Pod koniec sierpnia Devils zaproponowali Kowalczukowi 15-letnią umowę o wartości 100 milionów dolarów, z czego 90 mln zarobi w ciągu pierwszych dziesięciu lat, a pozostałe 10 mln rozbito na ostatnie pięć sezonów, odpowiednio zmniejszając wysokość jego apanaży. W ostatnim tygodniu została przeanalizowana przez NHL i NHLPA, które ostatecznie zatwierdziły ją nie dopatrując się większych uchybień.
Wcześniej, w lipcu, Rosjanin podpisał z "Diabłami" 17-letnią umowę gwarantująca mu 102 mln dol., która wzbudziła podejrzliwość szefów NHL. Zgodnie z przepisami, najwyższa pensja hokeisty nie może przekroczyć granicy 20 procent salary cup, czyli może wynieść 11,8 mln dolarów za sezon. Przy czym do rocznego bilansu wlicza się średnią kwotę z całego okresu umowy.
W przypadku Kowalczuka było to sześć milionów, jednak taką wartość klub uzyskał tylko dzięki wydłużeniu czasu obowiązywania kontraktu do 17 lat. Właśnie to rozwiązanie budziło największe wątpliwości, gdyż trudno było komukolwiek uwierzyć, by Rosjanin zgodził się w każdym z pięciu ostatnich sezonów grać za sumę zaledwie 550 tys. dol. Zwłaszcza, że umowa wygasłaby, gdy będzie miał 44 lata.
Sprawę oddano do arbitrażu ligi, który ją zakwestionował, a tym samym 27-letni Kowalczuk z powrotem zyskał status "wolnego agenta". Teraz, z "legalnym" 15-letnim kontraktem znów jest graczem New Jersey.
Rosjanin ma za sobą 621 występów w NHL, w których zdobył 642 punkty, z czego 338 to bramki, a 304 asysty. Tylko w pierwszym z ośmiu sezonów nie udało mu się przekroczyć granicy 50 punktów.
Przed nim długoterminowe kontrakty w NHL zawarli w ostatnich latach bramkarz Rick di Pietro z New York Islanders na 15 sezonów oraz Rosjanin Aleksiej Owieczkin z Washington Capitals - na 13. Jednak w nich nie znalazły się tak rażące dysproporcje w zarobkach w miarę upływu czasu.