Sytuacja, w jakiej znalazł się Wojciech Matczak. Nie była do pozazdroszczenia. To właśnie w GKS-ie Tychy grał przez wiele lat oraz świętował największe sukcesy jako trener zdobywając z tyzanami mistrzostwo oraz dwukrotnie wicemistrzostwo Polski. Raz prowadzona przez niego ekipa stanęła także na najniższym stopniu podium MP. - Trochę w nieciekawej roli wystąpiłem. Zawsze to powtarzam, że urodziłem się w Katowicach, ale w tej chwili jestem tyszaninem. Jestem z GKS-em i Tychami związany bardzo poważnie. Kibicuję tej drużynie. Dzisiaj wystąpiłem przeciwko niej. W boksie i na treningach robiłem wszystko, by z nimi wygrać. Jakieś rozdwojenie jednak było tym bardziej, że w Tychach gra mój syn, Bartek. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale na pewno dzisiejsza sytuacja była dla mnie niewygodna - przyznał Matczak.
Stawka pojedynku GKS-u Jastrzębie i GKS-u Tychy była bardzo wysoka dla gospodarzy, którzy praktycznie już dwoma zdobytymi oczkami mogli zapewnić sobie miejsce w czołowej szóstce. Według szkoleniowca JKH o zwycięstwie w dużej mierze zadecydowała pierwsza odsłona, po której jastrzębianie prowadzili 3:0. - Pierwsza tercja to wykonanie planu w stu procentach. Tychy zagrały to, czego oczekiwaliśmy. Niczym specjalnym nas nie zaskoczyli. Myślę, że tyszanie podeszli do spotkania zbyt rozluźnieni. Nie spodziewali, że spotka ich tutaj taki opór. Ta pierwsza tercja generalnie zadecydowała, że to spotkanie wygraliśmy - ocenił.
Później tak kolorowo już nie było. W szeregi JKH zaczęło się wkradać niepotrzebne rozkojarzenie, którego na szczęście nie wykorzystali przyjezdni. - W drugiej tercji u niektórych moich młodych zawodników pojawiły się takie przypadki, że uwierzyli w to, że gramy super hokej i w tej chwili możemy wszystko. Nie będę tutaj mówił konkretnie. Przed nimi jeszcze sporo lat, by dorównać do tych najlepszych zawodników. Nie będę tutaj wyróżniał swoich, więc podam przykład z drugiej strony Bacula, Gonery. Już w pierwszym spotkaniu z moim zespołem zauważyłem, że wkrada się jakieś niebezpieczne rozkojarzenie. Brak jakiejkolwiek dyscypliny taktycznej. Przychodzi taki moment, że gramy dobrze i zaczynamy "fruwać". Tak nie może być - złościł się Matczak.
Końcowy efekt w postaci zwycięstwa 4:1 i zapewnieniu sobie "szóstki" w pewnej mierze jastrzębianie zawdzięczają świetnie dysponowanemu tego wieczoru bramkarzowi, który mając także odrobinę szczęście tylko raz musiał wyciągać gumę z siatki. - Mieliśmy Kosowskiego, który swoją robotę wykonał w stu pięćdziesięciu procentach. Tylko raz wyciągał gumę z siatki. Swoją drogą pomogło też trochę szczęście. Gdyby Tychy były bardziej skuteczne, to mogłoby się skończyć różnie. Bodajże w drugiej tercji była taka sytuacja, gdy jeden z zawodników z Tychów nie trafił do pustej bramki. Gdyby padł wtedy gol na 2:3 mogłoby być nieciekawie - stwierdził na koniec.