F1. Promotorzy wyścigów proszą Formułę 1 o pomoc. Nie są w stanie zapłacić obiecanych sum
- Szefowie F1 muszą być gotowi na to, że zapłacimy mniej pieniędzy za prawa do organizacji wyścigów - mówi jeden z promotorów. Jeśli Liberty Media nie pójdzie lokalnym działaczom na rękę, większość tegorocznych rund może się nie odbyć.
Często na opłatę wnoszoną na konta F1 składają się m.in. władze miasta czy samorządu, w którym organizowany jest wyścig. Tymczasem lokalni politycy będą mieć wkrótce większe zmartwienia niż wyścig królowej motorsportu. Po pokonaniu koronawirusa będą musieli się zmierzyć z recesją i ryzykiem bankructwa wielu firm.
Dlatego promotorzy F1 nie wyobrażają sobie płacenia kwot, jakie zostały zawarte w podpisanych kontraktach. - Formuła 1 musi być gotowa na przyjęcie niższych sum, jeśli chce, abyśmy przeżyli - powiedziała anonimowo "The Indenpendent" jedna z osób odpowiedzialnych za organizację wyścigu F1.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Sportowcy bez planu na najbliższe dni. "Pełen trening nie ma sensu"- Rezerwujemy setki autobusów przed wyścigiem. Musimy to zrobić na 90 dni przed imprezą. Jeśli z nich zrezygnujemy, płacimy kary. Mamy kontrakty na oficerów dbających o kierowanie ruchem. Jeśli z nich zrezygnujemy, też zapłacimy kary. Do tego dochodzą koszta budowy trybun tymczasowych, centrów gościnnych. To wszystko jest zamawiane na pół roku przed wyścigiem, budowa zaczyna się 60-90 dni przed imprezą. Możemy wydać miliony euro, a potem może się okazać, że wyścig F1 trzeba odwołać - dodał anonimowo jeden z promotorów.
W tej chwili odwołanych zostało już osiem tegorocznych wyścigów F1. Lada moment spodziewana jest decyzja o rezygnacji z kolejnych rund, bo rozegranie tych zaplanowanych na końcówkę czerwca graniczy z cudem.
- Normalnie powinniśmy teraz sprzedawać większość naszych biletów. Wejściówki kupują głównie osoby spoza miasta, w którym odbywa się wyścig. Oni takie rzeczy planują wcześniej. 80 proc. rezerwacji dokonywanych jest na cztery miesiące przed wyścigiem. Teraz jest kluczowy moment, by zarabiać na sprzedaży biletów, a my tego nie możemy robić - wyjaśnił promotor.
Ariane Frank-Meulenbelt na co dzień zarządza firmą GPTicketshop, która posiada licencję na sprzedaż biletów na wyścigi F1 czy MotoGP w internecie. Ona też nie ma dobrych wieści.
- Sprzedaż stoi. Nie zmniejszyła się, a zmalała do zera. Tak jest ze wszystkimi imprezami motorsportowymi na świecie. Ludzie mają inne powody do zmartwień niż to kiedy odbędzie się wyścig F1 czy MotoGP. Dodatkowo niepewność z terminem sprawia, że ludzie nie są w stanie zaplanować swoich podróży - wyjaśniła.
Czytaj także:
Gęstnieje atmosfera wokół Formuły 1
DTM. Kubica ostrzeżony przez rywali