Trzeba przyznać, że końcówka sezonu była dla walecznego środkowego bardzo pechowa. - W ostatnich dwóch miesiącach odniosłem trzy kontuzje - przypomina Stachura. - Najpierw przed meczem z Zagłębiem Sosnowiec dostałem krążkiem w głowę, potem miałem problemy z kolanem, a skończyło się na tej bolesnej kontuzji barku. Teraz czekam na wynik badań rezonansem magnetycznym.
To właśnie rezonans ma wykazać, czy ścięgna nie zostały naruszone. - Wstępnie wiem, że mam zwichnięty bark. Jeśli ścięgna będą w dobrym stanie, to operacja nie będzie potrzebna, a rehabilitacja ograniczy się tylko do serii zabiegów ruchowych.
Trzymał kciuki za kolegów
Wojtek mimo kontuzji pojechał do Jastrzębia-Zdroju. Pokrzykiwał na kolegów z boksu, przybijał im piątki i gratulował bramek. - Denerwowałem się dokładnie tak samo, jak moi koledzy na lodzie. Oczywiście emocje zeszły już po drugiej tercji, w której chłopaki pokazali skuteczną grę, godną podziwu - komentował Stachura, który był ważnym elementem w układance zarówno trenera Spisiaka, jak i Suchanka.
- Patrząc z perspektywy całego sezonu ten medal nam się należał, choć muszę przyznać, że po przegranym półfinale z Tychami w szatni aż kipiało z niedosytu - stwierdził. - Ten półfinał był paradoksem. Mimo, że w niektórych meczach byliśmy lepszą drużyną na lodzie, to schodziliśmy z niego pokonani. Szkoda, bo tyszanie dawno nie byli tak słabi, ale jeśli potrafili wygrać z nami, to my musieliśmy być słabsi.