Michał Kowalski: W ostatnim meczu twoja drużyna pokonała na wyjeździe Stoczniowca 8:2. Wynik ten był nadspodziewanie wysoki, naprawdę goście byli aż o tyle lepsi?
Bartłomiej Niesłuchowski: Osobiście uważam, że w tym meczu zwyciężyła ekipa twardsza psychicznie i mocniejsza. Z tego właśnie znani są "Górale". Ja sam na meczu w Gdańsku nie byłem, bowiem miałem mecz CLJ w Nowym Targu. Ciężko mi więc stwierdzić, czy gracze MMKS naprawdę byli o tyle lepsi od gdańszczan.
Myślisz, że MMKS ma szansę na zajęcie piątego miejsca i pokonanie Stoczniowca?
- Powiem może tak: szansa jest zawsze, dopóki krążek w grze. Głęboko wierzę, że zwyciężymy dzisiaj u siebie i piąty mecz będzie nasz.
Jesteś w kadrze Podhala, ale podstawowym bramkarzem jest Rajski. Uważasz, że jesteś w stanie "wygryźć" go ze składu na przykład w przyszłym sezonie?
- Zgadza się, jestem w kadrze Podhala i w tegorocznym sezonie udało mi się rozegrać dwa mecze w PLH. Były one moimi debiutanckimi występami w najwyższej klasie rozgrywkowej. Jestem naprawdę wdzięczny trenerom za to, iż dali mi szansę wykazania się na wyższym poziomie. W meczu z KTH Krynica broniłem nieźle, ale nie na miarę moich oczekiwań. Co do tego, czy jestem w stanie wygrać rywalizację z Tomaszem Rajskim, to jest to dobre pytanie. Myślę, że wszystko jest w moich rękach, nogach, a przede wszystkim w głowie. Tomek jest już w miarę doświadczonym bramkarzem, po świetnym sezonie zdobył tytuł mistrza Polski kilka lat temu. Mi tego z pewnością jeszcze brakuje. Staram się jednak nie myśleć o przyszłym sezonie, na to przyjdzie czas po mistrzostwach Polski juniorów, na których w tej chwili się skupiam.
Przewidzenie wyniku meczu Podhala w tym sezonie graniczy niemalże z cudem. Skąd takie wahania formy?
- Według mnie te wahania formy biorą się z tego, że to po prostu jest bardzo młody i niedoświadczony zespół. Wszyscy wiemy przecież, iż młodzi zawodnicy potrafią jednego dnia zagrać kapitalny mecz, a kilka dni później spotkanie beznadziejne.
Jeszcze jakiś czas temu grałeś w kanadyjskim Powassan Dragons. Jak doszło do tego, że trafiłeś do tej drużyny?
- Tak, miałem okazję bronić barw tej drużyny przez cztery miesiące. Dostałem się tam dzięki tak zwanemu "try out", które przeprowadzili kanadyjscy szkoleniowcy w Sosnowcu.
Jak oceniasz swoje występy w Kanadzie?
- Myślę, że nie mi to oceniać… Od tego są trenerzy, kibice. Wiadomo, że z całą pewnością miewałem i lepsze i słabsze mecze.
Jak zniosłeś tak nagłą zmianę otoczenia? Brak rodziny koło siebie to dla tak młodego zawodnika chyba duży problem…
- Masz rację, to jest dość duży problem. Byłem tyle kilometrów od domu, bez rodziny, przyjaciół, dziewczyny, czy znajomych. Przyznam szczerze, że w tej kwestii było ciężko. Dobrze jednak, iż było ze mną kilku chłopaków, z którymi występowałem w Polsce w kadrze młodzieżowej. Na pewno to spowodowało, że było mi raźniej.
Czy hokej w Kanadzie da się jakoś porównać do polskiego? Jakie są różnice?
- Muszę przyznać, że liga, w której miałem okazję występować nie była jakoś super dobra. Uważam jednak, że 3, czy 4 zespoły stamtąd mogłyby sobie spokojnie poradzić w Polskiej Lidze Hokejowej i zająć w niej nawet czołowe miejsca. Jeśli chodzi o wyższe ligi to raczej nie ma już żadnego porównania…
Czy gdybyś miał jeszcze raz okazję wyjechać poza Polskę, to zdecydowałbyś się na to?
- Z całą pewnością musiałbym się poważnie nad taką decyzją zastanowić. Nie wiem, czy nie jestem jeszcze za młodym zawodnikiem na takie wyjazdy. W tej chwili ciężko mi jest w pełni odpowiedzieć na to pytanie.
Masz jakiś swój sportowy wzór, hokeistę, którego starasz się naśladować?
- Moim sportowym wzorem jest Adam Małysz. Może to wydawać się dziwne, bo skoki narciarskie z hokejem nie mają nic wspólnego. Ale doceniam tego wybitnego sportowca za jego wytrwałość, poświęcenie, żmudne treningi, a przede wszystkim za niebywałą skromność, która dla mnie osobiście jest bardzo ważna. Hokeistą, którego staram się naśladować jest z kolei Roberto Luongo z Vancouver Canucks.