Cztery bramki i tytuł wrócił pod Wawel - relacja z meczu Comarch Cracovia - GKS Tychy

Wynik wskazuje na jednostronne spotkanie przy ulicy Siedleckiego. Tymczasem GKS był równorzędnym przeciwnikiem dla późniejszego zdobywcy tytuły mistrza polski. Pasy wygrały 4:0 i po ostatniej syrenie Daniel Laszkiewicz wraz z kolegami mógł cieszyć się ze złotych medali.

W tym artykule dowiesz się o:

Gospodarze od początku rzucili się na GKS chcąc szybko zdobyć gola i kontrolować spotkanie. Bliski otwarcia wyniku był Mikołaj Łopuski a po chwili Leszek Laszkiewicz jednak dwukrotnie na wysokości zadania stanął Piotr Jakubowski. Sytuacji nie zmieniła nawet kara dla Kotlorza i okres gry w przewadze. Tuż po wyrównaniu się sił na lodzie stojący za bramką Leszek podał do swojego brata Daniela Laszkiewicza, a ten jakimś cudem znalazł miejsce między słupkiem, a parkanem Jakubowskiego i otworzył wynik spotkania. Trzeba przyznać, że nie popisała się wtedy tyska defensywa. Kibice jeszcze nie zdążyli ochłonąć, a już mogli się cieszyć z kolejnej bramki. Przeprowadzili ją gracze czwartej piątki gospodarzy. W tercję gości wjechał Łukasz Rutkowski i podał krążek do stojącego nieopodal lewego słupka Piotra Sarnika. Były zawodnik Zagłębia Sosnowiec rozciągnął na lodzie Jakubowskiego i ze spokojem wpakował gumę do sieci. GKS rzucił się do ataku i gdyby nie fenomenalnie spisujący się w bramce Rafał Radziszewski to z pewnością schodziliby na pierwszą przerwę z remisem.

Początek drugiej tercji to ponownie lekka przewaga gospodarzy i dobra gra defensywy gości z bramkarzem na czele. Jakubowski był jednak bezradny w 27 minucie. Tyszanie stracili krążek w tercji Cracovii. Guma trafiła do Leszka Laszkiewicza, który ograł dwóch obrońców GKS i precyzyjnym strzałem uderzył przy słupku. Po tej bramce stało się jasne, że złote medale wiszą już praktycznie na szyjach krakowskich zawodników. GKS ponownie rzucił się do ataków, ale cuda w bramce wyrabiał Radziszewski. Jak krążek nie trafił do siatki po strzale Galanta wie chyba tylko on sam. Potem formę Radzika sprawdzał jeszcze Bagiński i Witecki. Za każdym razem jednak bez efektów bramkowych. Potem mieliśmy jeszcze strzał Pasiuta i dobitkę Patryka Noworyty, a potem zawodnicy udali się na przerwę.

W trzeciej tercji obraz gry niewiele się zmienił. Cracovia kontrolowała wynik, a goście usiłowali go zmienić. Ponownie w rolach głównych występowali obaj bramkarze. Z każdą uciekającą minutą doping na trybunach stawał się głośniejszy, a zawodnicy Pasów starali się zdobyć jeszcze jednego gola. Na 28 sekund przed końcem potężnym uderzeniem popisał się Prokop. Krążek odbił się od Jakubowskiego i wpadł po raz czwarty do bramki. W tym momencie w boksie Pasów rozpoczęło się świętowanie zdobycia tytułu. Potem mieliśmy wielką fetę. Trener Rudolf Rohaček wreszcie się uśmiechnął i zapalił cygaro. Prezes PZHL wraz z prezydentem Tychów wręczyli srebrne medale i puchary zawodnikom GKS. Zawodnicy i sztab szkoleniowy Comarch Cracovii najpierw zrobili na lodzie lokomotywę, a potem mogli wznieść w górę puchary i polał się szampan. Zgodnie z tradycją prezes klubu Janusz Filipiak mógł przekonać się o sile swoich hokeistów którzy kilkukrotnie podrzucili go na środku lodowiska. Z głośników wydobył się znany utwór grupy Queen We are the champions, a z trybun głośne Hej heja heja Cracovia mistrzem hokeja.

Comarch Cracovia 4:0 (2:0, 1:0, 1:0)

1:0 - Daniel Laszkiewicz (Leszek Laszkiewicz, Grzegorz Pasiut) 8’

2:0 - Piotr Sarnik (Łukasz Rutkowski) 10’ 4/4

3:0 - Leszek Laszkiewicz (Daniel Laszkiewicz) 27’

4:0 - Patrik Prokop 60’

Składy:

Comarch Cracovia: Radziszewski (O. Raszka) - Wajda, Kłys, L. Laszkiewicz, Pasiut, D. Laszkiewicz - Wilczek, Noworyta, Łopuski (2), Słaboń, Piotrowski - Witowski, Prokop, Kostuch, Dvořak, Martynowski - Šimka, Guzik (2), Sarnik (2), Rutkowski, Kosidło.

GKS Tychy: Jakubowski (Sobecki) - Sokół (2), Majkowski, Bagiński, Šimiček, Woźnica - Kotlorz (2), Csorich, Vitek, Garbocz, Paciga - Gonera (2), Gwiżdż, Banachewicz, Galant, Witecki - Mejka, Śmiełowski, Gurazda, Maćkowiak.

Kary: 6 min. - 8 min.

Sędziowie: Paweł Meszyński i Zbigniew Wolas.

Widzów: ok. 2500.

Komentarze (0)