Robert Kubica szczery jak nigdy. "To miał być mój ostatni rajd"

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
Testy F1 z Renault

Polak konsekwentnie podnosił swoje umiejętności, co doprowadziło go do World Series by Renault. W tej kategorii wyścigowej w roku 2005 zdobył tytuł mistrzowski. W nagrodę Francuzi zorganizowali mu testy samochodem F1.

- To był najlepszy samochód F1, jakim kiedykolwiek jeździłem. Jeździliśmy korzystając z silnika V10, ale był skręcony, praktycznie pozbawiony dwóch cylindrów, bo takie jednostki miały wejść od nowego sezonu. Zapomniałem jednak wtedy przełączyć tryb pracy silnika w jakimś fragmencie toru i pojechałem z pełną mocą. To było coś niesamowitego - wspomniał Kubica.

Próbne jazdy z Renault nie przyniosły Kubicy podpisania kontraktu z francuskim zespołem, ale były szansą pokazania się w nowym świecie. Ostatecznie doprowadziły one do podpisania umowy z BMW Sauber.

- Testy odbywały się w Barcelonie. To był stary układ toru, gdzie ostatni zakręt był bardzo szybki. Daniele Morelli, pełniący wtedy funkcję mojego menadżera widział, że jestem przerażony. Zapytał mnie o co chodzi. Odpowiedziałem mu, że nie dam rady. Potem jednak wsiadłem do auta i zrobiłem to. Wyszło dobrze. Miałem szczęście, że jechałem tym modelem. On był zbudowany pod Fernando Alonso, a później odkryłem, że mamy podobny styl jazdy na oponach Michelin. Już miesiąc później, gdy podpisałem umowę z BMW Sauber, zdałem sobie sprawę jakim byłem szczęściarzem. Jeździłem ich pojazdem z 2005 roku. Ten sam tor. Tyle, że miesiąc później. Jechałem jak amator. Nie byłem w stanie nic zrobić. Blokowałem koła, nie umiałem hamować - zdradził Kubica.

Wypadek w Kanadzie i pierwsze zwycięstwo

W BMW Sauber polski kierowca początkowo był rezerwowym, aż w połowie sezonu 2006 zastąpił zawodzącego Jacquesa Villeneuve'a. Rok później, podczas wyścigu w Kanadzie, przeżył fatalny wypadek. Rozbił się o betonową ścianę przy ogromnej prędkości, a z jego samochodu pozostały strzępy.

- Wiedziałem, że miałem szczęście - powiedział Kubica.

Ostatecznie Polak doznał lekkich obrażeń i pauzował w tylko jednym wyścigu, po czym powrócił do rywalizacji. - Lekarze obudzili mnie o 4 nad ranem, by wykonać podstawowe badania. Mówiłem, że nic mi nie jest, a oni na to, że to niemożliwe. Lekarz widział ten wypadek, więc stwierdził, ze musi powtórzyć badania. Potem przyznał mi rację. Miałem lekkie skręcenie kostki w prawej nodze. Byłem w stanie chodzić. Wziąłem tylko kilka leków przeciwbólowych. Generalnie, to większy ból odczuwałem na pierwszych testach po przerwie zimowej niż po tym wypadku - dodał.

33-latek nie ukrywa, że w tamtym zdarzeniu bardzo pomógł mu HANS, czyli system, który odpowiada za ochronę głowy i kręgów szyjnych kierowcy. - To był drugi rok, gdy w F1 obecny był system HANS. Bez niego, byłoby dużo gorzej. Zaliczyłbym "game over", pocałowałbym kierownicę przy 250 km/h. Gdyby ten wypadek wydarzył się 10 lat wcześniej, to byśmy nie rozmawiali. To uratowało moje życie - stwierdził.

Los odpłacił jednak Kubicy, bo w sezonie 2008 na torze im. Gillesa Villeneuve'a odniósł pierwszą i jedyną wygraną w F1. Był to też pierwszy sukces BMW Sauber w królowej motorsportu. - Najlepszy dzień w moim życiu, ale też jeden z najgorszych. Wygraliśmy wyścig, ale wiedzieliśmy, że nie będziemy już rozwijać samochodu. BMW było jak korporacja. Ich celem było wygranie wyścigu i to zrobiliśmy. Dlatego BMW chciało się skupić na kolejnym sezonie, w którym wchodził KERS, a oni byli zafiksowani na jego punkcie. Na konferencji prasowej mówiłem, że nadal musimy cisnąć i się rozwijać. Byłem liderem mistrzostw, wygrałem wyścig, a padły takie słowa. To się często nie zdarza - podsumował Kubica.

Wypadek w Ronde di Andora

BMW pod koniec 2009 roku wycofało się z F1 w związku ze słabymi wynikami i chęcią cięcia kosztów. Dla Kubicy oznaczało to konieczność szukania nowego pracodawcy. Wybór padł na Renault.

- Ludzie dziwili się, dlaczego przechodzę do Renault, skoro mogłem podpisać kontrakt z Toyotą, a dwa lata później oni się wycofali z F1. Tyle, że po przygodach z BMW miałem dość takiej korporacji. Pobyt w Renault to było 10 najlepszych miesięcy mojej pracy w F1. Moja reputacja po tym sezonie była większa niż wielu osobom może się wydawać. To był jakiś kosmos - powiedział kierowca z Polski.

Życie Kubicy zmieniło się diametralnie na początku lutego 2011 roku. Jego kontrakt z Renault nie zabraniał mu startów w innych seriach. Krakowianin postawił na rajdy, a występ w Ronde di Andora zakończył się dla niego fatalnie. Polak uderzył z ogromną prędkością w metalową barierkę, która przeszyła karoserię Skody Fabii S2000. Przez dłuższą chwilę znajdował się w krytycznym stanie, a lekarze walczyli, by nie amputować mu prawego ramienia.

- Szukałem czegoś poza światem F1, co uczyniłoby mnie lepszym kierowcą, a tego inni kierowcy nie robili. Ciągle myślę, że w 2010 roku zdobyłem więcej punktów w pewnych sytuacjach niż zdobyłbym bez rajdów. Wiele razy zostawałem na slickach na torze i dzięki temu zyskiwałem pozycje. To jest coś, czego się nie widzi. Tylko ja potrafię to ocenić. Tak, zapłaciłem za to ogromną cenę. Nadal ją płacę. Rajdy nie były tylko dla zabawy. Chciałem być lepszym kierowcą. Rajdy w tym pomagały, bo w każdym momencie czegoś mnie uczyły. Nie byłem zadowolony z moich umiejętności. Chciałem czegoś więcej. Rajdy mi to dawały. Problem w tym, że wystawiły mi za to sporą cenę - wytłumaczył swoją decyzję o startach w rajdach Kubica.

Kubica po latach zdradził, że start w Ronde di Andora miał zakończyć jego przygodę z rajdami. - To miał być mój ostatni rajd. Wiedziałem, że zespół, w którym będę jeździł od kolejnego sezonu, nie pozwoli mi na starty w rajdach. Okoliczności były dziwne. Zaoferowano mi występ, bo zespół obsługujący moją rajdówkę czuł się winny za usterki, jakie mieliśmy we wcześniejszych imprezach. Podczas testów F1 w Walencji obudziłem się i stwierdziłem, że nie chcę w nim brać udziału. Przekazałem to przez telefon, a oni byli podekscytowani. Twierdzili, że wszystko jest już zorganizowane. Dlatego nie chciałem im odmawiać - stwierdził.

Kontrakt w Ferrari

Wypadek Kubicy przekreślił jego szanse na angaż w stajni z Maranello. W czerwonym samochodzie Polak mógł podbić świat F1. - To nie jest nic nowego. W 2012 rok miałem jeździć w Ferrari z Fernando Alonso. Byłem w Maranello już kilka lat wcześniej, ale nie wolno mi było o tym mówić. Fernando chyba o tym nie wiedział. Nie miałem tam zarabiać wielkich pieniędzy, one byłyby mniejsze niż w BMW czy Renault - powiedział wprost krakowianin.

Polak nie ukrywa, że w pierwszych tygodniach po wypadku nawet nie myślał o tym, że przeszła mu obok nosa ogromna szansa, jaką jest reprezentowanie barw Ferrari w F1. - Świadomość, że miałem jeździć w Ferrari, nie pogarszała mojej sytuacji psychicznej. Bo pierwsze miesiące rehabilitacji i tak były bardzo ciężkie. Walczyłem każdego dnia. Na tym byłem skupiony. Im więcej czasu mijało, tym bardziej to bolało. Gdy oglądałem wyścigi F1, to żałowałem, że mnie tam nie ma. Brakowało mi ścigania. Nigdy nawet nie pomyślałem o tym, że nie jeżdżę konkretnym samochodem - dodał.

Na kolejnej stronie przeczytasz jak wiele czasu i energii zajął Kubicy powrót do zdrowia po wypadku w Ronde di Andora. Polak nie ukrywa też, że ma jasny cel na rok 2019 - startować ponownie w F1. Zapraszamy! 

Czy Robert Kubica to jeden z największych sportowców w historii Polski?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×