Łukasz Kuczera: Gdy wielki mistrz ma pod górkę. Fernando Alonso niczym Robert Kubica (komentarz)

Fernando Alonso nie zakwalifikował się do Indianapolis 500 i jego sytuacja jest podobna do tej, jaką w F1 przeżywa Robert Kubica. Umiejętności pozostają na wysokim poziomie, ale jeśli zespół nie gwarantuje odpowiedniego wsparcia, to trudno o sukces.

Łukasz Kuczera
Łukasz Kuczera
Fernando Alonso Materiały prasowe / McLaren / Na zdjęciu: Fernando Alonso
Od lat słyszymy, że Fernando Alonso to jeden z najlepszych kierowców w historii Formuły 1. Tylko jego błędne decyzje doprowadziły do tego, że pozostał z dwoma tytułami mistrzowskimi F1 na koncie. Aż tu nagle 37-latek nie zakwalifikował się do wyścigu Indianapolis 500.

Czy to oznacza, że Alonso się skończył? Że nie potrafi jeździć? Nie. A przecież takie argumenty padają w kontekście powrotu Roberta Kubicy do F1 i jego obecnych wyników w Williamsie. Nie tak dawno Hiszpan i Polak utrzymywali przyjacielskie relacje, a na stare lata ich losy pod pewnymi względami są niezwykle podobne.

Czytaj także: McLaren nie kupi Alonso miejsca w wyścigu 

Alonso miał dość ciągłych porażek w F1, gdzie od lat nie dysponował konkurencyjnym samochodem. Poniekąd sam swoim trudnym charakterem doprowadził do tego, że stał się persona non grata w Ferrari czy Mercedesie. Skoro nie poszło mu w F1, to postanowił zdobyć potrójną koronę motorsportu. Coś, czego nikt nie dokonał w ostatnich latach. Składają się na nie zwycięstwa w Grand Prix Monako w F1, 24h Le Mans oraz Indianapolis 500.

ZOBACZ WIDEO: Spróbowaliśmy sił w symulatorze Formuły 1. Teraz każdy może poczuć się jak Robert Kubica!

Z wygraną na Le Mans poszło dość łatwo, bo Alonso dołączył w wyścigach długodystansowych WEC do zespołu Toyoty, która nie ma tam konkurencji. Za to Indianapolis 500 stało się ogromnym wyzwaniem. Nowym światem, w którym doświadczenie Hiszpana jest zerowe. Do tego McLaren musiał szybko budować samochód na ten wyścig, nie mając tak cennego w motorsporcie doświadczenia.

Alonso od początku tegorocznego Indianapolis 500 miał pod górkę. Wypadek w treningu (czytaj więcej o tym TUTAJ). Sesje przerywane opadami deszczu w sytuacji, gdy potrzebował jak największej liczby minut na torze. Do tego problemy z samochodem. Być może plan, aby zgłosić się jedynie do Indianapolis 500 i liczyć na zwycięstwo w imprezie, nie przejeżdżając całego sezonu w IndyCar, był zbyt optymistyczny.

O porównania z Kubicą nietrudno, bo przecież Polak też wskoczył w tym roku do kompletnie nowego świata. Niby startował już w F1, ale przed ośmioma laty, gdy wygladała zupełnie inaczej. Jak to ujął Kubica w ostatniej rozmowie z "Pulsem Biznesu", na przestrzeni ostatnich lat w tym sporcie zmieniło się praktycznie wszystko. Z kierownicą włącznie.

Czytaj także: Pierwsza wygrana Mongera od momentu amputacji nóg

Kubica po pięciu wyścigach F1 nie ma punktów na swoim koncie. Część ekspertów i kibiców najchętniej wyrzuciłaby go ze stawki królowej motorsportu, bo przecież nie osiąga oszałamiających wyników. Ci sami ludzie żałują w tej chwili Alonso, który nie zdołał zakwalifikować się do Indianapolis 500. To hipokryzja.

Idąc tym tokiem myślenia, Alonso też się skończył, skoro nie potrafił nawet przebrnąć kwalifikacji i marzenia o wygranej w prestiżowym wyścigu musi odłożyć na kolejny rok. A jednak, jakoś takich argumentów nie słyszymy.

Zresztą, nawet gdyby pojawiły się takie głosy, to Alonso i tak by się nie poddał. Pewnie za rok znów go zobaczymy próbującego zmierzyć się z Indianapolis, bo potrójna korona stała się jego obsesją. I właśnie ta determinacja w dążeniu do celu również łączy go z Kubicą.

Łukasz Kuczera

Czy Fernando Alonso w przyszłości wróci jeszcze do F1?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×