Natalia Kowalska w latach 2010-2011 ścigała się w Formule 2 - jako pierwsza Polka w historii. Zapisała się w dziejach wyścigów jako pierwsza kobieta, która zdobyła punkty w tej klasie. Działo się to w czasach, gdy dziewczyn w padoku było niewiele. Obecnie sytuacja uległa diametralnej zmianie, a właściciele F1 robią wszystko, aby na polach startowych pojawiła się przedstawicielka płci pięknej.
Aby wypromować kobietę do Formuły 1 powstała F1 Academy - specjalna seria wyścigowa, w której rywalizują tylko zawodniczki. Jej wyścigi towarzyszą F1, a zespoły mają obowiązek współpracy z młodymi dziewczynami. Gdyby Kowalska ścigała się obecnie, bez wątpienia byłaby jedną z kandydatek do jazdy w F1. - Urodziłam się za wcześnie - żartuje w rozmowie z WP SportoweFakty.
ZOBACZ WIDEO: "Nie dam sobie tego wmówić". Stanowcza reakcja Zmarzlika
Łukasz Kuczera, WP SportoweFakty: Co dzieje się w życiu Natalii Kowalskiej po 15 latach od startów w Formule 2?
Natalia Kowalska, pierwsza Polka i pierwsza kobieta punktująca w Formule 2: Dużo się dzieje. Wychowuję przyszłych mistrzów toru. To jest moje główne zadanie. Moja nisza to najmłodsi zawodnicy, którzy stawiają pierwsze kroki w kartingu i zaczynają coś wygrywać. Zajmuję się tym od 14 lat, więc praktycznie od momentu, w którym przestałam jeździć. Pierwszy zespół założyłam w 2012 roku.
A czy nie masz poczucia, że urodziłaś się za wcześnie? Teraz jest ogromne parcie na kobietę F1.
Tak myślę. Śmiejemy się w padoku, że urodziłam się 15 lat za wcześnie, bo teraz byłabym w F1. Musiałam się z tym pogodzić, bo inaczej byłabym w psychiatryku. Rodzice nie mieli pieniędzy, do tego pojawiły się u mnie problemy zdrowotne po wypadku samochodowym. To był rok 2012. Stałam na robotach drogowych i wjechało we mnie inne auto, wręcz zatrzymało mi się na plecach. Miałam poskładany kręgosłup, spędziłam pół roku w gorsecie. Nie miałam pieniędzy, by kontynuować karierę.
A jak byłaś odbierana w padoku jako kobieta?
Przeżyłam kilka fajnych historii. Prowadziłam zespół kartingowy dla Fernando Alonso. W mojej ekipie jeździł też syn Jarno Trullego (były kierowca F1 - przyp. red.). Jarno był dla niego mechanikiem i raz w kolejce do kawy zaprosił mnie na rozmowę. Zapytał, czy czasem nie jestem z Polski. Odpowiedziałem, że tak. Zdradził mi, że lata wcześniej w F1 szukano kobiety, którą chcieli wesprzeć. Wybierali spośród trzech nazwisk, a ja byłam jedną z rozpatrywanych kandydatek. Ostatecznie wybór padł na Niemkę, która była nieco starsza i jeździła w wyższej kategorii wyścigowej.
Były też jakieś negatywne momenty? Czy w tym środowisku spotkałaś się z seksizmem?
Nie miałam łatwo. Im wyżej jeździłam, tym było trudniej. Dostałam kilka razy "z bańki" za to, że wygrałam z chłopakami. Pamiętam takie kwalifikacje na koniec sezonu, to była ostatnia runda kartingowych mistrzostw Polski. Już było jasne, że ten chłopak został mistrzem, a ja wicemistrzem. Koledzy się z niego śmiali, że przegrał "czasówkę" z dziewczyną. Nie wytrzymał, podszedł do mnie i uderzył. Nigdy nie został za to ukarany.
Było jeszcze trochę takich historii, które niefajnie wyglądały, ale ja nie lubię się skarżyć. Zawsze przyjeżdżałam na tor, by być najszybszym kierowcą, a nie kobietą-kierowcą. Natomiast seksizm jest wszechobecny w motorsporcie, to fakt. Na szczęście coraz skuteczniej się z tym walczy.
Jak doszło do tego, że trafiłaś do F2?
To było dużo ciężkiej pracy, wyważania drzwi. Wtedy bycie dziewczyną w padoku było mocno egzotyczne. W Polsce to było coś nienaturalnego. Rozmawiałam, pisałam maile, spotykałam przypadkowe osoby, które pomogły. To była fajna przygoda, z której nigdy nie odcięłam tylu kuponów, ile powinnam.
Czegoś żałujesz? Coś zrobiłabyś inaczej?
Wiele rzeczy zrobiłabym inaczej, ale to też mój warsztat pracy. Wiem, jakie błędy popełniłam z rodzicami, więc wiem, czego unikać. Przekazuję to teraz moim podopiecznym. Staram się być człowiekiem pokornym. Zdaję sobie sprawę, że niewielki jest odsetek ludzi, którzy mieli taką szansę, aby spełniać swoje marzenie. Pewnie mogło się to ułożyć inaczej, ale niczego nie żałuję.
A tobie podoba się, że teraz trochę na siłę wpycha się kobiety do F1? Niektórzy mówią nawet o tym, by regulaminem zapewnić im obecność w stawce.
Trochę mi się to nie podoba. Ten lobbing nie prowadzi do niczego dobrego. Dla marketingu jest pozytywny, bo dzięki temu do motorsportu weszły marki, które wcześniej się nim nie interesowały. Może dzięki temu te przedsiębiorstwa nadal będą wspierać kobiety. Poziom wyścigów jest obecnie bardzo wysoki, ale już w moich czasach było kilka naprawdę szybkich kobiet. Szkoda, że nie miały takiej szansy, jak obecne pokolenie.
Skąd w ogóle pomysł na wyścigi? To była mocno nieoczywista droga dla kobiety ponad 30 lat temu, gdy zaczynałaś karierę.
Mam siostrę Anię, która jest o siedem lat starsza i ona zaczęła się ścigać jako pierwsza. Namówiła mnie do tego. Wtedy karting towarzyszył zajęciom w szkołach samochodowych. Brakowało im jednej osoby, aby zespół z ich szkoły był klasyfikowany, więc padło na mnie. Dzięki siostrze rodzice wiedzieli, z czym wiąże się motorsport, a ja dość szybko nie widziałam świata poza wyścigami. Gdy tata mówił, że jadą z Anią na trening, to ja siłą wpychałam się do auta.
To była dobra decyzja?
Oczywiście, że tak. Mam niespełna 36 lat, a 32 lata spędziłam na torze. Niewiele osób może się pochwalić takim doświadczeniem. Byłam kierowcą, siostrą, właścicielem zespołu, trenerem, menedżerem. Działałam w Polsce, działałam za granicą. Nigdy nie myślałam, że będę żyła z motorsportu, a to się udało. Jestem wykształcona, zawsze lubiłam się uczyć. Otworzyłam nawet przewód doktorski i wiem, że znalazłabym alternatywną drogę do zarabiania pieniędzy, ale cieszy mnie działalność w wyścigach.
Pracujesz też z młodzieżą. Czy mamy w Polsce kierowców, którzy mogą aspirować do F1?
Takich z potencjałem - jak najbardziej. Gorzej z finansami. Obecnie rok startów w F2 to wydatek rzędu 2,5-3 mln euro. To jest kosmos. Stało się to jeszcze większym wyzwaniem niż kiedyś. Zawodników chętnych na miejsca w F2 czy F3 jest wielu. Budżety tych zespołów stały się kosmiczne, bo jest popyt, więc to napędza podaż. Do tego dochodzi logistyka, bo F2 i F3 zaczęto organizować poza Europą.
Mamy potencjał i trzymam kciuki, bo chciałabym Polaka w F1. Będę pomagać młodzieży i oby wcześniej niż później do tego doszło. Nigdy nie mieliśmy takiej obfitości, jeśli chodzi o Polaków w niższych seriach wyścigów. To cieszy.
Trudno współpracuje się z dziećmi?
Zaczęłam trenować jako 21-latka i na pewno zmieniłam się w sobie od tego czasu. Byłam młoda i potrzebowałam rozwinąć się emocjonalnie. Jednak podejście do dzieci było ze mną od zawsze. Większość osób mówiła mi, że dobrze się z nimi dogaduję. Uważam, że z dzieciakami współpracuje się trudniej niż z dorosłymi, ale bardzo to lubię. Uwielbiam szukać drogi dojścia do każdego zawodnika, aby mógł zrozumieć, co chcę mu przekazać.
Prowadziłaś zespoły we Włoszech. To stolica kartingu. Skąd pomysł na powrót do Polski?
We Włoszech mieszkałam pięć lat. Byłam w kartingowym niebie. Prowadzenie zespołu tam jest ciężką pracą, bo to najwyższy poziom. Dwójka moich podopiecznych podpisała kontrakty z akademiami zespołów F1. Jedna osoba trafiła do Mercedesa, druga do Williamsa. Takie informacje cieszą.
Długo nosiłam się z decyzją o powrocie do Polski. Włochy to nigdy nie był mój kraj. To jest ciężka, stresująca praca i sama w sobie może nie jest problemem, ale 50 dni wyjazdowych na tory już tak. Najprawdopodobniej inaczej odczuwam to jako kobieta, bo budowanie ogniska domowego jest w naszej naturze. Zadałam sobie w pewnym momencie pytanie, czy jestem spełniona jako trener. Odpowiedź była taka, że działanie we Włoszech dawało mi frajdę, ale czas wracać do Polski.
A w Polsce nie brakuje chętnych do treningów?
To zależy. Pracuję komercyjnie na torze w Warszawie i tutaj mam przestrzeń do współpracy. Jeśli chodzi o zawodników prowadzonych indywidualnie, to jest z tym trudniej, bo mój kalendarz jest napięty. Prowadzę konsultacje, rozmawiam z rodzicami, mówię im o kartingu, wydatkach - nie tylko finansowych, ale też czasowych.
Rozmawiał Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty