejsca, więc niech nie narzeka - mówił od razu przez radio Monakijczyk. - Wyprzedził mnie poza torem! - skarżył się Brytyjczyk.
Sędziowie po wyścigu Formuły 1 w Zandvoort przeprowadzili szczegółowe dochodzenie w sprawie manewru wyprzedzania Leclerca na Russellu. "Dostępne dowody były niejednoznaczne, czy samochód numer 16 opuścił tor” - stwierdzili sędziowie. Obaj kierowcy oraz przedstawiciele zespołów zgodzili się, że nie ma jasnych dowodów na naruszenie przepisów przez reprezentanta Ferrari.
ZOBACZ WIDEO: Odsłonił kulisy światowego żużla. To oni wszystkim rządzą?
Leclerc i Russell zgodzili się, że incydent był częścią rywalizacji na torze. "Obaj kierowcy uznali to za incydent wyścigowy i nie powinno być dalszych konsekwencji" - podkreślili sędziowie w swoim oświadczeniu. Decyzja ta zakończyła wszelkie spekulacje na temat ewentualnych sankcji dla kierowcy Ferrari.
Ostatecznie incydent Leclerc-Russell nie miał większego wpływu na wynik kierowcy Ferrari. Wprawdzie 27-latek podążał po punkty za piąte miejsce w GP Holandii, ale w końcowej fazie wyścigu w jego bolid wjechał Andrea Kimi Antonelli. W efekcie Monakijczyk nie pojawił się na mecie.
Problemy miał za to Russell. Bolid Mercedesa po kontakcie z Leclercem miał uszkodzenia, co negatywnie wpłynęło na jego tempo. Dlatego też Brytyjczyk odpadł z walki o podium w GP Holandii. Na mecie zameldował się na czwartej pozycji.
- To był ryzykowny ruch ze strony Charlesa. W mojej opinii zbyt ryzykowny. George miał uszkodzenia w samochodzie po tym incydencie. To kosztowało go utratę miejsca na podium i straciliśmy kilka punktów do klasyfikacji konstruktorów F1. Dojechaliśmy bezpiecznie na czwartej pozycji i musimy teraz myśleć o kolejnym wyścigu na Monzy - powiedział Toto Wolff, szef Mercedesa, w rozmowie ze Sky Sports.