F1: Grand Prix Chin. 1000. wyścig. Michael Schumacher. Największy, ale i najbardziej kontrowersyjny

Michael Schumacher to obok Berniego Ecclestone'a największy nieobecny 1000. wyścigu w historii Formuły 1. Niemiec od momentu wypadku na nartach nie pojawia się publicznie. Jednak żaden kierowca nie odcisnął takiego śladu na F1, jak właśnie "Schumi".

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
Michael Schumacher Newspix / Piotr Nowak / Na zdjęciu: Michael Schumacher
Niedzielne Grand Prix Chin to 1000. wyścig w historii Formuły 1. Rywalizacja na torze w Szanghaju jest doskonałą okazją, aby oddać hołd wielu kierowcom, którzy odnosili sukcesy w królowej motorsportu.

W Chinach zabrakło jednak dwóch postaci, dzięki którym F1 wygląda jak wygląda. Bernie Ecclestone przez wiele lat zarządzał królową motorsportu, to on wypromował ją do rangi globalnej marki. 88-latek nie poleciał jednak do Azji, tłumacząc to kwestiami zdrowotnymi.

Czytaj także: Ecclestone wielkim nieobecnym w Chinach 

Bardziej zrozumiała jest za to nieobecność Michaela Schumachera. Niemiec pod koniec 2013 roku przeżył wypadek we francuskich Alpach, po którym nie pojawia się publicznie. Nieznany jest nawet jego dokładny stan zdrowia.

ZOBACZ WIDEO: Andrzej Borowczyk: Orlen już wiele lat temu chciał kupić miejsce dla Kubicy w F1

Demonstracyjny przejazd modelem F2004, który dał 50-latkowi ostatni tytuł mistrzowski w karierze, miał odbyć w Chinach Mick Schumacher. Syn niemieckiego kierowcy nie usiądzie jednak za kierownicą, bo pojawiły się problemy z logistyką i samochód nie dotarł do Szanghaju.

Najlepszy, ale i kontrowersyjny kierowca

To, co przytrafiło się Schumacherowi, jest ogromnym ludzkim dramatem. Mowa bowiem o największym kierowcy w historii Formuły 1. Liczby Niemca mówią same za siebie. Siedem tytułów mistrzowskich, zwycięstwa w 91 wyścigach, do tego najwięcej wygranych wyścigów w barwach jednej ekipy. Rekordy "Schumiego" można by wymieniać bez końca.

Utrata zdrowia wskutek wypadku na nartach przytrafiła się osobie, która niejednokrotnie na torze decydowała się na niebezpieczne manewry. Dość powiedzieć, że w latach 90. Schumacher nie był szanowany przez kolegów z toru. Mieli mu za złe agresywną jazdę.

Zdarzało mu się nawet celowo wjeżdżać z rywali. Tak było jeszcze zanim dotarł do F1, bo w roku 1991 w Mistrzostwach Świata Samochodów Sportowych zderzył się z Derekiem Warwickiem. Chwilę wcześniej Brytyjczyk zblokowało go i zepsuł mu okrążenie kwalifikacyjne.

Czytaj także: Formuła grzecznych chłopców

Wypadek sposobem na tytuł

O ile wydarzenia z 1991 roku można było tłumaczyć młodym wiekiem Niemca, o tyle trudniej obronić to, co działo się później w F1. W atmosferze skandalu Schumacher sięgnął po swój pierwszy tytuł w barwach Benettona trzy lata później. Przed kończącym sezon Grand Prix Australii miał ledwie punkt przewagi nad Damonem Hillem.

Wydarzenia w Australii układały się po myśli Schumachera, bo przewodził stawce. Tyle że na 36 okrążeniu wypadł z toru i rozbił samochód. Wprawdzie udało mu się kontynuować jazdę, ale jego tempo znacząco spadło. Wtedy swoją szansę wyczuł Hill. Brytyjczyk w jednym zakrętów zaatakował, a Schumacher ani myślał odpuścić. Doszło do kolizji.

Sędziowie uznali to za incydent wyścigowy i nie wyciągnęli konsekwencji względem Niemca. W ten sposób zdecydowały się losy tytułu. Swoje wiedzieli za to Hill, brytyjskie media oraz kibice.

Czytaj także: Głos w obronie Michaela Schumachera

Los odpłacił Schumacherowi w 1997 roku. W trakcie batalii o tytuł mistrzowski nie wytrzymał nerwowo i w ostatnim wyścigu sezonu na torze w Jerez celowo uderzył w Jacquesa Villeneuve'a. Został za to wykluczony z klasyfikacji mistrzostw, stracił tytuł wicemistrza świata. Sam twierdził, że jego manewr nie był celowy, ale FIA nie dała wiary tłumaczeniom kierowcy Ferrari.

Team orders opanowane do perfekcji

Bez wątpienia Schumacher był tym, który odmienił Ferrari. Trafił do włoskiej ekipy w jednym konkretnym celu - by zdobyć dla niej tytuł. Gdy Niemiec podpisywał kontrakt z teamem z Maranello, na tytuł wśród kierowców czekano od roku 1979. Za długo.

"Schumi" wykręcił rekordowe liczby w Ferrari (tytuły w sezonach 2000-2004), ale też podporządkował je sobie jak nikt inny. Partnerzy zespołowi nie mieli prawa go wyprzedzić. Dobitnie przekonał się o tym Rubens Barrichello. Zwłaszcza w okresie, gdy przewaga włoskiego zespołu nad resztą stawki nie była tak wyraźna.

Takim symbolem stosowania team orders przez Ferrari jest Grand Prix Austrii z roku 2002, kiedy to instrukcje zespołowe nie były zakazane w F1. Barrichello zwolnił przed samą metą, przepuszczając Schumachera. Kibice byli wściekli, wygwizdali duet Ferrari podczas ceremonii wręczania nagród. Niemiec w tej sytuacji… wepchnął zespołowego kolegę na najwyższy stopień podium. Próbował mu też oddać swój puchar. Za tamte wydarzenia na Ferrari nałożono karę w wysokości 1 mln dolarów.

"Schumi" chciał się później zrewanżować Barrichello. Przepuścił go na mecie Grand Prix USA i znów podpadł sędziom. Najpierw tłumaczył się, że to była forma rekompensaty dla Brazylijczyka za wydarzenia z Austrii. Później mówił, że chciał doprowadzić do "remisu" i równoczesnego wjazdu na linię mety. Światowa federacja nie wytrzymała i pod koniec 2002 roku zakazała stosowania team orders, choć był to przepis martwy.

A zaczęło się od pay-drivera

Obecnie F1 jest naszpikowana kierowcami, którzy płacą za swoje starty. Problem dotyczy zwłaszcza mniejszych ekip, dla których jest to jeden ze sposobów na pozyskiwanie budżetu. Sam Schumacher, choć obecnie to największy kierowca w historii F1, zaczynał od statusu pay-drivera.

Pierwszy start zanotował w barwach Jordana, po tym jak do więzienia trafił Bertrand Gachot. Eddie Jordan postawił na Schumachera, bo ten… za to zapłacił. Menedżer Willi Weber bardzo szybko zorganizował walizkę wypchaną ok. 150 tys. dolarów.

- Gdy Gachot trafił do więzienia, od razu nalegałem na testy. Wykorzystałem moją długoletnią znajomość z Eddiem Jordanem. Zapytał mnie czy Michael naprawdę zna tor w Belgii, bo jest bardzo wymagający. Odpowiedziałem mu, by się nie martwił, że mieszka sto kilometrów od obiektu i zna go na wylot. To było kłamstwo. Schumacher nigdy wcześniej nie był na Spa-Francorchamps - opowiedział po latach Weber na łamach "Abendzeitung".

Czytaj także: Bernie Ecclestone skrytykował Schumachera 

Jordan szybko pożałował, że podpisał kontrakt z Schumacherem. Chociaż kontrakt wiązał Niemca do końca sezonu 1991, to ten związał się z Benettonem. Sprawa trafiła do sądu, gdzie Brytyjczyk przegrał z Niemcem i jego menedżerem. Powód był prozaiczny. Kontraktu pomiędzy Schumacherem a Jordanem nie zawarto w sposób oficjalny.



Czy Michael Schumacher to największy kierowca w historii F1?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×